Panowie i Panie – mamy to. Pierwszy tytuł na PlayStation VR, przy którym można spędzić nawet sto godzin. Pierwszy, w którym hardcorowi gracze poczują się jak w domu. Firewall: Zero hour rządzi i pozwala spełnić szczeniackie marzenia, realizowane na pół gwizdka przy Rainbow Six.
- bardzo dobra oprawa graficzna,; - 9 świetnie zbalansowanych map,; - ogrom elementów do odblokowania, co gwarantuje zabawę na długie godziny,; - krótkie, ale szalenie emocjonujące potyczki zostają w pamięci na długo,; - duże możliwości taktyczne, gdy gramy ze sprawdzoną ekipą,; - PlayStationVR Aim Controller sprawdza się niemal bezbłędnie dopiero tutaj pokazując pełnie swoich możliwości.
Minusy- okazjonalne problemy związane z "odpływaniem" kontrolera,; - przydałoby się jednak więcej trybów rozgrywki,; - niewykorzystany potencjał trybu kooperacji z komputerowym przeciwnikiem,; - serwery peer-to-peer, w których odejście hosta oznacza dla nas konieczność wizyty w menu głównym gry.
Chyba za szybko co poniektórzy wieszczyli śmierć Playstation VR i zabawom w wirtualnej rzeczywistości. Firewall: Zero Hour pokazuje na co stać tę technologię, przynajmniej jeśli chodzi o frajdę płynącą z zabawy. Bo choć tytuł ten swoim założeniu jest całkiem prosty, to potrafi dostarczyć absolutnie fantastycznych wrażeń posiadaczom PlayStation 4 i dedykowanych tej konsoli gogli VR. Gracz trafia tu na mapę, na której znajduje się laptop oraz dwa punkty dostępu - jeden z nich należy złamać, by otworzyć sobie drogę do hakowania komputera.
Jak łatwo się domyślić, dwie zaangażowane strony konfliktu cele będą miały rozbieżne - atakowanie, bądź bronienie danych. I wszystko to w 5 minut, bo tyle trwa tu pojedyncza runda. Co ważne, w przypadku drużyny atakującej, nie wystarczy eliminacja przeciwników – dane należy obligatoryjnie z komputera wydobyć, zanim licznik czasu dobiegnie końca. Obie strony liczą sobie jedynie po 4 operatorów; pojedyncza seria w plecy gasi przeciwnika w ogniu, zaś o jakichkolwiek “odrodzeniach” można zapomnieć. Serious business, ha?
Firewall: Zero Hour - niezawodne narzędzie socjalizacji samotnych wilków
Firewall: Zero Hour pozwala co prawda rzucić się samemu na falę wrogów w trybie dla pojedynczego gracza, ale nie od parady został on umieszczony w sekcji nazwanej “Trening”. Twórcy oczywiście mieli świadomość, że latanie w pojedynkę po mapach nie będzie miało wiele wspólnego z taktycznym shooterem, stąd też poszczególne lokacje zaludnili całkiem pokaźną ilością wrogów.
Dzięki temu gracz może sobie bezstresowo postrzelać i potestować sprzęt, którym później przyjdzie mu dysponować w trybie wieloosobowym. Ja osobiście próbowałem ukończyć “singla” a’la Sam Fisher, ale w praktyce okazało się to niemożliwe.
Przeciwnicy w Firewall: Zero Hour są bowiem diabelnie wyczuleni i wydaje się, że domyślnie “wiedzą” gdzie aktualnie znajdujemy się na mapie. W praktyce więc, będąc w jednoosobowej drużynie atakującej, musimy w zasadzie się bronić. Strzelanie jest jednak tak kosmicznie przyjemne, że nie sposób czepiać się okrojonego trybu dla pojedynczego gracza. Wszak nikt tu wciągającego „singla” nie obiecywał.
Za to nie do końca mogę zrozumieć powód, dla którego te same bezmyślne fale wrogów dorzucono do trybu kooperacji. Mógłby on bowiem służyć jako całkiem zgrabny poligon doświadczalny dla nowych taktyk przed wypróbowaniem ich na żywych przeciwnikach, ale absurdalna czujność i ilość wrogów skutkuje bezceremonialną rozróbą. Trochę szkoda! Realnie pozostają nam więc pięciominutówki naprzeciw innej ekipie z krwi i kości.
Taking point, get behind me!
Pisząc, że pięciominutowe rundy potrafią być intensywne to tak, jakby nie napisać nic. Drużyna broniących na papierze wydaje się być na wygranej pozycji. Robiąc użytek z defensywnych narzędzi, które daje nam gra, obrońcy mogą barykadować drzwi, ustawiać miny-pułapki w pobliżu strategicznych celów, a komunikując się głosowo (co jest w tej grze potężnym narzędziem) są w stanie obstawić w zasadzie wszelkie wyjścia prowadzące do celu ostatecznego. Mimo to, nie zauważyłem żadnej dysproporcji w meczach wygranych na korzyść obozu broniącego!
Zgrana akcja atakujących potrafi rozebrać misterną obronę w 5 sekund – eksplozja C4 na barykadzie, dwa granaty dymne i dwa odłamkowe, zamieszanie, krzyki, dym i kurz. A gdy ten już opadnie wprost gasnące ciała przeciwników, efekt dosłownie ściska za gardło.
Co ważne, gdy zbłąkana kula trafi gracza, ten pada „na glebę” i rozpoczyna się wyścig z czasem. Towarzysza można bowiem “podnieść” i wówczas wraca on do gry. Niestety, każda dodatkowa zarobiona kula w trybie oczekiwania na pomoc wiąże się z permanentną śmiercią, ale rola martwego gracza nie ogranicza się jedynie do oczekiwania na następną rundę.
Wyeliminowani obserwują bowiem pole bitwy z kamer przemysłowych, mogąc się między nimi swobodnie przełączać. Niezachwiana pozostaje też łączność głosowa z drużyną, co daje ogromne możliwości taktyczne.
Bardzo często w pewnych sytuacjach poświęcaliśmy jednego gracza, by ten, jako duch, mógł dawać nam określone wskazówki, widząc położenie przeciwników z kamer. Pod względem balansu, wszystkie 9 map dostępnych w grze zaprojektowane są wzorowo - część zmusza do zabójczego CQB w symetrycznych korytarzach, inne wymagają iście snajpierskich zasięgów (choć samych snajperek w grze nie uświadczycie).
Wspomniane już kamery nie są też rozmieszczone w punktach, które dawałyby nieskończone rozeznanie - czasem to kąt jest niekorzystny, czasem pole widzenia. Przeciwnicy mogą więc unikać oka kamer. Szczególnie, że nie są też podświetleni, więc obserwator musi się natrudzić, by ich wypatrzeć.
Firewall vel jeszcze_tylko_jedna_runda!
No dobrze, ale jak długo można bawić się w krótkie potyczki w jedynym trybie, jaki oferuje gra? Ano można bardzo, bardzo długo. Przede wszystkim, w Firewall: Zero Hour odblokowujemy dziesiątki modyfikacji - zarówno wizualnych (malowanie broni, naszywki, kamizelki, malowanie twarzy) jak i tych realnie wpływających na potencjał bojowy.
Kupujemy więc nowe modele broni, ekwipunek dodatkowy (inne typy granatów, w tym przylepne) oraz dodatkowe atrybuty naszych postaci, którzy w grze zwani są “Zleceniobiorcami”.
Zleceniobiorców łącznie jest 12, chociaż 4 z nich odblokowujemy wraz z postępem poziomu gracza. Różnią się oni od siebie - prócz wyglądu, rzecz jasna - aktywną cechą specjalną. Może to być zwiększona odporność na eksplozje, zmniejszony hałas podczas ruchu czy szybsze podnoszenie poległych sojuszników.
Nie są to może różnice godne operatorów z Rainbow Six Siege, ale pozwala na przyjemną personalizację - zwłaszcza, że druga cecha Zleceniobiorcy jest zablokowana. Odblokować ją możemy tak samo, jak wszelkie inne modyfikacje; zwiększając poziom gracza i zarabiając walutę w grze. A jakby tego było mało, Firewall: Zero Hour rejestruje nasze zabójstwa i podrzuca nam podsumowania w formie wyzwań – „calakować” można więc do woli.
Firewall: Zero Hour - czy warto kupić?
Odpowiedź na to pytanie w tym przypadku to przyjemna formalność - ależ oczywiście że tak. Firewall: Zero Hour to pierwsza gra na Playstation VR, którą można z czystym sumieniem polecić “hardcorowym” graczom. Emocjonująca rozgrywka łącząca manewry taktyczne z iście filmową dynamiką, to bodaj najfajniejsze VR-owe doświadczenie, jakiego dane mi było zaznać.
Świetnie oznaczone cele krótko i długodystansowe wraz z syndromem “jeszcze jednej tury” zatrzymają każdego gracza na długie godziny z PlayStationVR Aim Controllerem w dłoniach. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero, gdy chwycimy w dłoń karabin, prawda?
Ocena końcowa Firewall: Zero Hour
- bardzo dobra oprawa graficzna
- 9 świetnie zbalansowanych map
- ogrom elementów do odblokowania, co gwarantuje zabawę na długie godziny
- krótkie, ale szalenie emocjonujące potyczki zostają w pamięci na długo
- duże możliwości taktyczne, gdy gramy ze sprawdzoną ekipą
- PlayStationVR Aim Controller sprawdza się niemal bezbłędnie dopiero tutaj pokazując pełnie swoich możliwości
- okazjonalne problemy związane z "odpływaniem" kontrolera
- przydałoby się jednak więcej trybów rozgrywki
- niewykorzystany potencjał trybu kooperacji z komputerowym przeciwnikiem
- serwery peer-to-peer, w których odejście hosta oznacza dla nas konieczność wizyty w menu głównym gry
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
bardzo dobry
Ocena ogólna:
Grę Firewall: Zero Hour na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Sony Interactive Entertainment Polska
Komentarze
16