Gamescom 2017 to jednak nie tylko głośne tytuły czy kontynuacje znanych i lubianych serii pokroju LEGO bądź Life is Strange. Na targach w Kolonii nie mogło zabraknąć projektów, które dopiero zdobywają popularność takich jak choćby Escape from Tarkov.
Ta niebagatelna sieciowa strzelanina śmigająca na silniku Unity 5 dopiero co weszła w fazę zamkniętej bety, a już wywołuje nie lada emocje. Twórcy mocno nakręceni są jak najwierniejszą symulacje. Stąd wyjątkowo wiernie oddane różne rodzaje broni czy strefowy system obrażeń.
Na tym się zresztą nie skończy, bo sądząc po zapale z jakim przedstawiciele Battlestate Games opowiadali mi o grze, sporo elementów zostaje jeszcze do niej dodanych, w tym nowe mapy. Więcej o grze dowiecie się z naszych wrażeń z zamkniętej bety, które opublikujemy już wkrótce.
Ale gier, które powoli budują wokół siebie aurę pożądania było na Gamescom 2017 znacznie więcej. Wymienić można choćby Seven: Days Long Gone czy Elex. Pierwsza kusi poziomem rozbudowania wielopłaszczyznowych lokacji, druga – czaruje klimatem i wielkością świata.
A pamiętacie Battle Chasers: Nightwar? To tytuł który pojawił się na ubiegłorocznym PGA. Kolejny pokaz tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że będzie to jeden z najładniejszych erpegów ostatnich lat. Nawet jeśli leciutko stracił ze swojego pierwotnego, bajkowego klimatu rodem z Bastionu.
A skoro już jesteśmy przy tytułach THQ Nordic to nie sposób nie wskazać dwóch ich największych niespodzianek. Pierwsza z nich – Aquanox: Deep Descent to ukłon w stronę growych dinozaurów. Co by nie mówić, poprzednia odsłona tego symulatora futurystycznych łodzi podwodnych ukazała się 16 lat temu. Kawał czasu.
Nowy Aquanox nic sobie jednak z tego nie robi proponując podwodną zabawę w strzelanie w świetnej oprawie wizualnej. Co więcej, ma pojawić się tu możliwość ukończenia fabuły w 4-osobowej. Co prawda, nie dane mi było tego sprawdzić, ale kod sieciowy już działa, pozwalając na zabawę z botami. Na resztę musimy jeszcze poczekać.
Druga niespodzianka jest znacznie większego kalibru. Biomutant już teraz okrzyknięty został największym pozytywnym zaskoczeniem targów Gamescom 2017. I trudno się temu dziwić. Jak często dostajemy bowiem postapokaliptyczne RPGi z elementami kung-fu? No właśnie.
Tymczasem w Biomutant jest i otwarty świat, i walka wręcz, są miecze i pistolety, jest też szereg przeróżnych mutacji, którymi kreujemy własnego myszopodobnego bohatera. Co najlepsze, jest również narrator, który na bieżąco komentuje to co dzieje się na ekranie. Z tego po prostu musi powstać coś smakowitego.
Nie mniej ciekawie zapowiada się polski God’s Trigger, choć z racji tematyki i tempa rozgrywki to raczej tytuł dla nieco węższego grona obiorców. Wyobraźcie sobie Hotline Miami, tylko szybsze i w kooperacji z drugim graczem. Oto God’s Trigger w wielkim skrócie.
Oczywiście każdy z graczy ma tu inną postać, o odmiennych umiejętnościach co jednak wcale nie ułatwia sprawy. Dość powiedzieć, że wespół z kolegą-dziennikarzem z zagranicznego portalu mieliśmy spore problemy, by opanować pierwsze starcie. Śmierć potrafiła przywitać nas po 3-4 sekundach od rozpoczęcia zabawy.
Nie lepiej wcale szło mi w innej polskiej produkcji – Ruiner. Pewnie dlatego, że w tej cyberpunkowej strzelaninie też jest sporo z Hotline Miami, choć oczywiście całość wygląda znacznie bardziej okazale. Ciekawa stylistyka nie zmienia jednak faktu, że to tytuł dla osób o małpiej wręcz zręczności, których palce śmigają po padzie niczym najlepsi wirtuozi fortepianu.
Ja osobiście wolę spokojniejsze klimaty pokroju survivalowego Symmetry, w którym przyjdzie nam zarządzać bazą badawczą i kosmicznymi rozbitkami na opuszczonej planecie. Może i brzmi banalnie, ale tylko do momentu, gdy po raz po raz pierwszy swoją obecność zamanifestuje tu jakiś bliżej nieokreślony byt pokazując nam obrazy pochodzące z przeszłości. A mówiłem, że będzie tu można zjeść swoich towarzyszy? Jak survival to survival.
Poza tym równie silne wrażenie zrobiło na mnie kilka innych polskich (ale nie tylko) tytułów. Pierwszym z nich jest Frostpunk od 11bit studios. Czym mnie urzekł? Niecodziennym podejściem do survivalowej strategii.
Opowieść o ludziach próbujących przeżyć w super arktycznym klimacie, których jedyną nadzieją jest stojący w sercu miasta piec parowy, wydaje się przerażająco realistyczna. Szczególnie, gdy obserwujemy spadający licznik populacji naszej osady i atakowani jesteśmy kolejnymi prośbami społeczności. Tu nie ma łatwych wyborów.
Drugą ciekawą produkcją jest Ancestors, przy którym pracuje między innymi Tomasz Gop (Wiedźmin, Wiedźmin 2 i Lords of the Fallen). Co prawda, to dość typowy RTS, ale grupujący w sobie wszystko co najlepsze z tego gatunku – od budowania baz, poprzez etapy „skradankowe”, po czystą walkę. I taki też przegląd misji zaserwowano mi podczas pokazu.
Dodatkowo dorzucono jednak w Ancestors kilka autorskich patentów pokroju filmowej kamery czy pewnych rozwiązań taktycznych. Co ostatecznie z tego wyjdzie, przekonamy się w 2018 roku.
Trzecim tytułem, w który chciałbym zagrać już teraz jest My Memory of Us. Gdybym musiał podsumować ten tytuł jednym zdaniem powiedziałbym bez ogródek „fantastycznie zaadoptowany pomysł z Valiant Hearts”. Bo choć to opowieść o dwójce bohaterów, podobieństw jest tu całe mnóstwo – od obrazkowego prowadzenia narracji, po zagadki i mocny, antywojenny przekaz. Oj, trzymam kciuki za ten tytuł.
Równie mocno zresztą jak za We. the Revolution i Phantom Doctrine. Ten pierwszy jest jeszcze co prawda daleki od ukończenia, ale już teraz czuć wyraźnie, że twórcy mają jakąś określoną wizje swojej gry. I nie mam tu na myśli charakterystycznej oprawy wizualnej.
Rozgrywka nie kończy się tu bowiem na dochodzeniu do prawdy i wydawaniu wyroków w Trybunale Rewolucyjnym. Jako sędzia podczas rewolucji francuskiej przyjdzie nam tu także snuć polityczne intrygi i wysyłać swoich agentów w miasto.
Phantom Doctrine z kolei to taki dużo bardziej rozbudowany XCOM. Co więcej, dziejący się w alternatywnych czasach zimnej wojny i opowiadający historię walki dwóch agencji wywiadowczych. Złożona mechanika walki idzie tu w parze z całą masą dodatkowych smaczków, które możemy wykonywać w swojej bazie – od przesłuchań złapanych osobników, poprzez pranie mózgów, po próby wytropienia podwójnych agentów działających pod naszym nosem.
Na koniec mojej wyliczanki nie mogę nie wspomnieć o Bomber Crew. Patrząc na oprawę wizualną można byłoby pomyśleć, że to jakaś gra dla dzieci. Nic z tych rzeczy. Pod tą kreskówkową otoczką kryje się rasowa strategia pokroju FTL. Oznacza to zarządzanie całą załogą bombowca podczas wykonywania różnych zadań. Co ciekawe, tytuł trafi również na Nintendo Switch.