Hellblade: Senua’s Sacrifice ma swoje górki i dołki, ale też nie lada ambicję. I chociażby dla tej ostatniej warto zanurzyć się w to wirtualne studium psychozy.
- oniryczny nastrój schizofrenicznego świata…; ...na który składa się tak wyśmienita grafika, jak i bezbłędna ścieżka dźwiękowa,; - niewątpliwy walor edukacyjny,; - surrealistyczne lokacje,; - sama koncepcja gry inspirowanej przeżyciami osób cierpiących na schizofrenię.
Minusy- niepotrzebne zamieszanie z komunikatem o rzekomej „permadeath”,; - błędy utrudniające, a nawet uniemożliwiające rozgrywkę,; - sekwencje walk bywają monotonne…; ...i wraz z zagadkami nie najlepiej wpisują się w obraz pogrążonego w chaosie świata,; - niezbyt długi czas potrzebny na ukończenie opowieści.
Hellblade: Senua’s Sacrifice bawi, uczy, przeraża
Ostatnimi czasy coraz więcej gier chce wyrwać się z szufladki oznaczonej etykietą „czysta rozrywka” i ruszyć w szeroki świat kultury wysokiej. Na razie jeszcze żadnej produkcji się to nie udało, a mimo to, kolejne studia podejmują podobne próby. Inside rozciągało platformówkową konwencję, tak żeby w jej granicach znalazły się też pytania o ludzką egzystencję, a, dajmy na to, Get Even łączyło strzelaninę ze skradaniem, żeby przedstawić historię jak z Dostojewskiego.
Teraz przyszła pora na Hellblade: Senua’s Sacrifice. Jakie „trudne sprawy” są tym razem poruszane przez twórców? Panie i panowie, tematyka schizofrenii! Ale nie takiej sobie wymyślonej naprędce psychozy, jaką znajdujemy w hollywoodzkich thrillerach. O, nie, nie, to przedsięwzięcie niemal naukowe, któremu towarzyszyły konsultacje z psychiatrami, a nawet pacjentami. I co z tego wyszło? Coś, pardon za grę słów, szalenie ciekawego.
Świat malowany trwogą
Ciemna, mętna woda, mgła wisząca nad brzegiem, samotna łódka, a w niej równie samotna dziewczyna… Tak zaczyna się Hellblade: Senua’s Sacrifice, które od strony fabuły jest w zasadzie wariacją na temat znanego mitu o Orfeuszu. Tytułowa Senua wybiera się do krainy zmarłych, żeby wyrwać ze szponów tajemniczej, acz bezwzględnie niebezpiecznej Ciemności swojego ukochanego.
Całość inspirowana jest jednak nie mitologią grecką, a nordycką. Znajdziemy tu więc krajobrazy, wśród których wikingowie poczuliby się jak w domu. Do tego dochodzą wyryte na ścianach runy, a także przytaczane co jakiś czas opowieści o Ragnaroku i innych skandynawskich wymysłach.
W zasadzie można by w pierwszej chwili uznać tę produkcję za jakiś żeński odpowiednik czwartego, dopiero zapowiedzianego God of War. Ale to tylko pozór! Zresztą, prędko rozwiewany przez twórców Hellblade: Senua’s Sacrifice.
Zalęknione spojrzenia, jakie główna bohaterka posyła prosto „w obiektyw kamery”, i chór cichutkich, trochę irytujących, a trochę przerażających głosów daje nam do zrozumienia, że nie będzie to zwyczajna gra akcji osadzona w klimatach nordyckiego fantasy.
I rzeczywiście, cały ten entourage to próba uchwycenia wewnętrznego świata osoby cierpiącej na schizofrenię. Twórcom Hellblade: Senua’s Sacrifice nie tyle zależy na czysto „encyklopedycznym” edukowaniu o tej chorobie, ale raczej na tym, żeby gracz poczuł na własnej skórze coś z urojeniowego nastroju psychozy.
Wyszło to zupełnie nieźle. Głosy, jak trzeba, przekrzykują się nawzajem to karcąc naszą bohaterkę, to znowuż ją chwaląc, to każąc jej zawrócić, żeby zaraz potem namawiać za kontynuowaniem wyprawy… Czasem człowiek chciałby się ich poradzić, ale to niemożliwe, bo za jedną tezą zaraz podąża jej antyteza.
Z kolei ogrywanie mitu o Orfeuszu to tak naprawdę wzorowa prezentacja żałoby w jej wydaniu psychotycznym. Tego przeżycia nie wyczerpuje smutek, nawet najbardziej dojmujący. Więcej tu paraliżującego strachu, przez który przebija światełko dziwacznej, trudnej do uchwycenia nadziei.
Zamiast zwyczajnego przeżywania śmierci bliskiej osoby, pojawia się walka o własne życie. Jak się ma jedno do drugiego? Na to pytanie może odpowiedzieć tylko Senua lub ktoś inny, kto doświadczył schizofrenii na własnej skórze.
Wszystkie te uczucia o zniewalającej mocy sprawiają, że trafiamy w samo centrum huraganu, który niesie ze sobą tylko chaos i frustrację. Schizofreniczny nastrój potęgują też lokacje, które surrealistyczną estetyką przywołują skojarzenia z marzeniami sennymi, w szczególności zaś z koszmarami. W tej onirycznej krainie nic nie jest takie, jak się z początku wydaje, a każda kolejna brama prowadzi do jeszcze jednej wymarłej wioski, gdzie znajdziemy co najwyżej śmierć i beznadzieję.
Może to porównanie nieco na wyrost, ale sporo w tym nieprzyjaznym świecie nastroju z produkcji From Software. I nie chodzi tylko o lokacje, ale też, dajmy na to, o system walki. Trzeba dobrze zaobserwować ruchy przeciwnika, w odpowiedniej chwili odskoczyć, przeturlać się, kopnąć drania, żeby opuścił tarczę i tak dalej… Na szczęście jednak, te potyczki wybaczają graczowi znacznie więcej błędów, niż pojedynki z takiego Dark Souls.
Aha! - powiecie. - Nareszcie kolega recenzent się zdradził z jakimś konkretem! Do tej pory tylko nawijał coś niejasno o nastroju i schizofrenii, a nie powiedział nawet do jakiego gatunku zalicza się to całe Hellblade: Senua’s Sacrifice. Teraz już wiadomo! Są bijatyki w stylu Dark Souls, a więc… A więc w gruncie rzeczy ani to bijatyka, ani w stylu Dark Souls. To paradoks, owszem, ale całkiem uzasadniony.
Zasady są po to...
No właśnie, po co? W przypadku gier po to, żeby rozgrywka się nie rozleciała sama z siebie. Reguły to podstawa. I tutaj pojawia się chyba największy problem Hellblade: Senua’s Sacrifice. A mianowicie to, że ten tytuł jest koniec końców właśnie grą.
Dosyć prostą, ale też wciągającą opowieść poprzeplatano wspomnianymi już potyczkami, jak również zagadkami, które w dużej mierze polegają na szukaniu runicznych symboli w otoczeniu głównej bohaterki. Od czasu do czasu przyjdzie nam też przechytrzyć jakąś iluzję albo w inny sposób pogłówkować.
Samo w sobie jest to całkiem przyjemne, ale, niestety, wprowadza trochę za dużo ładu do schizofrenicznego świata. Żeby dokładniej wyjaśnić w czym rzecz, odwołajmy się do kultowego (dla niektórych w każdym razie) filmu Carpentera „W paszczy szaleństwa”. Tam jeden z pacjentów szpitala psychiatrycznego pyta dziennikarkę, czy ma jej opowiedzieć o swoim „onym”, bo – jak tłumaczy – każdy szaleniec ma swojego „onego”.
Taki „on” pojawia się też w świecie Senui. Czasem przybiera postać tajemniczego głosu, czasem jednego z nordyckich demonów. Tak czy inaczej, w schizofrenii cały problem polega na tym, że „on” jest przebiegłym oszustem. A więc żadne reguły nie mają prawa bytu w królestwie rządzonym przez takiego okrutnego prześladowcę.
To byłoby nie najgorszym punktem wyjścia do zabawy z fundamentalnymi zasadami, które rządzącą tym medium, jakim są gry. Tymczasem nastrój lęku i nieprzewidywalności jest regularnie zabijany przejrzystymi rozwiązaniami zagadek. Nawet iluzje, które sprawiają wrażenie, że cały świat Senui jest w gruncie rzeczy jedną wielką halucynacją, można z łatwością „oswoić”.
W gruncie rzeczy twórcy Hellblade: Senua’s Sacrifice wprowadzają ten element paranoicznego oszustwa tylko w dwóch miejscach. Raz przez pomyłkę, raz celowo, ale, niestety, w obu tych przypadkach, kończy się to fatalnie.
Śmierć, która nie nadchodzi
Po pierwszej walce z demonicznymi przeciwnikami, która – co ciekawe – jest zaprogramowana tak, żeby Senua w niej poległa, na ekranie wyświetla się pewien napis. Komunikuje on, że z każdą porażką gracza Ciemność będzie coraz głębiej przenikać do ciała Senui. Kiedy zaś ta potworna materia dotrze do jej mózgu, wszelkie postępy w grze zostaną utracone.
Znaczy się: „permadeath”. Powolna i nie tak oczywista, jak w inny tytułach, ale jednak skutecznie niszcząca wszystkie nasze dokonania. Tak w każdym razie mogłoby się wydawać. No bo jak inaczej to rozumieć? A najwyraźniej można też inaczej, bo okazuje się, że twórcy łżą nam w żywe oczy, albo delikatniej mówiąc - robią nas w balona. Niezależnie od tego, ile razy poniesiemy klęskę w Hellblade: Senua’s Sacrifice tak zwana „permadeath” nigdy nie nastąpi.
Pisaliśmy, że chciałoby się więcej chaosu i oszustwa w świecie poukładanym growymi regułami, ale chyba nie do końca chodzi o tak nieuczciwe wodzenie za nos gracza. A już na pewno nie o wprowadzania nieładu za pomocą bugów. Tak, tak, niestety, one także pojawiają się w Hellblade: Senua’s Sacrifice i czasami potrafią być tak dotkliwe, że koniecznym staje się rozpoczynanie całej rozgrywki od nowa.
Poziom lęku gracza w obliczu tych dwóch zabiegów rzeczywiście jest zbliżony do tego, jaki dotyka osoby cierpiące na schizofrenię, ale można było ten efekt osiągnąć bardziej konwencjonalnymi i zaplanowanymi metodami. A już na pewno uczciwszymi.
Mimo wszystko
Hellblade: Senua’s Sacrifice nie naucza o tej chorobie, którą nazywa się schizofrenią. Zamiast tego pozwala jej w jakimś stopniu doświadczyć. Niestety, ograniczenia samego medium wybijają niekiedy z psychotycznego nastroju. Ponadto gdzieniegdzie pojawia się pewna monotonia, bo mechanika walk nie powala na kolana, a fabuła jest tutaj dosyć pretekstowa i więcej w tym tytule niesamowitych obrazów, niż ciekawie poprowadzonej historii.
O tym, że da się mówić o schizofrenii w sposób bardziej przewrotny, zaświadczają filmy, takie jak „Dziecko Rosemary”, „Wstręt” czy „Pająk”. No właśnie, ale może to, co bez problemu da się przedstawić w kinie, nie do końca sprawdza się w świecie gier.
Mimo tych zastrzeżeń, w żadnym razie nie można stwierdzić, że Hellblade: Senua’s Sacrifice to produkcja nieudana. Bynajmniej! Jest to niezwykle ciekawy eksperyment, który dodatkowo okraszono grafiką, jakiej nie powstydziłyby się największe superprodukcje świata gier. Z dźwiękiem jest zresztą podobnie. Szepty, muzyka… Wszystko to współtworzy surrealistyczne środowisko ramię w ramię z wyśmienitą warstwą wizualną.
A i samo zakończenie Hellblade: Senua’s Sacrifice nieźle nagradza nas za dotarcie do końca tej okrutnej wyprawy w samo serce krainy śmierci. A czym nas nagradza? Przede wszystkim wzruszeniem, ale też refleksją nad ludzką egzystencją. Refleksją, która pewnie jeszcze długo po zakończeniu rozgrywki będzie powracać do graczy. Tak w snach, jak i na jawie.
Ocena końcowa:
- oniryczny nastrój schizofrenicznego świata...
- ...na który składa się tak wyśmienita grafika, jak i bezbłędna ścieżka dźwiękowa
- niewątpliwy walor edukacyjny
- surrealistyczne lokacje
- sama koncepcja gry inspirowanej przeżyciami osób cierpiących na schizofrenię
- niepotrzebne zamieszanie z komunikatem o rzekomej "permadeath"
- błędy utrudniające, a nawet uniemożliwiające rozgrywkę
- sekwencje walk bywają monotonne...
- ...i wraz z zagadkami nie najlepiej wpisują się w obraz pogrążonego w chaosie świata
- niezbyt długi czas potrzebny na ukończenie opowieści
- Grafika:
bardzo dobry - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dostateczny plus
Ocena ogólna:
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!