Nowi twórcy, nowa koncepcja i ponownie niewykorzystany potencjał. I choć Homefront: The Revolution miewa swoje momenty to jednak stanowi spore rozczarowanie.
- lepsza niż pierwsza część,; - przyzwoity klimat,; - system dzielnic,; - pokaźny arsenał,; - personalizacja i ulepszanie broni,; - ciekawe easter egg z TimeSplitters 2.
Minusy- słaba fizyka i inteligencja przeciwników,; - „na siłę” otwarty świat,; - spora inspiracja innymi grami,; - zmarnowany potencjał historii,; - błędy techniczne.
W marce Homefront drzemie przeogromny potencjał. Digital Extremes - twórcy pierwszej części - nie potrafili go wykorzystać nawet w połowie. Fabuła była nijaka, brakowało w niej emocji i kulało to co w FPSach najważniejsze - radość ze strzelania.
Po przejęciu praw przez Deep Silver producentem gry zostało studio Dambuster, dawne Crytek UK. Nowi twórcy podeszli do tematu z nieco innej strony. W oczy od razu rzuca się otwarty świat i brutalniejszy klimat. To drugie to zdecydowanie krok w dobrym kierunku. To pierwsze zaś… No cóż, tu już wiele zależy od gustu.
Powstanie filadelfijskie
Fabuła, kontynuując wątek z „jedynki”, ponownie skupia się na konflikcie Stany Zjednoczone - Korea Północna. Tym razem wcielamy się w ściganego listem gończym partyzanta należącego do filadelfijskiego ruchu oporu. Poznajemy go w raczej mało przyjemnych okolicznościach – w momencie pojmania, a później brutalnego przesłuchania, w czasie którego ginie dwójka jego kompanów. Tylko cud ratuje go przed śmiercią. Cud i błyskawiczna akcja ikony rebeliantów - Benjamina Walkera.
Po takim wstępie miałem ochotę grać dalej. Naprawdę. Zwiastowało to brutalną, bezkompromisową historię. Co prawda przez moment dręczyła mnie myśl “nie mów hop, w pierwszej części też na początku dostaliśmy zdewastowany autobus szkolny”, ale szybko ją odrzuciłem. Przecież każdy uczy się na błędach.
Co by nie mówić potencjał tej historii jest ogromny - kolaboracja, podziemie i szpiedzy w szeregach rebeliantów. Niestety, podobnie jak cztery lata temu nowy Homefront wykorzystuje go co najwyżej w połowie.
Po co komu otwarty świat...
Mam bardzo mieszane uczucia co do mechaniki gry. Już gdy ogłoszono, że akcja Homefront: The Revolution toczyć się będzie w otwartym świecie miałem spore wątpliwości. Trochę ostatnio za dużo tych strzelanin z wciśniętym na siłę otwartym terenem. Tu niestety wiele wskazywało na to, że będzie podobnie.
Liniowość nie jest przecież taka zła, o ile historia ciekawa i dobrze poprowadzona. I na to właśnie liczyłem. Choć ostatecznie dostałem grę z otwartym światem, to sztuczne rozszerzenie jego granic pozwoliło na dodanie kilku ciekawych elementów.
Sama linia fabularna Homefront: The Revolution trwa cztery do pięciu godzin. I mam tutaj na myśli scenki przerywnikowe oraz kluczową rozgrywkę. Jeśli jednak doliczyć do tego jeszcze czas potrzebny na dojście do zaznaczonego punktu na mapie, gdzie odległość często liczona jest w setkach metrów gęstych od przeciwników, cała zabawa wydłuża się nawet trzykrotnie.
Do tego oprócz konkretnych misji typu - przejmij dany sektor, zabij wysoko postawionego żołnierza, czy przeprowadź sabotaż - trafiają się również nudne, żmudne zadania. Za przykład niech posłuży tutaj jedna z pierwszych misji, w której musimy przestrajać wszystkie radia w okolicy na stację ruchu oporu i niszczyć drobną infrastrukturę okupanta.
Ciekawym zaś elementem jest możliwość odzyskiwania kolejnych dzielnic Filadelfii. Czyścimy posterunek, przejmujemy kluczowe miejsce i sektor należy do ruchu oporu. Warto zaznaczyć, że funkcjonuje to jako dodatek do rozgrywki, który skutecznie może ułatwić nam dalszą grę. Przejęty sektor to bowiem bezpieczna strefa i kolejny punkt gdzie możemy uzupełnić amunicję czy wymienić używaną broń.
Dodatkowo Homefront: The Revolution pozwala nam na przyjmowanie zadań pobocznych, takich jak zlecenie zabójstwa konkretnego celu czy przeprowadzenie sabotażu. Pomysł ten, a w zasadzie jego realizacja, jest według mnie bardzo nietrafiony. Raz, że nagrody z tych zleceń to marne grosze, a dwa, że psuje to bardzo klimat partyzantki. Za takie zlecenia płaci się najemnikom, nie bojownikom o wolność.
Tę partyzancką otoczkę kaleczy też nieco sama waluta. Wykonaj dla nas kilka prac, damy Ci pieniądze, za które będziesz mógł kupić broń, by dołączyć do naszych szeregów. Wyobraźcie sobie taką komercję w trakcie Powstania Warszawskiego.
Troszkę szopka, że nie wspomnę już o tym, że broń, wyposażenie i ulepszenia kupujemy nie u podziemnych handlarzy, a w czymś na wzór automatu z napojami i przekąskami. Strzał w kolano rebelii, który pokazuje, że sami twórcy nie czuli tego co tworzą.
Prawie jak strzelanie do kaczek...
Homefront: The Revolution to rasowa strzelanina. Wypadałoby więc dość szybko wręczyć nam karabin w cyfrowe łapska i rzucić do boju. Tymczasem dopiero godzinę po uruchomieniu gry, licząc cut-scenki oczywiście, oddałem tu pierwszy strzał. To długo. Bardzo długo. Do tego ten strzał nie padł do butelek czy tarcz na strzelnicy, a do “żywego” przeciwnika. Przyznam, że małe szkolenie mógłby się przydać.
Nie mniej jednak jest to jedyny zarzut odnośnie samego strzelania. Twórcy oddali nam do dyspozycji całkiem pokaźny arsenał z możliwością personalizacji i ulepszania każdej z broni.
W ekwipunku prócz standardowego wyposażenia jak pistolet, karabin maszynowy czy shotgun, znalazły się takie perełki jak kusza i bomba podłączona do zdalnie sterowanego samochodzika. Największą jednak frajdę dała mi cicha egzekucja przy użyciu noża, połączona z całkiem ciekawymi animacjami, których z drugiej strony mogłoby być jednak więcej.
Szkoda, że naprawdę niezłą zabawę psuje tu sztuczna inteligencja. Przeciwnicy są ślepi, łatwo ich zajść od tyłu, łatwo odwrócić ich uwagę, czy uciec. Można na ich oczach wskoczyć do śmietnika, którego żaden z nich nawet nie raczy otworzyć i przeszukać.
Co gorsze, twórcy musieli doskonale zdawać sobie sprawę z wyjątkowo niskiego IQ oponentów Pewnie dlatego jest ich zawsze tak wielu w okolicy. Co by nie mówić kilkunastu ćwierćmózgów to już siła z którą trzeba się liczyć.
Cieszy za to fakt, że twórcy Homefront: The Revolution nie zapomnieli o miłośnikach zabawy w kooperacji. Rozgrywka, a raczej rozgrywki, w których brałem udział były jednak, jak na mój gust, nieco zbyt chaotyczne. Co dziwne ciężko stwierdzić, czy jest to wina gry czy samych graczy. Być może ci ostatni jeszcze dobrze się nie rozegrali, bo chętnych do zabawy na serwerach zbyt wielu nie było.