Rico Rodriguez ledwie ochłonął po „sprzątaniu” w Panau, a już musi klecić kolejną rewolucję. Czy i tym razem się uda? W Just Cause 3 nie ma rzeczy niemożliwych!
Pamiętacie jeszcze Just Cause? Tę średnią grę akcji szwedzkiego Avalanche Studios, z topornym strzelaniem, w której niejaki Rico Rodriguez próbował rozbujać rewolucję w wielkim i zabójczo pięknym San Esperito? Jeżeli nie, z pewnością kojarzycie sequel, w którym ten sam narwany gość siał rozróbę w archipelagu Panau. W słusznej sprawie oczywiście! Cóż, chłop swoje odbębnił (w pięknym stylu, nawiasem mówiąc!) i już chciał swą niezawodną, wielofunkcyjną linkę z hakiem odłożyć na półkę w swej hacjendzie w rodzinnym Medici, gdy… No cóż. Kolejny dyktator sam się nie obali.
Żar w tropikach
Twórcy tej niezwykłej strzelaniny wzięli sobie do serca narzekania graczy, serwując tym razem „piaskownicę” nie tylko ogromną, ale i jeszcze bardziej zróżnicowaną. Cywilne wioski nie wyglądają już jak zlepek od niechcenia porozrzucanych przez projektanta prostokątnych budyneczków. Chatki wiją się malowniczo pomiędzy pagórkami, przywołując wspomnienia ze śródziemnomorskich podróży. Niejednokrotnie można zupełnie zapomnieć o lince, spadochronie i spluwach zawieszonych na plecach, by w spokoju sobie pozwiedzać.
Ciężko natomiast zapomnieć o sztandarowym gadżecie tej odsłony – kombinezonie do szybowania. Ten niepozorny kawałek szmatki wraz ze wspomnianą już linką i spadochronem odpowiedzialny jest za niemal nieograniczone poczucie swobody. Widoków zapierających w piersiach nie zabraknie. Medici to jeden z tych światów, do których powroty będą zawsze przyjemne. Byłyby pewnie jeszcze przyjemniejsze, gdyby nie generycznie zły Sebastiano Di Ravello, trzymający cały archipelag w swej wielkiej jak bochen chleba garści.
Obalanie trzeciego z kolei dyktatora może i usiłuje być prowadzone „z jajem”, ale w kontekście całej frajdy płynącej z „sandboxowości”, zadania główne są w zasadzie pomijalne. Powiem więcej, najbardziej wykręcone akcje odstawia się w przypływie weny twórczej podczas zaliczania opcjonalnych wyzwań, nie zaś biorąc na tapetę misje fabularne. Te - mówiąc łagodnie – nie zachwycają. Zamiast totalnie odrealnionych zadań stanowiących wizytówkę serii, twórcy postanowili zaserwować parę typów misji, wśród których znalazły się także znienawidzone przez rzesze graczy… misje eskortowe. I to w najgorszym ich wydaniu - ze stale zmniejszającymi się paskami zdrowia sojuszników i bezwzględnymi punktami zapisu „załapującymi” kilka sekund przed ich śmiercią. Nie o takie retro walczyłem…
Niestety, równie ciężkostrawne jak zadania w misjach fabularnych bywają scenki przerywnikowe. Ze świecą szukać tutaj dobrze napisanych postaci, nawet biorąc pod uwagę ich celową stylizację na bohaterów kina akcji klasy B. Samemu Rico ze swoją dziwnie swojską, buraczaną gębą zdarzy się rzucić zabawny komentarz z nawiązaniem do popkultury, ale całej reszty gromady (może prócz Muuuurioo!) mogłoby zwyczajnie nie być.
Kamera, akcja, Just Cause 3!
Całe szczęście, by w pełni docenić potencjał drzemiący w Just Cause 3 nie trzeba w zasadzie dotykać misji fabularnych. Sama gra zresztą wcale do tego nie zachęca, aplikując niezbyt odkrywczy, ale całkiem satysfakcjonujący system rozwoju postaci. To określenie mocno na wyrost, bo rozwój nie tyle tyczy się samego Rico, co jego wybuchowego ekwipunku i środków transportu, w których wozi swe niezniszczalne cojones. Dodatkowe usprawnienia (jak na przykład hydraulika zawieszenia umożliwiająca kuriozalne podskakiwanie samochodem), lub gadżety (chociażby granaty detonujące automatycznie po uderzeniu we wroga) możemy odblokować wydając uciułane wcześniej zębatki. Te z kolei dostajemy jako nagrody za pokonanie najróżniejszych, poutykanych na mapie wyzwań.
I to właśnie wyzwania stanowią w zasadzie „sól” Just Cause 3, ponieważ pokrywają całą gammę sprawiających największą radochę aktywności. Masz ochotę niczym Batman hamować w powietrzu sfruwając swym „wingsuitem” na ziemię, zamiast męczyć się z otwieraniem spadochronu? Proszę bardzo, ale najpierw udowodnij, żeś tego wart. Dziesiątki zadań przywodzących na myśl niezapomnianego Sky Divera ze starych Nokii (pamiętacie spadochroniarza i zaliczanie okręgów w powietrzu, prawda?) czekają na ukończenie. Podobnie jak setki innych zadań podczas których przyjdzie się nam pościgać na lądzie, morzu i w powietrzu czy sprytnie puścić z dymem kilka baz korzystając z bardzo ograniczonego arsenału. Jeżeli już wyczyścimy wszystkie wyzwania na mapie, wystarczy finezyjnie wyzwolić kolejną wioskę (co sprowadza się głównie do siania demolki), by kolejne punkty wyrosły na mapie jak grzyby po deszczu. I tak w kółko Macieju.
Syndrom jeszcze jednej próby jest w Just Cause 3 silny jak nigdy, ale niestety jest też brutalnie dławiony przez absurdalnie długie czasy wczytywania. Zarzut ten dotyczy jedynie konsolowych wersji, ale jeśli planujecie zakup tejże, miejcie się na baczności. Bywa, że wczytywanie zadania, które położy się w 40 sekund (np. ryjąc brzuchem o skałę podczas prób wingsuitowych) trwa tu niemal 3 minuty. Sądzę, że nawet perfekcjoniści obdarzeni ponadnaturalną cierpliwością odpuszczą. A jeśli dojdą do tego naprawdę bolesne spadki płynności podczas największych zadym…
Obudź w sobie Michaela Baya!
Just Cause 3 jest dobre tylko wtedy, gdy gracz jest w pełni świadom drzemiących w nim możliwości. By drastycznie ukrócić sobie przyjemność z gry wystarczy zapomnieć o zabawie fizyką, wzajemnym przyciąganiu do siebie wybuchających obiektów, ściąganiu linką śmigłowców do samej gleby, odpalaniu kilku ładunków wybuchowych na raz, szybkim planowaniu reakcji łańcuchowych czy dynamicznych przesiadkach z jednego środka transportu do drugiego - dymiącego nieco mniej intensywnie.
Samo strzelanie do przeciwników jest tu równie drętwe jak animacja truchtu głównego bohatera – tym bardziej można mieć do twórców żal, że nawet nie starali się poprawić tak ważnego aspektu gry. Żeby jednak oddać produkcji sprawiedliwość – czas mija przy niej błyskawicznie i na wiele negatywnych aspektów zwraca się uwagę dopiero po wyłączeniu konsoli. Jeśli zapomnimy o bezsensownych w gruncie rzeczy próbach rozbierania gry na części pierwsze, Just Cause 3 zapewni nieograniczone pokłady bezstresowej i niepowtarzalnej zabawy. I choć niejeden film akcji mógłbym wypełnić po brzegi scenami z mojej wycieczki na Medici, to jednak wciąż czuje tu pewien niedosyt. A mogło być tak pięknie…
Ocena końcowa:
- Medici zgarnia tytuł najpiękniejszego otwartego świata w grach wideo
- poczucie nieograniczonej swobody
- setki wymagających i satysfakcjonujących wyzwań
- wyzwala specyficzny rodzaj...kreatywności
- ostatecznie to jednak Just Cause 2 bis
- bezdennie głupia fabuła
- misje główne mogłyby być bardziej pomysłowe
- przejmowanie baz może stać się monotonne
- konsolowa wersja cierpi na spadki płynności i absurdalnie długi czas ładowania poziomów
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dostateczny plus - Grywalność:
dobry
Komentarze
10