A co jeśli powiedziałbym Ci, że to co widzisz, to tylko sen i ułuda? A jeśli nie można go odróżnić od rzeczywistości, to skąd wiedzieć, co jest realne, a co nie?
Ten cytat z Matrixa chodzi mi po głowie od chwili, kiedy zacząłem testy gogli HTC Vive. Imersja w wirtualnym świecie jaką one zapewniają jest bowiem tak intensywnym doświadczeniem, że nawet pomimo pewnych ograniczeń technicznych (o których jeszcze opowiem) i niedoskonałości graficznych jest niesamowita. I każe się zastanowić, czy wizja z kultowego filmu braci (obecnie sióstr) Wachowskich nie jest przypadkiem bliższa niż mogłoby się wydawać.
Na szczęście na razie musimy podłączać się do podtrzymujących życie kapsuł. W zupełności wystarczy wydajny komputer. Taki jak testowany MSI Nightblade MI2C. Spełnia on wymagania stawiane przez HTC - ma wydajny procesor Intel Core i5 oraz grafikę Nvidia Geforce GTX 970. Cały zestaw - Nightblade i Vive prezentuje się doskonale, nieprawdaż? Ale zostawmy technikalia i rozpocznijmy zabawę.
The Lab
Po rozstawieniu sprzętu najpierw uruchomiłem przygotowaną przez Valve aplikację The Lab. Jest to zestaw krótkich gier i demonstracji, idealnych na początek. Po szybkim zaznajomieniu się z interfejsem i sterowaniem po wirtualnym laboratorium przeniosłem się na górski szczyt. Wrażenie jakie robi ten widok jest naprawdę niesamowite. Potęguje je fakt, że można się w tej przestrzeni poruszać, swobodnie rozglądać, podejść do krawędzi i spojrzeć w dół - chociaż jeśli ktoś ma lęk wysokości, to gwarantuję, że nie przyjdzie mu to łatwo. Mimo świadomości, że jest to tylko iluzja, to złudzenie jest tak przekonujące, że mózg ostrzega nas przed wykonaniem kroku w przepaść.
Naszym towarzyszem jest w tym miejscu pocieszny robo-pies. Można go pogłaskać, rzucić patyk, po który on ochoczo pobiegnie. W ramach ciekawostki dodam tylko, że każdy (absolutnie KAŻDY), komu pokazałem to demo chciał się przekonać, co się stanie jeśli rzuci się patyk w przepaść. Czy piesek rzuci się za nią, czy nie? Pozostawię was w niepewności :)
The Brookhaven Experiment
Następna w kolejce była demonstracyjna wersja The Brookhaven Experiment. Tym razem lądujemy pośrodku pustkowia, w środku nocy słysząc mocno niepokojące odgłosy dobiegające z oddali. W rękach trzymamy latarkę i pistolet, co musi nam wystarczyć, żeby przetrwać jak najdłużej w zaimprowizowanym obozowisku. A łatwo nie będzie. Szybko bowiem okazuje się, że staliśmy się obiektem westchniem hordy potworów, które są bardzo zaborcze w okazywaniu swoich uczuć i nie potrafią zrozumieć, że to dopiero pierwsza randka. Jedyny argument jaki do nich przemawia, to kulka w głowę.
W grze trzeba być czujnym. Mieć oczy dookoła głowy i nieustannie sprawdzać, czy za naszymi plecami nie czai się kolejny zombiak. Moment, w którym spoglądając za siebie zobaczymy znajdującego się metr od nas obrzydliwca potrafi naprawdę mocno przerazić. Polecam!
Space Pirate Trainer
Jeśli kogoś nie bawią horrorowe klimaty, to klasyczna strzelanka powinna przypaść mu do gustu. W Space Pirate Trainer dostajemy do rąk dwa solidne pistolety (lub opcjonalnie zestaw pistolet + tarcza) i ruszamy do boju. A bój to będzie nie lada. Zmierzyć nam się przyjdzie z nadlatującymi falami dronów. Nie straszne nam jednak takie przeszkody. Zasady? Proste - strzelać jak najwięcej i przeżyć jak najdłużej. Warto przy tym aktywnie unikać laserowych pocisków.
W tej grze naprawdę trzeba się intensywnie poruszać, schylać, odchylać i uważać, żeby nie zaplątać się w kable. To właśnie na tym tytule moi redakcyjni koledzy spędzili najwięcej czasu.
Vertigo
Jeszcze więcej ruchu czeka nas w Veritgo. Tutaj też będziemy strzelać do nadlatujących dronów, ale unikanie strzałów wymaga od nas jeszcze większego zaangażowania. Trzeba się bowiem dodatkowo chować za niewielką osłoną i uważać aby nie dopuścić wrogów zbyt blisko. Czujność wskazana - zbliżają się z czterech stron i z każdą chwilą jest ich więcej i więcej. Zabawa więcej niż przednia, nawet pomimo tego, że grafika jest dużo słabsza niż w Space Pirate - osobiście frajdę miałem tutaj o wiele większą.
Budget Cuts
Przykładem tego, że grafika w grach nie jest najważniejsza, a liczy się pomysł i grywalność jest Budget Cuts. Do dyspozycji miałem wprawdzie tylko demo, ale wciągnęło mnie od razu. To zarazem dużo bardziej skomplikowany i zaawansowany tytuł. Nie sprowadza się wyłącznie do strzelania i unikania pocisków. To skradanka pełną gębą, która świetnie pokazuje możliwości drzemiące w VR. Celem gry jest przedarcie się przez niekończące się biura i złożenie aplikacji o pracę. Innymi słowy jest to symulator Mordoru na Domaniewskiej. Biuro strzeżone jest przez mordercze roboty zdolne do zabicia nas jednym strzałem, więc dobrym rozwiązaniem będzie pozostawanie poza zasięgiem ich wzroku.
Nie jesteśmy na szczęście bezbronii. Jeśli dobrze się rozejrzymy to w zakamarkach biurek (otwieranie i zaglądanie do szuflad nigdy nie było przyjemniejsze) znajdziemy różne ostre przedmioty np. noże i nożyczki, którymi można miotać w bezduszne maszyny. Do przemieszczania się służy nam specjalny gadżet, rodzaj teleportu z podglądem Live View. Na czym to polega? Już tłumaczę, celujemy w miejsce, w którym chcielibyśmy się znaleźć i naciskamy spust. W tym momencie otwiera się swoisty portal, przez który możemy rozejrzeć się w nowym otoczeniu. Jeśli nic nam nie zagraża, nie ma żadnych robotów w pobliżu to możemy się tam spokojnie przeteleportować. Brzmi skomplikowanie? Może i tak, ale w praktyce sprawdza się bez zarzutu.
W grze przyjdzie nam wędrować przez kolejne pokoje, wychylać się ostrożnie zza drzwi aby zajrzeć do kolejnego pomieszczenia, przeciskać się przez kanały wentylacyjne (tutaj będzie trzeba się schylić), słowem - czeka nas całkiem niezła zabawa. Budget Cuts mimo swojej mocno umownej grafiki wciąga w swój świat naprawdę mocno.
Project Cars
Nie mogłem sobie też odmówić przyjemności sprawdzenia "prawdziwej gry". Skąd to określenie? Wcześniej omawiane tytuły to gry stworzone z myślą o goglach VR. Project Cars powstał jako normalny tytuł, do którego dodano opcję gry w tym trybie. Zacny pomysł milordzie chciałoby się zakrzyknąć. I właśnie taki entuzjastyczny okrzyk wydałem, kiedy po uruchomieniu gry przeniosłem się na tor i rozejrzałem wokół. Poczułem się jakbym faktycznie brał udział w wyścigu. Wrażenie to psuł nieco dzierżony w mojej ręce pad (nie miałem akurat w redakcji dostępu do kierownicy) ale i tak było dobrze.
Okazało się jednak, że dość szybko mój błędnik zaczął kampanię na rzecz uwolnienia mnie z wcześniej spożytego posiłku, przez co nie mogłem zbyt pograć zbyt długo. Winą za to ponosi sam charakter rozgrywki. Ciało po prostu zaczęło się buntować w momencie kiedy umysł "widział" przemieszczanie się z dużą prędkością, a ciało "czuło", że jest cały czas w tym samym miejscu. W pozostałych grach rozgrywka toczona jest "na stojąco", a nasz ruch ma dokładne odzwierciedlenie w rzeczywistości wirtualnej. W Project Cars gra toczy się "na siedząco" przez co szybko pojawia się efekt choroby lokomocyjnej. Być może po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić, ale mi się to nie udało (inne osoby potwierdziły moje wrażenia). Ewentualnym rozwiązaniem może być zażycie aviomarinu, ale przyznam szczerze, że nie go nie próbowałem, więc nie gwarantuję skuteczności.
The Gallery - Episode 1: Call of the Starseed
Na koniec jeszcze jeden tytuł, który zrobił na mnie spore wrażenie, chociaż nie miałem okazji pobawić się nim dłużej (kolejka do testów HTC Vive była długa i mój czas na testy niestety dobiegał końca). The Gallery to przygodówka, w której lądujemy na tajemniczej wyspie i musimy jej tajemnicę rozwikłać. Oryginalnie, prawda? Nie przejmowałbym się jednak szczegółami, tylko wrażeniami jakich ten tytuł dostarcza.
A dostarcza ich wiele, bowiem jest to jedna z lepiej wyglądających gier VR. Jest dobrze przemyślana i zaprojektowana, dzięki czemu aż chce się grać. Tutaj także przyjdzie nam się poruszać po klimatycznych lokacjach, przeszukiwać zakamarki w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów i sposóbów na przejście dalej. Napotkamy też inne postaci, ale nie chciałbym zdradzać zbyt wiele. Dodam tylko, że jest na co popatrzeć.
Słowo na koniec
Jak słusznie zauważył mój redakcyjny kolega, gogle HTC przywracają tę szczerą, prawdziwą radość z grania - na tym samym poziomie intensywności co w dzieciństwie kiedy przy pierwszych komputerach spędzało się długie godziny błagając rodziców i jeszcze 10 minut. Tutaj jest podobnie. Wciąż chce się więcej o więcej. Nawet najprostsze interakcje takie jak podnoszenie przedmiotów, otwieranie skrzyń i strzelanie do przeciwników dają takie pokłady frajdy, że człowiek z miejsca staje się 15 lat młodszy.
Niech zresztą przemówi obraz.
HTC Vive cieszy jak dźwięk samochodu z lodami wjeżdżającego na osiedle – niech to posłuży za najlepszą rekomendację.
Ocena końcowa:
- niesamowite wrażenia z rozgrywki
- najbardziej zaawansowane doświadczenie VR
- intuicyjne sterowanie
- świetna jakość wykonania sprzętu
- rozstawienie zestawu i konfiguracja łatwe...
- ...ale czasochłonne
- spora ilość przewodów i kabli
- wysoka cena zestawu (plus koszt mocnego komputera)
Komentarze
7Jak tylko dostane powiadomienie o wysłaniu karty zamawiam Vive i jedyne co przez najbliższe 2-4 lata do kompa kupie to gry.
Zestaw (z vive) łącznie mnie wyniesie jakieś 2500 euro.
Wszystko dlatego, żeby mieć wydajny komp na przyszłość oraz zero problemów z vive lub vive 2 ^^
Co ciekawe jak bym wszystko w Polsce składał, musiał bym wybulić jakieś 300 euro więcej za ten sam zestaw.