Painkiller: Resurrection - czyli jak nie udolnie wskrzesić i zbezcześcić udaną serię
Pamiętacie zapewne pierwszą odsłonę Painkilera ? Stworzonego przez nasze rodzime studio People Can Fly, jeśli tak to zapewne wiecie ,że gra na swój sposób była bardzo specyficzna. Niby niczym nie zaskakiwała, miała tam swoją fabułę, nawet dobrą jak na tamte czasy oprawę graficzną, mimo to rozgrywka po prostu jednych przykuwała do monitora a innych wprost odrzucała.
Podjąłem się napisania tej recenzji ponieważ zaliczam się do tej pierwszej grupy i dla mnie grzechem było by ominąć ten tytuł. Polski Painkiler nie był grą pokroju typowych „strzelanek”, gdzie cała rozgrywka składała się z wielu elementów, lecz jedynie zwykłym shooterem, którego cała magia polegała na szybkim eksterminowaniu całych zastępów demonów. Pomimo jej z pozoru prostoty, gra była świetną pozycją na tak zwane odreagowanie np. po ciężkim dniu w pracy, na uczelni czy w szkole. Na czym więc polegał fenomen tej gry ? Otóż na jej prostocie, bez zbędnych „fajerwerków” czy typowych „zapychaczy”, sama gra miała zapewniać relaks graczowi i jak się okazało wywiązała się z tego zadania. Niestety wszystko dobre co się szybko kończy. Bowiem od czasu rozstania polskiej ekipy developerskiej z producentem i tym samym wydawcą gry, marka Painkiler straciła dużo na wartości. Jak jest tym razem? Jak prezentuje się kolejna odsłona gry ? O tym i o wielu innych sprawach dowiecie czytając się niniejszą recenzję.
Otóż gra która wpadła w moje ręce nosi nazwę Painkiller: Resurrection – tłumacząc podtytuł „zmartwychwstanie”. Zaciekawieni czy nie bardzo ? No dobra rozwinę znaczenie tytułu, ale aby to zrobić muszę przybliżyć nieco fabułę a raczej wstęp do niej. Choć nawet jak bym streścił całą fabułę razem z zakończeniem gry, to zapewne i tak by nie wpłynęło by to na kompletnie nic. Gdyż ta odsłona gry to po prostu przykład jakich gier należy się wystrzegać, choć niektórym może ona z pewnością przypaść do gustu, to mi z pewnością nie przypadła. Nie oszukujmy się od czasu kiedy tę grę przestali tworzyć Polacy gra po prostu upada, a właściciele tej marki zamiast ratować to co po niej zostało, po prostu bezczeszczą dorobek polaków.
No to prywatę mamy już za sobą – pamiętajcie ,że jest to jedynie moja subiektywna opinia i nikt nie musi się z nią zgadzać, każdy ma w końcu inne upodobania.
Podstawowe informację:
Za czwartą odsłonę cyklu (jeżeli liczyć wyłącznie wersje PC oraz nie wliczając edycji specjalnych) odpowiada studio Homegrown Games – zwykłemu niedzielnemu graczowi zupełnie nie znane i zapewne jeszcze długo będzie wpisywane pomiędzy wierszami mały literkami, jeżeli produkowane przez nie gry będą prezentowały taki poziom. Dystrybucji tej gry w Polsce podjęła się dobrze znana firma CD Projekt (szkoda bo zamiast tracić czas i pieniądze, można by lepiej postarać się wydać na polskim rynku, w pełni spolszczone gry np. Capcomu, co było by dla graczy bardziej rozsądnym i opłacalnym rozwiązaniem). Gra została wydana w polskiej kinowej (tylko napisy) wersji językowej. Data premiery w Polsce również pozostawia wiele do życzenie, bowiem jak to mają w zwyczaju polscy wydawcy gry, w Polsce pojawiają się niekiedy z dużym opóźnieniem, po światowej premierze. W tym przypadku polscy gracze na tą produkcję musieli czekać dokładnie miesiąc, bowiem to dzisiaj 27 listopada odbyła się premiera tejże produkcji. Całe szczęście ,że chociaż cena tej gry nie jest zbyt wymagająca – w dniu premiery wynosiła 59,90 zł, choć to i tak po jej zakupie i wypróbowaniu okazuje się po prostu złodziejstwem.
Wymagania sprzętowe:
Wymagania sprzętowe gry nie są wielkie, choć po grze która wykorzystuje silnik z drobnymi poprawkami i usprawnieniami, na bazie którego polscy developerzy tworzyli pierwszą część gry, spodziewałem się nieco niższych. Wg. producenta aby „odpalić” grę wystarczy komputer wyposażony w minimum poniższe komponenty:
- Procesor: Core 2 Duo 2.4 GHz lub Athlon X2
- Karta graficzna: GeForce 7800 lub lepsza, wyposażona w minimum 256 MB pamięci
- Pamięć ram: 2 GB
- Dysk twardy: minimum 6 GB wolnego miejsca na dysku
- System operacyjny: Windows XP/Vista/7
Fabuła:
Sama fabuła gry również do ciekawych nie należy, otóż wcielamy się w rolę Williama „Billa” Shermana – zabójcy pracującego na zlecenie CIA oraz wysoko postawionych urzędników państwowych. Gra rozpoczyna się po zleceniu naszemu bohaterowi zadania, któro powoli zaczyna wymykać się z pod kontroli. Bowiem zdanie Billa polegało na wysadzeniu w powietrze politycznego rywala, jednego ze zleceniodawców. Cóż ? Dla naszego pozbawionego skrupułów i serca bohatera, zadania to przysłowiowa bułka z masłem. Wszystko układało jak najbardziej dobrze, do chwili kiedy obok służbowego samochodu przyszłej ofiary, podjechał szkolny autobus, wypełniony po brzegi dziećmi. Co z powodowało przebudzenie drzemiącego serca w niczym drewnianym ciele Billa, próbującego w ostatniej chwili uratować autobus, jednak podłożony ładunek wybuchowy wybucha. A wraz z nim ginie cel, dzieci siedzące w autobusie oraz w ostatniej chwili ruszony przez sumienie Bill.
W tym miejscu rozpoczyna się właściwa akcja gry, również w tym miejscu mogę wyjaśnić znaczenie tytułu, bowiem zmartwychwstanie w tym przypadku oznacza trafienie Billa do czyśćca. Gdzie główny bohater gry trafia wprost w środek wielkiego konfliktu pomiędzy siłami (jak zwykle zresztą) Nieba i piekła. Uff, to nie koniec fabuły, lecz jej następne elementy poznajemy dopiero po ukończeniu odpowiednich etapów gry, czyli co jest wg. mnie wielkim nie porozumieniem, nie mamy żadnego wpływu na dziejące się w grze wydarzenia. Po prostu twórcy zaplanowali jedynie jedną drogę, i tej drogi chcąc, nie chcąc musimy się trzymać, mamy wprawdzie do wyboru albo eksterminację przeciwników albo po prostu wyłącznie gry.
Pozwolicie więc ,że dalszej fabuły nie zdradzę, dodam jednak ,że jest ona prezentowana po ukończeniu danego etapu gry w postaci … komiksów i do tego lektora opowiadającego dziejącą się w nich akcję.
No dobra, zdradzę jeszcze jedno, na grę składa się całe sześć etapów, w których naszym głównym zadaniem będzie masowa eksterminacja wrogów w celu dobrania się do rządzącego czyśćcem Astarotha. To tyle jeśli chodzi o fabułę.
Rozgrywka:
Grę zaczynamy od niczym diabelskiego sformułowania „Sign the Pact” co w tłumaczeniu znaczy podpisz pakt. Trochę to dziwne, gdyż od tego momentu rozpoczynamy rozgrywkę, i bynajmniej jak na to wskazywał by podpisany pakt nie stajemy się „diabełkiem”. Wracając do tematu samej rozgrywki, jest ona nieco nudnawa, z łezką w oku wspominam painkilera, którego chcę pamiętać, kiedy to w każdym zakątku powiewało mrokiem i nieprzewidywalnością. Tutaj niestety tego zabrakło, gra jest nudna jak flaki z olejem. Brak mrocznego klimatu, a raczej jego nieudolna próba stworzenia sprawia ,że gra odrzuca już od pierwszych minut.
Większa część, a w zasadzie nawet nie będzie kłamstwem stwierdzenie ,że cała rozgrywka opiera się na jednym wzorze. Wczytanie poziomu, obejrzenie nudnego głupiego komiksu, z równie nudnym głupim komentarzem , rozpoczęcie poziomu, eksterminacja hord przeciwników, zaliczenie punktu kontrolnego, który odblokowuje jakieś przejście, ewentualnie sprawia respawn naszych wrogów i tak w kółko przez całe sześć etapów – nudne nie ?
Co prawda gra wydaje się banalnie prosta, lecz prostą nie jest, wydaje się ,że skoro jest tylko sześć poziomów które pokonujemy siekając wrogów na kawałki skończymy ją w jeden, góra dwa wieczory ? Niedoczekanie, gdyż poziomy są tak fatalnie skonstruowane, że niekiedy samo odnalezienie punktu kontrolnego zajmuje kilkanaście minut. Dodając do tego, fakt dziwnie poukrywanych przejść, tuneli czy po prostu ukrytych wrogów (jak i również wspomnianych już punktów kontrolnych) ,że chyba tylko psychicznie chory znalazł by w tym logikę.
Co prawda gra, oferuje jeszcze kilka mniej istotnych elementów, jednak nieco chybionych. Tak jak w poprzednich częściach jest to zbieranie dusz, z zabitych przez nas wrogów oraz pieniędzy z rozbitych przedmiotów.
Niesmakiem rażą również odwiedzane przez nas lokacje, niektóre są wielkie, niedopracowane, bez widocznych elementów logicznych i aby przejść przez nie trzeba poświęcić sporo cennego czasu, a zarazem nerwów, jak widać autorom gry, zabrakło pomysłu na rozwinięcie długości rozgrywki dlatego postanowili pójść po najniższej linii oporu.
Niekiedy zdarzają się sytuację, kiedy po otworzeniu przejścia, próbując wielokrotnie – nie możemy przez nie przejść, najczęściej są to ciasne szczeliny, lub po prostu zastawione jakimiś „dechami” drzwi, z których widać tylko małą szczelinę. Czasami udaje się za pierwszym razem, czasami za dziesiątym.
Wracając do tematu samych lokacji, niektóre jak m.in. tunele, prowadzą nas prosto przed siebie, brak w nich jakichś elementów decyzyjnych, brak wyboru (w którą stronę mamy iść), idziemy jedynie prosto i przed siebie. W tym momencie możemy nawet wyłączyć monitor, trzymając jedynie klawisz [W] i od czasu do czasu, kiedy z naszych głośników ulotni się pomruk przeciwników, naciskać LPM – to wystarczy aby przejść niektóre lokacje, nawet ich nie ujrzawszy. Niemalże wszystkie lokacje pozostawiają wiele do życzenie, m.in. przez niedopracowanie, brak szczegółów, brak istotnej logiki w ich budowie, itp. Do tych lokacji możemy zaliczyć: katedrę (którą odwiedzimy w pierwszej kolejności) , zakazaną dolinę czy opętane miasto.
Interfejs:
Hmm, cóż można o nim powiedzieć ? Dno, ponownie widzimy brak jakiej kol wiek logiki w jego rozmieszczeniu, oraz w zupełności nawet samego pomysłu na niego. Na samej górze, na środku ekranu umieszczono, ni to kompas, ni to mini mapa, po prostu coś ala niedorobiona nawigacja ;) Widzimy jedynie strzałkę która pokazuje w którą stronę nam się kierować, jest to jednak na tyle zbędny i nie przydatny „bajer” w tej części ,że chyba nikt z potencjalnych graczy go nie używa. Nawet jeżeli jest na prawdę potrzeby, nie pokazuje to czego powinien. Dla przykładu weźmy sytuację w której znajdujemy się w dwu poziomowej lokacji (piętrowej), cel lub, miejsce do którego mamy dotrzeć znajduje się na górze, a my jesteśmy na dole, to wówczas nasza „strzałeczka” nie pokaże zupełnie nic, żadnej informacji na temat kierunku w który mamy się udać. Prawdziwy bezsens.
Wracając dalej do interfejsu, po bokach wspomnianej już żartobliwie „nawigacji” znajdują się liczniki zabitych demonów i zebranych dusz. Zaś na dole po bokach ekranu wyświetlana jest: ilość dostępnej amunicji, stan zdrowia czy poziom naszego pancerza. Po za tym na ekranie nie uświadczymy niczego więcej.
Przeciwnicy i bronie:
Przeciwnicy nie zachwycają, zarówno wyglądem jak i inteligencją. Ich wygląd, ani straszny, ani ładny, jakiś taki powiedzmy bez klasowy, jednakże widać w nich elementy żywcem przekopiowane z serii którą tworzyło polskie studio. Idąc dalej, przeciwnicy mają skłonność do nieprzerwanego pojawiania się praktycznie z nikąd dosłownie obok nas, a ich jedynym życiowym celem jest po prostu zginąć z naszej ręki lub po prostu popełnić samobójstwo – tak dobrze słyszeliście.
Ich poziom inteligencji jest po prostu tragiczny, blokują się na byle przeszkodzie, czy to kamieniu, drzwiach, deskach, płocie czy na innych sobie podobnych kreaturach. Zdarzają się sytuacje kiedy przeciwnik odwraca się do nas plecami i biegnie w stronę ściany, a kiedy do niej dobie, biegnie dalej… ale tak naprawdę stoi w miejscu. Razi również ich zachowanie zaraz po ukatrupieniu, zamiast paść, bez życia na glebę, potrafią one wykonywać jeszcze ruchy, czy to kończynami czy nawet wielokrotne przewroty. Gra potrafi płatać nawet figle, w postaci przenikających wrogów przez ściany, zupełnie jak by byli niematerialnymi duchami, z który zresztą też walczymy, tyle ,że to duchy i celowy zabieg, a to zwykłe potworki i zwykłe bugi. Ostatnim niezwykle denerwującym aspektem o którym już wspomniałem jest po prostu plaga samobójstw, czyżby nasz „Bill” był na tyle strasznym typem ,żeby przeciwnicy ze strachu odbierali swoje życie ? Aż tak straszny to on nie jest. Sam fakt masowych samobójstw (mimo ,że to błąd gry) wydaje się pomocny, w końcu mniej wrogów do eksterminacji, ale nie do końca, bo wraz z nimi przepadają również ich dusze. Fakt trochę denerwuje , gdyż czasami nie udaje nam się nawet do nich zbliżyć czy oddać choć jednego strzału, w zamian za to widzimy ich masowo skaczących w przepaść.
Bronie, również jak i cała reszta gry nie imponują niczym, co prawda mamy tutaj dostęp do tytułowej broni painkilera, prócz niej kilku innych, żywcem zerżniętych z poprzednich części gry. Na ten temat nie ma się co rozpisywać, po prostu nuda i bez nadzieja – chyba ,że kogoś interesuje broń której amunicją jest kołek drewna ?
Grafika:
Oprawa graficzna gry, miejscami można powiedzieć, że jest średnia, ale przez większość czasu widzimy po prostu miernotę. Nie ma się co dziwić w końcu autorzy gry poszli na łatwiznę i wykorzystali silnik gry na którym pierwszego painkilera tworzyli jeszcze Polacy, no oczywiście z paroma małymi zmianami. Tekstury otoczenia miejscami wyglądają strasznie, czasami je ratuje efekt przebijającego słońca, który skrupulatnie oślepia gracza by ten nie mógł dostrzec, spapranych tekstur.
Efekty specjalne, błyskawice, ogień itp. również nie wyglądają najlepiej, a raczej jak by były wykonane kilka lat wcześniej. Wspomniany efekt promieni słonecznych również nie zachwyca, jest on stworzony by kompletnie oślepić gracza. Animuszu grze również nie dodają mroczne zakątki, noc, zupełnie nie przypomina nocy, spoglądając w górę zauważymy niebo, wyglądające jak z zeszłej epoki – no może trochę przesadzam, ale wierzcie mi najlepiej to nie wygląda.
Klimat:
Gra zupełnie straciła swój klimat, zupełny brak w niej mrocznej atmosfery, tego horroru towarzyszącego poprzednim częściom. Nie ma tu nic co mogło by przeciągnąć do tej gry przeciętnego gracza, jedynie niektórzy fani serii sięgną po tą grę, tylko po to aby zobaczyć prawdziwy upadek tej wspaniałej serii.
Problemy techniczne:
Oprócz już wspomnianych bugów (błędów) związanych za zachowaniem przeciwników i ich tajemniczych samobójstwach, gra potrafi po prostu bez przyczyny wyjść do windowsa. Niekiedy w po zminimalizowaniu gry i po ponownym powrocie do niej, oglądamy jedynie „czarny ekran” lub po prostu widzimy wyjście do windowsa. Ponadto razi czas wczytywania się poszczególnych poziomów czy też zapisów gry, przy których można spokojnie odejść od komputera i udać się na „małą czarną”, którą zresztą niekiedy nawet zdążymy wypić, nim załaduje się poziom.
Mam nadzieję ,że chociaż część z tych błędów wyeliminuje jakiś patch – o ile w ogóle twórcy zdecydują się na jego wydanie.
W końcu ekipa developerska – praktycznie nie znana, plus sprawujący piecze nad grą wydawca JoWood który zresztą jest doskonałym przykładem jak psuć, udane gry i bezcześcić uznane marki – gwarantują niepowodzenie prawie każdej gry.
Podsumowując:
Grę można podsumować słowami, ciągle wypowiadanymi przez głównego bohatera „to szaleństwo” – szaleństwem w tym przypadku jest gra, i szalone są osoby odpowiadające za zepsucie tej marki.
Teraz po ukończeniu tej gry, żałuję ,że poświęciłem jej nawet 5 minut swojego czasu, gdyż gra jest po prostu tego nie warta. Cóż z tego ze miejscami w grze można było zauważać elementy który po głębszym dopracowaniu mogły by się okazać strzałem w 10. No cóż, autorzy poszli po najniższej linii oporu i nie wysilając się zbytnio zepsuli grę. W tym miejscu można by rzecz ,że gorzej już być nie może, no chyba ,że autorzy postanowią wydać jakiś dodatek… W tej chwili ponownie zastanawiam się nad znaczeniem wspomnianego już tytułu, gdyż coraz bardziej dostrzegam jego dwojakie znaczenie: jedno to o którym już pisałem, czyli zmartwychwstanie bohatera w czyśćcu, natomiast drugie to próba wskrzeszenia serii Painkiler – zresztą nie udana, gdyż wraz z tą grą ta seria po prostu umarła. Teraz widzę jedynie trzy drogi dla tej niezwykle zasłużonej marki: pierwsza to zaprzestanie prac nad jej kolejnymi odsłonami, gdyż to co jest teraz można przyrównać do jej pozostałości. Druga to wydawanie kolejnych nieudanych odsłon, tak jak i ta zresztą, aż słowo Painkiler straci całkowicie swój blask i urok. Trzecia, wydaje się najrozsądniejsza, powierzyć stworzenie gry, nowej ekipie developerskiej, nie mówię już tu o People Can Fly, którzy stworzyli pierwsze odsłony serii, gdyż jak pewnie wiecie, pakiet ich akcji kontrolnych przejęła ekipa Epic Games, należąca do koncernu EA, a co za tym idzie, polskie studio obecnie pracuje nad tajnym projektem koncernu EA, co z tego wyjdzie ? Zobaczymy.
Wracając jednak do samej gry, mimo mojego sentymentu, nie mogę jej uznać za udaną. Z bólem serca muszę stwierdzić ,że gra którą ktoś określił mianem Painkilera to po prostu bubel jakich mało. To przykład jak, łatwo zniweczyć pracę innych ludzi, to pokaz jak traktuje się graczy, to zmarnowanie tego co było dobre, to przykład jakich gier nie należy robić.
Mini galeria:
Zalety:
- To Painkiler
- Miejscami przebłyski dobrych pomysłów
- Gorzej już być nie może ?
Wady:
- Zmarnowany pomysł do dobrą produkcję
- Słaba i nudna fabuła
- Profanacja serii Painkiler
- Błędy techniczne, a dokładnie to ich cała masa
- Głupota naszych przeciwników
- Przeciętne garfikia
- Brak jej klimatu
- Optymalizacja
- Nuda, nuda i jeszcze raz nuda
Ocena gry może być tylko jedna, ale ze względu na moją sympatię do serii zlituję się nad nią i wydam mocno zawyżoną ocenę – dopuszczającą.
Moja ocena: | ||
Cena: | dopuszczająca | |
Klimat: | niedostateczny | |
Optymalizacja: | dostateczna | |
Rozgrywka: | niedostateczna |
Komentarze
12-Muszę przyznać ,że mogę się pojawić, gdyż niemalże od rana próbuję umieścić recenzję na stronie i zawsze musi wyskoczyć jakiś chochlik, a było to o tyle denerwujące ,że nie zapisywałem zmian w recenzji i za każdym razem musiałem od nowa poprawiać ;)
Pozdrawiam i zachęcam do czytania.
BTW - imo w tytule recki jest ortograf...
Czy może jednak choć trochę lepiej?
Pewnie za pół roku będzie za w Biedronce za dychę i się zastanowię czy kupić.
Pierwszego Painkillera kupiłem najpierw w kiosku, potem w Media Markt i jeszcze jeden raz w wyżej wspomniej Biedronce - taki był to dobry tytuł...