Predator i Predator 2 są już dziś filmami kultowymi. Jest to też jedna z bardziej rozpoznawalnych franczyz. Po filmie z 2018 roku wydawało się jednak, że nie warto odgrzewać starych kotletów. Czy Predator: Prey odwróci złą passę tego uniwersum? O tym w naszej recenzji.
Predator: Prey – idzie nowe?
Pierwszy Predator miał swoją premierę w roku 1987 i właściwie od razu stał się filmem kultowym. Były to jednak inne czasy - na ekranach kin gościli wówczas ociekający testosteronem bohaterowie tacy jak Rambo czy Conan. Dziś podobne produkcje zostały nieco zepchnięte do lamusa. Czasami jednak wciąż zdarzają się seriale hołdujące tamtej tradycji jak choćby Reacher czy Lista Śmierci, które mimo dobrego odbioru nie potrafią jakoś zjednać sobie tak olbrzymiej popularności jak dawne hity.
Predator: Prey miał więc przed sobą arcytrudne zadanie – nie dość, że musiał zmierzyć się z obecną, bardzo wybredna widownią, to jeszcze przyszło mu spróbować podnieść z kolan to niezwykłe uniwersum po tak żenującej produkcji jaką był Predator z 2018 roku.
Krótka historia Predatora - czyli co było zanim nastał Prey
Chyba każdy fan Predatora zgodzi się z tym, że pierwszy film z Arnoldem Schwarzeneggerem niesamowicie budował klimat grozy i osaczenia, zwłaszcza dzięki ujęciom z oczu samego kosmicznego łowcy. Ekipa ociekających testosteronem mężczyzn miała się bowiem zmierzyć z czymś czego nie można było zobaczyć ani pojąć. Dorzućmy do tego kultową muzykę i legendarne cytaty pokroju “Jeśli krwawi, możemy go zabić” oraz “Get to da Chopper”, wypowiedziane z solidnym austriackim akcentem, i mamy obraz kultowy.
Gdy trzy lata później pojawiła się kontynuacja Predatora akcję filmu z dżungli przeniesiono do spowitego mrokiem Los Angeles. Tym razem oczywiście nie było elementu zaskoczenia, bo każdy wiedział kto jest niewidzialnym łowcą. Postawiono więc na większą dynamikę rozgrywających się na ekranie wydarzeń i hektolitry krwi, którymi soczyście podlano większość scen. Co ciekawe jednak, nadal wszystko skleja się w solidną całość. Między innymi dlatego była to bardzo udana kontynuacja. Widać, że twórcy doskonale wczuli się w klimat tego wciąż powstającego uniwersum.
Niestety na kolejne spotkanie z Predatorem czekaliśmy aż do 2004 roku. Co gorsze, produkcja ta okazała się totalną porażką, żerującą na dwóch najbardziej rozpoznawalnych bestiach z kosmosu. Okazuje się, że nasza planeta od setek lat jest miejscem krwawych rozrywek obcej rasy. Bo przecież logiczne, że to właśnie na Ziemii Predatorzy budują sobie piramidę, w której polują na Obcych.
Przez dziwne decyzje scenariuszowe znikła cała otoczka grozy znana z obu wcześniejszych produkcji, która zastąpiona została bezsensowną sieczką. Kiedy w dodatku zobaczyłem, że jeden z Predatorów oddaje życie za ludzką kobietę to parsknąłem śmiechem . Jeszcze gorsza była kontynuacja tej produkcji z 2007 roku, gdzie hybryda Obcego z Predatorem po prostu hasała sobie po małym amerykańskim miasteczku i mordowała kobiety, mężczyzn a nawet noworodki. Miał być horror, a wyszedł tani sitcom.
Może dlatego, gdy w 2010 roku dostaliśmy film Predators zrezygnowano w nim z udziwnień ponownie przenosząc nas do dżungli, tyle że na innej planecie, i wrzucając naprzeciw siebie grupę kosmicznych myśliwych i „największych” ziemskich twardzieli wśród których znaleźli się najemnicy, zabójcy na zlecenie i psychopatyczni mordercy. I choć miejscami film ten zalatywał żenadą (denerwować mógł choćby sposób sportretowania kultowych Predatorów) to jednak fani starego kina VHS mogli czuć się zadowoleni.
I kiedy człowiek już sobie myślał, że po całkiem zjadliwym Predators wszystko potoczy się w dobrym kierunku zafundowano nam wiadro zimnej wody w postaci czegoś co nie powinno nigdy nazywać się „Predator”. Zamiast kina grozy z kosmicznym łowcą w 2018 roku dostaliśmy bowiem przeciętny film akcji z dziurawym jak sito scenariuszem i toną słabych żartów. Co gorsze, sam Predator był tu absolutnie nijaki.
Szczerze, to po seansie tego filmu po cichu miałem nadzieję, że nikt nie wpadnie już na pomysł realizacji kolejnego filmu z moim ulubiony kosmicznym myśliwym, by nie niszczyć filmów, na których się wychowałem. A potem dowiedziałem się o tym, że powstaje Predators: Prey... i zamarłem z przerażenia.
Predator w Krainie Komanczów
Przymierzając się do seansu Predator: Prey warto wiedzieć, że w tym przypadku mamy do czynienia z prequelem filmu z 1987 roku. Akcja filmu przenosi nas w czasie do XVIII wieku, na wielkie równiny Ameryki Północnej. Tu poznajemy naszą główną bohaterkę imieniem Naru (Amber Midthunder) będącą jedną z najmłodszych kobiet w swoim plemieniu. No i chociaż u Komanczów kobiety zajmują się zbieraniem żywności i przygotowaniem lekarstw to naszej Naru marzy się zostanie myśliwym.
Oczywiście wszyscy w wiosce patrzą na nią z lekkim niedowierzaniem, choćby dlatego że zdecydowanie ma więcej chęci niż umiejętności. Może i brakuje jej perfekcyjnych zdolności łowieckich, ale wraz ze swoim psim towarzyszem jest doskonałą tropicielką. Podczas jednej z wypraw to właśnie ona dostrzega dziwny obiekt lecący po niebie, a później jako jedyna z całego plemienia trafnie identyfikuje dziwne ślady przybysza z kosmosu próbując ostrzec przed nim swoich współplemieńców.
Twórcy filmu zastosowali znany już trik z podzieleniem obrazu na dwie części - najpierw poznajemy główną bohaterkę i obserwujemy jej niezgrabne starania by stać się uznanym myśliwym, a później jesteśmy świadkami zmagań mieszkańców Ameryki z przybyszem z kosmosu. Druga część Predator: Prey jest oczywiście zdecydowanie bardziej dynamiczna, krwawa i wypełniona akcją.
Okazuje się także, że o przybyszu z kosmosu wie nie tylko Naru, ale także grupa białych traperów, pragnąca zapolować na bestię. I jak łatwo się domyślić będzie to niezbyt wyrównana walka, a spotkanie Naru z Predatorem okaże się najniebezpieczniejszym polowaniem w jej życiu.
Powiew matki natury
Predator: Prey zasługuje na uznanie przede wszystkim pod względem ujęć. Film kręcono głównie w pobliżu Calgary w Kanadzie, w przepięknych leśnych terach, które nadają obrazowi niesamowitego wręcz klimatu. Sposób kadrowania i fenomenalne krajobrazy potrafią wprawić w zachwyt. Sam kilkukrotnie łapałem się na tym jak podczas seansu szeptałem pod nosem “o rany, jak tam jest wspaniale”. Uzupełnia to idealnie obraz Indian, którym przecież natura była szczególnie bliska.
Osobiście żałuję, że film nie został puszczony w kinach - na dużym ekranie ujęcia, które serwują nam twórcy robiłyby niesamowite wrażenie. Całość uzupełnia wspaniała, klimatyczna muzyka przywodząca na myśl ścieżkę dźwiękową z tak cudownej produkcji jaką był “Ostatni Mohikanin”.
Na tle tak świetnie przedstawionej flory zdecydowanie gorzej wypada tutaj fauna. Efekty specjalne nie radzą sobie kompletnie z przedstawieniem zwierząt. O ile przy małych stworzeniach takich jak mysz czy wąż jest to mniej widoczne, o tyle odwzorowanie wilka, a tym bardziej niedźwiedzia, woła o pomstę do niebios.
Wielki duch się chyba w niebiosach przewraca oglądając jak beznadziejnie zaprezentowano tutaj zwierzynę. Tym bardziej, że mamy do czynienia z kilkoma scenami starć Predatora właśnie z wyżej wymienionymi gatunkami. Może nie psuje to jakoś bardzo odbioru filmu, ale walka „naszego” kosmicznego łowcy z niedźwiedziem brunatnym jest tak sztuczna, że aż w oczy kłuje.
Kto pisał ten scenariusz?
Wierzcie lub nie, ale w niektórych momentach sam sobie zadawałem to pytanie. Całość ogląda się nawet dosyć przyjemnie, ale czasami człowiek się zaczyna zastanawiać o co tu właściwie chodzi. Po pierwsze - jak wiemy Naru nie jest myśliwym, ale ma całkiem solidne umiejętności tropicielki. Kiedy nasza bohaterka pokazuje ślady przybysza z kosmosu najlepszym myśliwym w całym plemieniu, ci reagują tekstami w stylu - oj tam, co ty gadasz, to na pewno niedźwiedź.
Chwila, chwila, drodzy scenarzyści – chcecie mi powiedzieć, że najlepsi łowczy z plemienia nie wiedzą jak wyglądają ślady niedźwiedzia? I nawet przez moment nie zastanowią się czy to aby nie Wendigo albo inna bestia? Toż to patałachy nie myśliwi.
Żeby jednak nie było – dalej jest jeszcze bardziej ciekawie. Naru zostaje schwytana przez bandę białych kolonistów. I tu nie mam zamiaru czepiać się, że przedstawieni oni zostali jako brudni, brutalni i obleśni. Nie oszukujmy się, tacy właśnie byli „biali” i tak traktowali Indian w tamtym okresie. Ale czy ktoś mi wytłumaczy jakim cudem nasi koloniści wiedzą o Predatorze, a już tym bardziej o tym, że „poluje zawsze na najsilniejszych”? Przecież on dopiero co przyleciał i „ma na koncie” jedynie kilka zwierząt. Znaczy co? Już wcześniej walczyli z Predatorem? Tego film zupełnie nie tłumaczy, a takich luk w scenariuszu jest niestety całkiem sporo.
Predator: Prey - czy warto zobaczyć?
Prey nie jest kinem idealnym. Ma sporo luk w scenariuszu, w kilku momentach słabe efekty specjalne i na pewno nie stanie się tak kultowe jak film z 1987. Widać jednak, że twórcy podeszli do produkcji pamiętając o dorobku dwóch pierwszych części Predatora. Dość powiedzieć, że prócz słownych nawiązań do pierwszej części pojawia się tu też pewien przedmiot żywcem wyciągnięty z rekwizytorni Predatora 2. Mało tego, ponoć inspiracją reżysera była postać Billy’ego, indiańskiego zwiadowcy, który walczy z kosmicznym łowcą na moście nad wodospadem, w pierwszym filmie z 1987 roku.
Oczywiście mogą pojawić się zarzuty, że kobieta walcząca z Predatorem to niedorzeczność. Nie mają one żadnego logicznego uzasadnienia. OK, sam nie trawię nadmiernego politykowania w filmach, swampów płci w serialach itp., ale jeżeli ktokolwiek czepia się, że w Predator: Prey główną bohaterką jest kobieta, to nie ma bladego pojęcia o czym mówi. Wystarczy przypomnieć, że Predator łączy się swoim uniwersum z Aliens, a tam przecież największym kozakiem jest Ellen Ripley – pogromczyni Obcych. Czy naprawdę więc kobieca bohaterka robi tu jakąś wielką różnicę? Na pewno lepsza jest od bandy dziwaków z Predatora z 2018 roku. A jeśli przy okazji przynosi całej serii całkiem niezły powiew świeżości to chyba dobrze, nieprawdaż?
Ocena filmu Predator: Prey (Disney+):
- całkiem udany powrót Predatora
- przepiękne krajobrazy i klimatyczna muzyka
- film można obejrzeć z dialogami w języku Komanczów
- czuć ducha oryginału
- to najlepszy Predator od czasu "Predators"
- dziury w scenariuszu
- w niektórych momentach słabe efekty specjalne
- trochę zbyt wolno rozkręcająca się akcja
Ocena końcowa
- Hawkeye, The Mandalorian, a może kultowe Archiwum X? Oto co warto obejrzeć na początek przygody z Disney+
- Kochasz starożytny Egipt? To oglądając Moon Knight będziesz bawić się świetnie. Recenzja serialu
- Kiedy myślisz, że nie da się nic bardziej zepsuć od Wiedźmina wchodzi Resident Evil: Remedium, całe na biało
Komentarze
24Ale w końcu to Apacz a oni zawsze byli na wojennej ścieżce z Komanczami...
Że też nikt nie wpadł żeby te franczyzy połączyć...
Byłem nastawiony na plus bo podobał mi się pomysł wycofania w czasie i do konfrontacji - Indianie kontra Predator...Zapowiadało się MEGA !!!
Niestety - nie wiedziałem że bohaterką będzie baba...To już na początku spowalnia tempo filmu...
Obejrzałem - i się zawiodłem...Znowy zmarnowali potencjał...
Scenariusz w miarę dobry ale...zakończenie !!!
Zakończenie to mega bzdura i głupota - Jak można było to zrobić WIDZOWI ???
Predator załatwiony przez babę przy pomocy ...maski...
Odbicie strzału...
No tego nie nie grali nawet u Benny Hilla...
PADŁEM !!!
Arnold się narobił pułapek a na koniec Predator sam sie wysadził...
A tu baba załatwia Predatora jego strzałem za pomocą tzw. rikoszetu ...
NIE - to oznacza że reżyser ma gdzieś widzów i ich inteligencje ...
Ocena 2/5
Szkoda...
"Arni walczył z predatorem na gołe klaty , Brody walczył z predatorem na gołe klaty.
Tu niestety tego zabrakło" xD
Bardzo rozczarowałem się sposobem maskowania przed predatorem w tym filmie :-)
Dodatkowo sama zbroja predatora wyglądała jak by ten swoją oryginalną przegrał w karty i na ziemię przyleciał w stroju z wypożyczalni żeby się odkuć...
Sam film zły nie jest ale podejrzewam że lepiej wypadła by profesionalnie nakręcona wersja Predator:Dark ages.
Mogli też rozwinąć wątek z predatora z 2018 roku gdzie ludzie dopracowali by przejętą technologie predatora i wyruszyli w kosmos (tak jak w nowym Independence Day z technologią żniwiarzy).
Pomysł ciekawy, wykonanie nędza. 5/10
---
Gdyby poprawiono efekty specjalne z jedynki, szczególnie termowizję, zyskałby jeszcze większe grono fanów. Ja tak czy siak co jakiś czas lubię obejrzeć pierwszą część :)