Niełatwo samotnie zmierzyć się z lękami i problemami. Jeszcze trudniej to opisać. O dziwo, udało się to twórcom Sea of Solitude. Zdołali oni wykreować, a właściwie namalować wzruszającą historię, w której samotność i depresja stają się wręcz namacalne i niezwykle sugestywne.
intrygująca i całkiem poruszająca opowieść; sporo trafnej symboliki; pasująca do klimatu oprawa audiowizualna; na tyle krótka, by nie znudzić i odpowiednio długa, by opowiedzieć ciekawą historię
Minusyniewiele prawdziwie zręcznościowych elementów gry; niektóre fragmenty potrafią zirytować poziomem trudności; stosunowo wolne tempo rozgrywki i mało emocjonujących momentów nie każdemu będzie się podobać
Gry eksploracyjne zadomowiły się już na komputerach i konsolach na tyle, że mniej więcej wiadomo, czego się po nich spodziewać. Ciekawa historia zazwyczaj dominuje w nich nad złożonością rozgrywki. Dialogi, niczym w Firewatch, potrafią odgrywać pierwsze skrzypce, a fabuła, nawet ta najbardziej pasjonująca opowiadana jest w zaledwie kilka godzin, co w pewien sposób przestaje już dziwić. Idealny przykład - recenzowany niedawno Draugen.
I choć zdarzyło mi się już grać w kilka tytułów opowiadających o poważnych, życiowych problemach, to jednak nic nie nastawiło mnie na pięć naprawdę poważnych godzin z Sea of Solitude. Niby prosta historyjka o porośniętej czarnym futrem dziewczynie obleczona w przygodowo-zręcznościowe ciuszki dość szybko przekształciła się w odkrywanie ludzkiej natury i poważnych skutków panującej obecnie obojętności.
Przedstawiona w grze gonitwa za światłem tlącym się w mroku i podróż po bezkresnych morzach to coś, jak Alan Wake połączony z Journey, w świecie pełnym symboliki i smutku.
Niby prosta historyjka o porośniętej czarnym futrem dziewczynie obleczona w przygodowo-zręcznościowe ciuszki dość szybko przekształcia się w odkrywanie ludzkiej natury i poważnych skutków panującej obecnie obojętności.
W pogoni za szczęściem
Całą opowieść spędzimy w ciele młodej dziewczyny, Kay. A właściwie to nie do końca w jej ciele, ponieważ ta budzi się w dziwnej krainie, w skórze pierzasto-futrzanej, czarnej istoty. Początkowo cały świat spowija mrok, a tajemnicza świecąca istota i chybotliwa łódka z zawieszoną latarnią to jedyne co rozjaśnia nam drogę pośród pozostałości zatopionego w morskich odmętach miasta. Co ciekawe, całe to niezwykłe otoczenie przypomina naszej bohaterce o wydarzeniach z jej prawdziwego życia.
Sposób prowadzenia rozgrywki w Sea of Solitude łączy cechy gier eksploracyjnych z prostymi zadaniami zręcznościowymi. Trzeba więc odrobinę się naskakać, żeby dotrzeć do ciężko dostępnych miejsc. Do tego dochodzi jeszcze konieczność skradania, gdy mroczne potwory z morskich głębin polują na Kay, kiedy tylko ta zanurzy się w tytułowym morzu samotności.
Przy tej okazji muszę jednak wspomnieć o dość irytującej przypadłości Sea of Solitude – choć przez większość czasu zabawa jest właściwie łatwym podążaniem „po sznurku” (o ile tylko nie staramy się znaleźć wszystkich znajdziek), to w kilku miejscach można mocno się zaciąć. Nie dlatego, że nagle gubimy drogę, a po prostu poziom trudności w kilka sekund winduje do góry. Wystarczy jednak przejść dany fragment i znów wszystko wraca do „normy”.
Oczywiście, poza szukaniem drogi pośród dachów zatomionego miasta, wdrapywaniem się na kolejne platformy i pływaniem pomiędzy wzbierającymi falami, w Sea of Solitude jest też sporo rozmów i monologów.
Główna bohaterka raczy nas bowiem ogromną ilością przemyśleń, a spotykane w każdym z trzech rozdziałów postacie uosabiające jej rodzinę i bliskich mają naprawdę sporo do powiedzenia. Nawet, jeśli nie mieliście problemów z rodzicami, rodzeństwem lub życiowymi partnerami, to ciężko nie wczuć się w chociaż niektóre wątki i nie przeżywać, wraz z Kay, jej bolesnych introspekcji.
Tak cię widzą, jak cię słyszą
Oprawa audiowizualna w ogromnej mierze sprawia, że przedstawione historie są urzekające i niezwykle sugestywne. Co ciekawe, wbrew pozorom pierwsze skrzypce gra tu dźwięk. Melancholijna muzyka jest genialnie dobrana do tego co dzieje się na ekranie. Do tego dochodzi jeszcze świetna praca lektorów, którym udało się jeszcze podbić rewelacyjnie zbudowany klimat.
Pełne niepokoju słowa wypowiadane przez Kay, z czystym i wyrazistym akcentem, już od pierwszej sceny sprawiają, że do prowadzonej postaci można się przywiązać. Z kolei przepuszczone przez filtry audio kwestie napotykanych co rusz mrocznych bestii potrafią przyprawić o gęsią skórkę, by później, już jako „oswojone” projekcje lęków, koiły swoją łagodnością.
Nie gorzej prezentuje się prosta, ale spełniająca swoją rolę grafika. Pastelowe, niezwykle żywe kolory w zestawieniu z mrokiem wypadają fenomenalnie. Nie da się też nie zauważyć, że za tym wizualnym blichtrem kryje się niecodzienna symbolika. Jest ona tu wszechobecna.
Znaczenia kolejnych elementów można mnożyć i mnożyć, ale to ich samodzielne odkrywanie sprawia nam najwięcej satysfakcji. Przytoczę tylko kilka najbardziej oczywistych momentów, które w prosty sposób pokazują skalę problemów, z jakimi zmaga się bohaterka Sea of Solitude.
Po pierwsze, fantastycznie zaprezentowano tu nurzanie się w mroku jako ciążących nam życiowych problemach np. toksycznej relacji, która zaczyna niszczyć nas od środka. Każda ucieczka do światła to ratunek, a bezkres morza to samotność, w której czają się potwory. Podpowiada to już zresztą sam tytuł gry.
Po drugie - zwróćcie uwagę co nasza bohaterka taszczy ze sobą na plecach. Ów żółty plecaczek rośnie z poziomu na poziom, niczym emocjonalny bagaż doświadczeń, z którym musimy iść dalej przez życie.
Bardziej subtelny jest rosnący poziom wody, gdy wpadają do niej nawet pojedyncze łzy spotykanych postaci. Z kolei samotna dziewczyna dryfująca na niepewnej łódeczce to celna kontra do stabilnego jachtu, na którym znajduje się szczęśliwa, odnaleziona rodzina. I mógłbym tak wymieniać jeszcze przez kilka akapitów, ale nie chcę nikomu psuć zabawy. To samodzielne wyczuwanie nastroju przez subtelnie podawane szczegóły jest bowiem jedną z największych przyjemności w Sea of Solitude.
Samodzielne wyczuwanie nastroju przez subtelnie podawane szczegóły jest jedną z największych przyjemności w Sea of Solitude.
Sea of Solitude – czy warto to kupić i przeżywać?
Gry niezależne często mają to do siebie, że zamiast stawiać na masowego odbiorcę, wypełniają niszę, trafiającą do wąskiej grupy graczy. Nierzadko popularne symulatory chodzenia już w czasie zabawy powodują, że zaczynam zadawać sobie pytanie „no fajnie, fajnie, tylko co z tego?”.
O dziwo, takiego wrażenia nie miałem w przypadku Sea of Solitude. Ta gra naprawdę potrafi poruszyć i spowodować, że człowiek zaczyna zastanawiać się jak poradzić sobie z depresją i samotnością, nawet jeśli nigdy ich nie doświadczył.
Aż szkoda, że rozgrywka w Sea of Solitude chwilami tak mocno kuleje. Brak wyważenia poziomu trudności, dziwaczna konstrukcja niektórych poziomów czy choćby mała ilość prawdziwie emocjonujących momentów to główne grzeszki tej gry. Mimo to jednak warto się pomęczyć, by poznać zakończenie tej niezwykłej opowieści.
Jeśli więc dialogi i poruszającą fabułę stawiasz ponad dynamikę, a artystyczna i wymowna oprawa graficzna jest dla ciebie ważniejsza, niż fotorealizm, to z pewnością docenisz Sea of Solitude. Ja, po ostatniej grywalnej scenie, siedziałem się do końca napisów końcowych, w milczeniu wpatrując się w ekran. Wrażenie, którego długo nie zapomnę.
Ocena końcowa Sea of Solitude:
- intrygująca i całkiem poruszająca opowieść
- sporo trafnej symboliki
- pasująca do klimatu oprawa audiowizualna
- na tyle krótka, by nie znudzić i odpowiednio długa, by opowiedzieć ciekawą historię
- niewiele prawdziwie zręcznościowych elementów gry
- niektóre fragmenty potrafią zirytować poziomem trudności
- stosunowo wolne tempo rozgrywki i mało emocjonujących momentów nie każdemu będzie się podobać
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry
Ocena ogólna:
Egzemplarz recenzencki gry Sea of Solitude otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Electronic Arts Polska
Komentarze
1Jestem jak najbardziej na TAK dla tej gry !