Super Mario Run pędem wbiegł na Androida. I choć ten wąsaty hydraulik ma już swoje lata całkiem sprawnie udało się wydusić z niego drugą, mobilną młodość.
- banalnie proste, ale na swój sposób genialne sterowanie,; - pomysłowo zaprojektowane plansze,; - przyjemna dla oczu oprawa wizualna,; - dodatkowe motywy, takie jak rozbudowa królestwa, wzbogacają rozgrywkę,; - czuć klimat dawnych przygód Mariana...
Minusy...bo całość to w zasadzie nie tak oryginalna wariacja na temat znanej dobrze formuły,; - potyczki z bossami są dosyć rozczarowujące,; - pewna powtarzalność scenografii,; - muzyka wpada w ucho, ale po pewnym czasie staje się męcząca.
It's a-me, Super Mario Run!
Kiedy Super Mario Run trafił na smartfony z systemem Apple iOS, zachwytom nie było końca. Ale czy rzeczywiście przesądził o tym projekt gry, czy raczej „efekt Nintendo”, a więc magiczny magnetyzm samej marki?
To pytanie nie dawało mi spokoju i dlatego na chwilę oderwałem się od Nintendo Switch i wychwalanej pod niebiosa, przeogromnej The Legend of Zelda: Breath of the Wild, żeby pochylić się nad mobilnym maluchem spod znaku Wielkiego N. W końcu pogodny hydraulik to zasłużony weteran świata gier i każda odsłona jego przygód zasługuje na pełną uwagę.
Słodki brzęk zbieranych monet
Hop, hop, dzyń, dzyń, dzyń... Super Mario Run – jaki jest, każdy widzi, a w każdym razie może się domyślić. Bo i trudno w nim szukać jakiejś szczególnej awangardy. Widok 2D, żółwie, muchomory, księżniczka do uwolnienia i monety do zebrania.
W zasadzie najbardziej przełomowe w tym wszystkim jest sterowanie. Konieczne było przystosowanie go do urządzeń mobilnych i dokonano tego w brawurowy sposób. Jak sama nazwa wskazuje, w Super Mario Run Marian zasuwa do przodu samodzielnie, a zadaniem gracza jest zmuszanie go do skoku pojedynczymi klepnięciami paluchem w ekran.
W tej prostocie kryje się geniusz. Parafrazując Tolkiena: one finger to rule them all. Rzecz jasna, ten rodzaj sterowania też wiąże się z pewnym wyzwaniem, bo trzeba dobrze wymierzyć moment podskoku, użyć tego czy innego przeciwnika jako trampoliny albo obrać drogę najobficiej zasypaną monetami.
Tę „gimnastykę jednego palca” przyszło mi uprawiać na planszach, które są dokładnie takie, jak można się było spodziewać. Wylądowałem więc na łąkach pełnych kłapiących paszczami rosiczek-gigantów, w podziemiach nawiedzanych przez zombiczne żółwie, a nawet w chmurach pełnych ruchomych platform.
Im dalej w Super Mario Run, tym projekty map coraz oryginalniejsze, ale, niestety, ich estetyka lubi się powtarzać. Jest parę pustynnych krajobrazów – różnych, a jednak łudząco do siebie podobnych, - parę lochów, parę statków... Trochę szkoda, że Nintendo w Super Mario Run wałkuje w kółko te same motywy, zamiast puścić wodze wyobraźni.
I to niekiedy owocuje pewną monotonią. Niby próbowano mnie wybudzić z niej pojawiającą się od czasu do czasu walką z bossem, ale te potyczki nie stanowią większego wyzwania i są chyba najbardziej rozczarowującym elementem Super Mario Run.
Biega się więc przyjemnie, zbiera monety, skacze po żółwich skorupach, ale, jak na grę mobilną przystało, to raczej „zabijacz czasu” po drodze do pracy, aniżeli zapierająca dech w piersiach odyseja przez wirtualne światy.
Tym niemniej czuć w Super Mario Run klimat dawnych produkcji o wąsatym hydrauliku. Do tego wiele drobnych dodatków, takich jak rozbudowa własnego królestwa, pozyskiwanie nowych grywalnych postaci czy wyścigi z „widmami” innych graczy zwiększają satysfakcję, jaką można wycisnąć z tego tytułu.
Nintendo zagrywa bezpiecznie
A może nawet zbyt bezpiecznie. Owszem, Super Mario Run to całkiem udana odsłona przygód Mariana, a w zasadzie ich bardzo zgrabna adaptacja na urządzenia mobilne, szkoda jednak, że Nintendo tak bardzo trzyma się w tym przypadku znanej dobrze formuły. Wiadomo – ludzie najbardziej lubią te piosenki, które już raz słyszeli.
Nie inaczej jest tym razem, ale z drugiej strony granie na tej samej brzęczącej monetami i huczącej działami Bowsera nucie sprawia, że Super Mario Run może niekiedy wprawiać w stan znużenia. I nawet towarzysząca podskokom hydraulika muzyka, która z początku oczarowuje swoim prostym pięknem, po jakimś czasie staje się zwyczajnie męcząca.
Ale nawet to nie jest w stanie zdetronizować Mariana, który również w swojej rozbieganej wersji wciąż jest królem platformówek. Może troszkę podstarzałym, ale nieprzerwanie gwarantującym swoim wiernym poplecznikom wyśmienitą zabawę.
Ocena końcowa:
- banalnie proste, ale na swój sposób genialne sterowanie
- pomysłowo zaprojektowane plansze
- przyjemna dla oczu oprawa wizualna
- dodatkowe motywy, takie jak rozbudowa królestwa, wzbogacają rozgrywkę
- czuć klimat dawnych przygód Mariana....
- ...bo całość to w zasadzie nie tak oryginalna wariacja na temat znanej dobrze formuły
- potyczki z bossami są dosyć rozczarowujące
- pewna powtarzalność scenografii
- muzyka wpada w ucho, ale po pewnym czasie staje się męcząca
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Komentarze
3- TAK
- TAK
- TAK
- NIE
- TAK
- W SUMIE NIEWIADOMO
Komuś mózg przestał działać.
- Odpowiedź brzmi - takie speedrunnery to prymitywna rozgrywka nawet jak na telefon.