World of Tanks Xbox 360 Edition – gąsienice pancernych potworów wtoczyły się na konsole!
“Czołgi” wreszcie zawitały na konsoli Microsoftu. Ich jazda trochę trwała i maszyny nie dotarły do celu w idealnym stanie, ale i tak warto było czekać.
Kronika żołnierska: sierżant Władimir Władimirowicz Nabiałkow
Wpis pierwszy, dnia 21 czerwca 1940 roku:
Nie mam zbyt wiele czasu, bo za chwilę ruszam w bój, więc do rzeczy. Transfer z bazy PC-01 do jednostki Xbx-360 odbył się bez większych problemów. Trochę szkoda jednak, że nie zrobiono tego szybciej. Z drugiej strony zastanawia mnie, dlaczego akurat teraz... Aaaa, nieistotne. Jesteśmy już na miejscu i wszystko działa jak należy. Ważna uwaga – wcześniej pobyt tutaj był w zasadzie darmowy. Czytaj: operować czołgiem i ginąć za ojczyznę można było niemal nic za to nie płacąc. Ot luksusy. Jedynie w kwestii lepszej załogi, porad przyspieszających szkolenie czy też dostępu do naprawdę mocarnych maszyn było trzeba dorzucić coś ze swojego żołdu. Nowa baza jest w tym temacie całkowicie identyczna do poprzedniej. Pojawiła się jednak jedna, dodatkowa opłata. Jeśli chcę tu pozostać, muszę opłacać tzw. Złoty Abonament. Trochę niefajnie, ale skoro ze wspomnianym pakietem dochodzi cała reszta dodatkowych atrakcji, powiedzmy, że się nie gniewam.
Wnioski: Pierwsze wrażenie – brak większych zmian. Znane mi już z PC środowisko. Odnotowano jednak dodatkową opłatę.
Wpis drugi, dnia 23 czerwca 1940 roku:
Pierwsze wrażenie po wejściu do hangaru z maszynami to czyste deja vu. A pisząc to mam na myśli, że wystrój miejsca, dostęp do jednostek i poszczególnych opcji dezorientuje żołnierza w takim samym stopniu, jak i dawnej. Ponownie potrzebowałem więc kilka chwil, by wszystko to ogarnąć. Najwyraźniej inżynierowie muszą jeszcze nieco popracować na intuicyjnością. Po kilku minutach lekkiego zagubienia ponownie poruszałem się po parku maszynowym niczym prawdziwy weteran. Sytuacja coś mnie jednak nauczyła i na wzór żółtodziobów zajrzałem do sekcji szkoleniowej. Było warto. Sterowanie przy pomocy nowego kontrolera jest dość intuicyjne i występuje w kilku postaciach. Mimo tego wciąż przydaje się jednak ukończyć kilka przejazdów próbnych z dala od wojennej zawieruchy. Niestety gorzej z celowaniem. Potwierdzam w tym miejscu zdanie towarzyszy z oddziału, że poczciwa „myszka” nadawała się do tego o wiele lepiej. Teraz zajmuje to o wiele więcej czasu. Pierwsze próby dokładnego przycelowania to już w ogóle jazda bez trzymanki. Może z czasem się nauczę. No bo co w tym takiego trudnego?
Wnioski: Baza ponownie kuleje pod względem architektonicznym i logistycznym. Jak to mówi generał, jest niczym niezbyt dobrze skomponowane menu w restauracji. Najeść się można, ale trafić we właściwe danie jest już dużo trudniej. Za to szkolenie przeprowadzane jest poprawnie. No, może z jednym małym wyjątkiem w postaci filmów instruktażowych dostępnych jedynie w języku angielskim. Cóż, najwyraźniej takie są uroki frontu wojny na skalę światową.
Wpis trzeci dnia 3 sierpnia 1940 roku:
Mam za sobą już kilka starć. Powoli wgryzam się w obecną tu mechanikę. Wiele rzeczy jest naprawdę identycznych, ale diabeł tkwi w szczegółach. Nowy kontroler i możliwość wykorzystania własnego, miękkiego fotela zamiast szalenie niewygodnego fotela czołgowego bardzo poprawia komfort walki na froncie. Ba, widziałem nawet, jak jeden zespół ładuje do swojego M4 Sherman całą kanapę. Rozłożyć się na takim cacku w swojej konserwie – to jest to. Fakt ten zaliczam na solidny plus, bo starcia z wrogiem w tych stronach mają nieco wolniejszy bieg. Mniej osób zdaje się szarżować czy ładować w niebezpieczne sytuacje. Czołgi bez osłony kończą jako kupa dymu i ognia równie szybko co dawniej, jednak mniejsza precyzja strzału wymusza przyjęcie ostrożniejszej taktyki. Przynajmniej na początku. Niektórzy mówią, że nie ma co szczędzić żołdu i bez wahania ładują go w dodatkowe maskowania, podzespoły i w zasadzie we wszystko, co podobno zwiększa ich szansę na przeżycie. Jeśli wydawanie własnych pieniędzy faktycznie pozwala tu wygrywać, ja tego nie zauważyłem. Po staremu postawiłem na własne umiejętności i dobrze na tym wyszedłem. Zwycięstwo smakuje lepiej, porażki kształtują charakter.
Wnioski: Pierwsze bitwy wymuszają lekką zmianę przyzwyczajeń. Początkowe trudności w celowaniu nakazują zwiększoną ostrożność w poruszaniu się po polu bitwy. Zupełnie jak w przypadku poprzedniej bazy, tak i tutaj żołnierze uważają pieniądze za synonim pewnej wygranej. Osobiście nie odnotowałem takiej prawidłowości. Pieniądze dalej wydać można na używki Premium, pozwalające nam szybciej ogarniać sytuację na polu walki a przez to, w szybszym tempie zdobywać doświadczenie i studiować sprzęt (czytaj: badać). Jeśli chodzi o mnie to staram się stronić od takich rozwiązań, a mimo to nadal mam się dobrze.
Wpis czwarty, dnia 8 sierpnia 1940 roku:
Albo mi się wydaje, albo dostępnych w jednostce maszyn jest jakoś tak mniej. Dawniej, gdy miało się już określony poziom i doświadczenie, ciężko było się na coś zdecydować. Generał lubił powtarzać, że podchodzimy do czołgów, jak jego była żona do facetów – codziennie inny. Nie jestem pewien, czy bawiło go to w tym samym stopniu co i nas. Dwie rzeczy są jednak pewne. Po pierwsze, pojazdów jest tu mniej niż kiedyś, co jednak nie znaczy, że jest ich mało. Na chwilę obecną doliczyłem się ok. 60 różnych modeli, a dowództwo pewniakiem zadba o dostarczenie nowych. Po drugie, generał ma rację. Warto trzymać się tu jednej maszyny, bo co pojazd, to inni ludzie. Wyszkolenie załogi i doświadczenie bojowe naszej jeżdżącej fortecy jest równie ważne, co i własne umiejętności. Z innych istotnych rzeczy, środowisko w dalszym ciągu zdaje się być bardzo zmienne. Nie mam tu na myśli kasowanych przez nas murów i drzew podczas walki, ale zmiany odgórne, jakby narzucone przez jakąś siłę wyższą. Mapy zmieniały, zmieniają i zapewne w dalszym ciągu będą zmieniać swój kształt. Pewne elementy znikają, inne wskakują w ich miejsce, a przez to zmienia się charakter bitew. Zaprzyjaźniona załoga narzekała ostatnio, że niektórych czołgów też nie prowadzi się jak dawniej. Niektóre stały się słabsze, inne potężniejsze. Ciągła ruletka. Cóż począć – taki jest charakter tej wojny, w której my, prości czołgiści jesteśmy wyłącznie małymi trybikami. Czyżby na starość robił się ze mnie filozof? Nieee. Chyba…
Wnioski: Park maszyn w dalszym ciągu imponuje. Nieco się skurczył, ale trzymam kciuki za powrót pełnego „składu”. Bitwa, w której uczestniczmy, ciągle ewoluuje. Zmienia swoje zasady, a przez to i nasze przyzwyczajenia.
Wpis piąty dnia 19 sierpnia 1940 roku:
Podobno mieliśmy dzisiaj piękny dzień. Szczerze mówiąc, nie dostrzegłem. Ogólnie cały świat zdaje mi się tu być o wiele mniej atrakcyjny. Maszyny ciągle prezentują się przepięknie, ale otoczenie razi szarością i wypranymi z soczystości kolorami. Na moje oko brak mu też nieco ostrości. Któż to wie, może faktycznie jestem już wyczerpany. Co ciekawe, od ciągłych wymian ognia nie osłabł mi jeszcze słuch i wszystko brzmi jak dawniej. Huk wystrzałów, rzężenie gąsienic, palące się zgliszcza innych czołgów – zestaw ten jest dla mnie niczym pieśń pięknej niewiasty o poranku. Kończy mi się tygodniowy przydział kancelaryjnego papieru, więc ten wpis będzie już ostatni. Mam nadzieję, że nie ostatni w moim życiu. Wracam właśnie do swojej maszyny, za chwilę wyruszamy. Najpiękniejsze jest chyba to, że w dalszym ciągu chce mi się walczyć.
Dla Xboxa 360 szturm stalowych potworów może okazać się jedną na najmilszych niespodzianek jakie spotkały entuzjastów tej konsoli w ciągu całego jej dotychczasowego życia. Pierwsza, wysokobudżetowa produkcja, w którą można bawić się nie wydając niemal żadnych pieniędzy. Co prawda w stosunku do pecetowego pierwowzoru kilka rzeczy uległo tu minimalnej zmianie, ale nie będą one dla konsolowego gracza jakoś szczególnie istotne. No bo jak podejść do gorszej (zdaniem wielu) oprawy graficznej czy trudności w celowaniu przy pomocy analoga skoro posiadaczowi Xboxa 360 oprawa wizualna wyda się w porządku a jakiekolwiek ględzenie o kłopotliwym sterowaniu zbędzie on po prostu śmiechem. Takie osoby odnajdą się w tej edycji World of Tanks szybkiej, niż Pantera jest w stanie zezłomować poczciwego T-34. Osobiście, jako oddany konsolowiec jestem rad, iż ta produkcja zagościła wreszcie i na moim podwórku. I gdyby ktoś mnie pytał, widzę to tak – jeśli grać w World of Tanks, to tylko z boksowym padem w ręku, wygodnie rozwalonym na kanapie i z parującą pizzą po prawicy.
Moja ocena: | |
Grafika: | zadowalający |
Dźwięk: | dobra |
Grywalność: | dobra |
Ogólna ocena: | |
Sugerowana cena w dniu publikacji testu: darmowa | |
Komentarze
4