Przy huku okrętowych dział zza horyzontu wyłania się World of Warships. I nie jest to byle jaka łajba, ale flagowiec, który może stać się ogromnym hitem.
Das Beta
Każdy, kto pokochał arcydzieło niemieckiej kinematografii Das Boot, marzył o grze, która pozwoli stanąć na mostku wirtualnego okrętu i paroma kliknięciami wydać rozkaz odpalenia torped. Choć w World of Warships U-Bootów nie znajdziemy, wersja beta tego projektu pozwala poczuć przedsmak niepowtarzalnego klimatu morskich bitew. Po spektakularnym sukcesie World of Tanks, premiera World of Warplanes przyniosła bardzo mieszane uczucia. Zdaje się jednak, że Wargaming.net ponownie nabrał wiatru w żagle, krzyknął „Cała naprzód!” i z werwą kreuje na ekranach komputerów niesamowity świat okrętów wojennych. Poziom dopracowania modeli i zachwycająca oczy grafika dobrze obrazuje precyzję, z jaką to studio przygotowuje swoją nową produkcję. Trudno się zresztą dziwić tej dokładności, skoro Wargaming pragnie powtórzyć sukces swojego hitu z czołgami w roli głównej i celuje nie tyle w kolejną gierkę, co w prawdziwe cudeńko, które uzależniałoby jak World of Warcraft i ekscytowało niczym Call of Duty. Nie pozostaje nic innego, jak z fascynacją spojrzeć przez peryskop wersji beta na wciąż jeszcze nieco mglisty kontur ostatecznej formy World of Warships.
Luz i zapał
Grafika grafiką, modele modelami, ale zacząć należy od tego, co stanowiło największe wyzwanie dla gry, w której przyjdzie nam dowodzić majestatycznym statkiem. Chyba nie ma produkcji, w której stworzenie systemu dowodzenia okrętem nie budziłoby lęku tak samych twórców, jak i graczy. Assassin's Creed IV: Black Flag świetnie sobie poradziło z tym zadaniem na poziomie czysto zręcznościowym, natomiast Empire: Total War udowodniło, że w grze strategicznej także można w tej materii osiągnąć sukces. Jednak wielu firmom deweloperskim ta kwestia nastręcza problemów. To zawsze niepokoi. Zawsze jest bowiem pewne ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Z czego wynika ta trudność? W dużej mierze ze specyfiki morskich potyczek, które posiadają zupełnie inną dynamikę, niż bitwy lądowe czy powietrzne. W związku z tym obawy dotyczące tempa rozgrywki w World of Warships były jak najbardziej uzasadnione. Tymczasem zdaje się, że ludziom z Wargaming udało się rozwiązać ten problem, i to całkiem nieźle. W świecie okrętów wojennych mamy do czynienia ze zgrabnym połączeniem rozgrywki taktycznej z elementami zręcznościówki. Dzięki temu nie grozi nam więc nuda na wodach rozświetlanych płomieniami buchającymi z pokładowych dział. Jak najlepiej określić nastawienie, które pojawia się u gracza, kiedy ten zostaje wciągnięty w świat World of Warships? Jak mam ubrać w słowa te doznania, które wywołuje dowodzenie prującym fale okrętem? Piotr Bukartyk śpiewał, że w życiu liczy się przede wszystkim luz i zapał. Te dwa wyrazy doskonale opisują uczucia, jakie towarzyszyły mi przy spotkaniu z nowym dziełem Wargaming. Nie musiałem się obawiać o zszarpane nerwy, bo rzadko kiedy mają miejsce starcia tak gwałtowne, jak te z World of Tanks. Spokojne manewrowanie, branie na cel wrogich okrętów, obserwowanie spektakularnych salw i śledzenie trajektorii torped – w tym odnalazłem przyjemność, którą cechuje zimna krew i precyzja, a nie nerwowy pośpiech. Tak z grubsza wygląda sposób, w jaki prowadzi się bitwy. Czy to znaczy, że odnajdą w tym przyjemność jedynie podobni do mnie flegmatycy i osoby, które lubują się w rozwiązaniach taktycznych? W żadnym razie! To tylko jedna strona medalu, której doskonałym dopełnieniem jest to, co ukrywa się pod tajemniczym hasłem „zapał”. I mam tu na myśli satysfakcję z heroicznych akcji, jakich w World of Warships nie brakuje. Oba te elementy splatają się ze sobą tworząc niezwykle relaksującą rozgrywkę, która jednocześnie obfituje w chwile pełne emocji. Kilkoma sprawnymi rozwiązaniami skutecznie storpedowano nudę, którą groziły potyczki powolnych gigantów.
Jak śmiecie cokolwiek planować
Anegdota mówi, że jeden z rosyjskich carów znalazł się na pokładzie okrętu wojennego, kiedy ten niespodziewanie starł się z wrogim żaglowcem. Oficerowie zebrali się na mostku, żeby obmyślić taktykę, jaką zastosują podczas tej konfrontacji. Wtedy ich władca krzyknął oburzony: „Jak śmiecie cokolwiek planować, kiedy ja jestem na pokładzie!”. Za tym gniewnym wrzaskiem kryło się przekonanie, że statek, na którym znajduje się koronowana głowa, jest skazany na zwycięstwo, a więc planowanie walki jest podważaniem autorytetu cara i jego bezpośrednich związków z Bogiem czy też opatrznością. Jednak gracz zasiadający do World of Warships nie musi liczyć jedynie na przychylność losu, który może wysłać przeciwko niemu jednostki niższych lub wyższych „tierów”. Choć nowej produkcji Wargaming nie można zaliczyć do gier taktycznych, stratedzy znajdą w niej coś dla siebie. W zależności od tego, czy zdecydujemy się na ciężko opancerzone bestie o olbrzymiej sile ognia, czy też na niewielkie i zwrotne jednostki, będziemy musieli wykazać się pewną pomysłowością w wykorzystaniu ich atutów. Pancerniki oraz krążowniki to oczywiście władcy wód o ogromnych gabarytach. Dowodzenie nimi ogranicza się do umiejętnego rozmieszczenia okrętu na polu bitwy i prowadzenia celnego ostrzału. Inaczej wygląda to w przypadku szybkiego niszczyciela, którym można swobodnie manewrować, jak również łatwo znaleźć dla niego kryjówkę za niewielką wysepką lub w oparach wypuszczonej zasłony dymnej. Mnie najwięcej satysfakcji sprawiało zmiatanie przeciwnika z powierzchni wody przy pomocy gradu pocisków dużego kalibru. Wcale nie przypadły mi do gustu pancerniki najwyższych klas, które potrafią nieźle przyładować, ale potwornie frustrują powolnym celowaniem i ciągnącym się w nieskończoność przeładowaniem dział. Zamiast tego, moim ulubieńcem prędko stała się poczciwa Aurora, która świetnie pozwala poczuć potęgę rosyjskiej myśli technicznej. Kadłub naszpikowany działami i ryczący silnik – czego więcej trzeba do szczęścia?
W przypadku niszczycieli bardziej od siły ognia liczy się spryt i niespodziewane uderzenia torpedami. Być może mnie sprytu brakuje lub nie mam ręki do torped, ale kiedy tylko rozegrałem kilka partii tym typem okrętów, pomyślałem - po co się rozdrabniać, skoro w porcie czekają prawdziwe olbrzymy ziejące ogniem? Wolałem stanąć do równej walki i delektować się własną potęgą, zamiast podkradać się, jak lis do kurnika, żeby w gruncie rzeczy osiągnąć podobny, choć mniej spektakularny, efekt. Jednak rozgrywka niszczycielami mimo wszystko nie wzbudziła u mnie tylu wątpliwości, co dowodzenie lotniskowcami. Spośród wszystkich dostępnych jednostek te zasługują na szczególną uwagę, ponieważ prowadzony za ich pomocą atak w znaczący sposób różni się od kierowania pozostałymi okrętamii. Już sam widok odbiega od tego, jaki zazwyczaj można obserwować w World of Warships. Kamera umieszczona jest nie za rufą, ale wysoko nad powierzchnią wody. Nie tyle dowodzi się tu samym statkiem, co wysyłanymi przez niego samolotami. Porównałbym to doświadczenie do posługiwania się artylerią w World of Tanks. Może niektórzy znajdą w tym coś dla siebie, ale ja poczułem znużenie, któremu towarzyszyło wrażenie bycia wyrzuconym za burtę. Wszyscy się dobrze bawią, a mój lotniskowiec siedzi na tyłach i tylko co jakiś czas może wysłać kilka samolotów. Ciekawe czy w finalnej wersji gry lotniskowce okażą się atrakcyjne dla graczy, czy też staną się obiektem ich drwin. Ja nie mam ochoty wracać do tych mało podniecających gigantów mórz. No ale gusta bywają różne. Co istotne jednak, dopasowanie stylu prowadzenia walki do preferowanej jednostki nie oznacza, że myślenie taktyczne przesądza sprawę. To była jedna z moich obaw – lęk przed „przekombinowaniem”. Na szczęście nie zrobiono z World of Warships produkcji jedynie dla mózgowców. Niezbędny jest także odpowiedni refleks i zręczność. O sukcesie floty decyduje wiele czynników. Opatrzność też ma coś do powiedzenia, ale na szczęście ostatnie zdanie należy do umiejętności gracza.
Archipelag w ogniu
Kolejną kwestią, która może zaważyć na atrakcyjności tego tytułu są mapy. Choć doświadczone wilki morskie wiedzą dobrze, że każdy kawałek morza czy oceanu ma swój niepowtarzalny charakter, dla przeciętnego szczura lądowego woda zawsze pozostanie wodą. Jak więc zróżnicować pola bitew, na których przyjdzie walczyć graczom? Można śmiało powiedzieć, że dokonano wszelkich starań, żeby urozmaicić ten aspekt. Mamy do dyspozycji między innymi zielone wyspy Atlantyku, skute lodem wybrzeże Norwegii, czy też klify Ameryki Północnej. Dzięki naprawdę imponującej grafice, imitacji warunków pogodowych, jak również ciekawie zaprojektowanym terenom nieomal udało mi się poczuć niepowtarzalny klimat zarówno mroźnych wód północy jak i tropikalnych wybrzeży. Nie podziwiałem mało interesujących krajobrazów, bo zamiast tego pozwolono mi stać się częścią tego świata. Gracze World of Warships, patrząc na rozciągającą się przed nimi mapę, raczej nie powtórzą za bohaterem Rejsu: „Nuda, nic się nie dzieje”. Zastanawia mnie tylko, czy początkowy zachwyt zbyt prędko nie minie, bo w końcu, ile można wpatrywać się w wodę? Na dłuższą metę może to być rozrywka bardzo umiarkowana.
Ci wspaniali mężczyźni w swych pływających maszynach
Wiadomo, na co w kontekście gier Wargamingu wszyscy czekają najbardziej – na całą kolekcję opancerzonych zabawek do przebadania, kupienia i ulepszenia. W World of Warships nacisk położono na okręty japońskie i amerykańskie. To dwa główne drzewka technologiczne, którym towarzyszy też podejrzanie pusta zakładka oznaczona sierpem i młotem. Oznacza to oczywiście, że poza maszynami należącymi do dwóch wspomnianych państw, w którymś momencie muszą zostać też wprowadzone do rozgrywki okręty rosyjskie oraz radzieckie (na tę chwilę dostępna jest jedynie moja ulubienica, czyli Aurora). Ale i teraz jest już w czym wybierać! Nie brakuje pancerników, krążowników, niszczycieli i lotniskowców, które tylko czekają na to, żeby w nie zainwestować. Zakup okrętu to jedno, a wybór dodatków, w jakie można go wyposażyć, to drugie. Ulepszenia obejmują między innymi takie obszary, jak zwiększenie celności dział, lepsze kierowanie okrętem czy szybsze dokonywanie napraw. Każda klasa posiada unikalne elementy, które mogą ulegać modernizacji. Gdyby komuś wciąż brakowało pól do rozwoju, może się także zająć swoją kadrą oficerską. Dowódcy zdobywają w czasie bitew doświadczenie, a po powrocie do portu można swobodnie rozwijać ich zdolności, które przekładają się na wartość bojową poszczególnych statków. Jednym słowem – standard. Po zainwestowaniu w te wszystkie obszary można w końcu rozsiąść się wygodnie w fotelu i podziwiać swoją flotę. Modele prezentują się bardzo przyjemnie, a ich poziom szczegółowości sprawia, że można je podziwiać bez końca. Choć to rzecz subiektywna, mnie szczególnie piękne wydały się starsze okręty, takie jak Aurora czy St. Louis. Niby maszyny do szerzenia destrukcji, a ile w nich wdzięku!
Rzut oka na wersję beta nie pozwala przewidzieć, czy World of Warships osiągnie taki sukces jak World of Tanks, ale można bez wahania stwierdzić, że Wargaming robi wszystko, żeby tak właśnie się stało. Już na tym etapie widać, że wysiłek włożony w tworzenie gry nie idzie na marne, ale owocuje dziełem co najmniej godnym uwagi. Nasuwa się jednak kilka wątpliwości. Dlaczego nie uwzględniono okrętów podwodnych? Czy dlatego, że zbyt trudne byłoby utrzymanie balansu sił? A może jeszcze się one pojawią, bo przecież to jedna z tych gier, które w dniu premiery nie są w żadnym razie dziełem zamkniętym. Czy takie a nie inne potraktowanie rozgrywki lotniskowcami będzie odpowiednim rozwiązaniem? Co przyniesie tajemnicza pusta zakładka z sierpem i młotem? To wszystko białe plamy na mapie tej produkcji. Nie pozostaje nic innego, jak cierpliwie zaczekać aż World of Warships zawita w naszym porcie, żeby pokazać się nam wreszcie w pełnej krasie.
Wstępnie podobało się nam:
- dopracowane modele okrętów, które uwodzą poziomem szczegółowości.
- plastyczne krajobrazy i świetna animacja wody.
- klimat morskich bitew, który każdego zamieni w prawdziwego wilka morskiego.
- bogaty zbiór pływających fortec.
Zastanawia nas:
- lotniskowce, które mogą stać się obiektem uwielbienia jedynie dla wargamingowych freaków.
- brak okrętów podwodnych
- pusta karta okrętów sowieckich, rozbudzająca nadzieje, którym może nie sprostać.
- ogromna ilość potyczek na duże dystanse, które mogą zabić dynamikę bitew.
- rozgrywka niszczycielami, która traci na atrakcyjności w porównaniu z dowodzeniem pancernikami czy krążownikami.
- potencjalna monotonia morskich map.
Komentarze
29Jak chcecie dynamikę to na pewno nie w grze o statkach... To jest głównie taktyka, cierpliwość i odpowiednie "dżganie".
- lotniskowce, które mogą stać się obiektem uwielbienia jedynie dla wargamingowych freaków.
> Czyli nie rozumiecie ich potęgi, i tego co ataki torpedowe mogą zrobić z wrogami. To nie jest artyleria gdzie się celuje i klika. Wysyłanie samolotów prosto na wrogie statki kończy się strata szwadronu
- brak łodzi podwodnych
> Serio? A jak wyobrażacie sobie walkę z U botami? Sonary które były by dopiero dostępne na statkach od 4 - 5 tieru? Dopiero wtedy ludzie by sie wkurzali skoro by dostawali tęgie baty od kogoś kogo nie widza i nie mogą go uniknąć...
- pusta karta statków sowieckich, rozbudzająca nadzieje, którym może nie sprostać.
- Przecież to dopiero pierwsza faza zamkniętej bety, czego się spodziewacie. Gotowego produktu?
- ogromna ilość potyczek na duże dystanse, które mogą zabić dynamikę bitew.
> Te potwory walczyły na dużo większych dystansach niż w grze, pomijając już fakt ze wiele z statków nie mogło by opuścić dział tak nisko żeby walczyć na bardzo krótkich dystansach...
- rozgrywka niszczycielami, która traci na atrakcyjności w porównaniu z dowodzeniem pancernikami czy krążownikami.
> To samo co z lotniskowcami, za mało nimi graliście żeby pojąc ich potęgę, mały i bardzo zwrotny niszczyciel może zrobić ogromne zniszczenia pośród przeciwników. Juz kilka razy podczas tej bety widziałem niszczyciele niższego tieryu masakrujące pancerniki i krążowniki, kończąc mecz z kilkunastoma tysiącami punktów zniszczeń i wieloma zatopieniami. Według mnie klasa dająca najwięcej frajdy.
> potencjalna monotonia morskich map.
- To beta jest ledwo kilka map a wszystko może się jeszcze zmienić.
Reasumując, to i tak tylko beta a do oficjalnego wyjścia jeszcze bardzo daleko, ale zapowiada się wybornie.
Ciekawe czy autor widział łodzie wojenne...
:)))
Krążowniki są mocno uniwersalne, ale pancerniki to zabawki dla dzieci. Pancernik nie poradzi sobie bez asysty krążownika, który da wsparcie przeciwlotnicze. Wystarczy lepiej ogarniający lotniskowiec z torpedowcami czy bombowcami i pancernik zamienia się w płonącą łajbę.
Gra lotniskowcem (przebrzydłym babokiem :)) jest bardzo prosta i jeśli drużyna przeciwna nie ma asysty krążowników zrobionych pod obronę przeciwlotniczą 2 ogarniające lotniskowce w zasadzie same wygrają grę. Reszta drużyny może robić za ruchome cele bez oddawania w zasadzie jednego strzału. Dajmy na to taki Kongo czy Nagato dzięki zasięgowi może strąci 1-2 torpedowce ale reszta eskadry zrobi robotę.
http://allegro.pl/zestaw-msi-athlon-64-x2-hd-3450-2gb-ram-itd-i5214532023.html