Podniebnym walkom stalowych maszyn jeszcze daleko do poziomu World of Tanks. Czuć w nich jednak wyraźnie potencjał, a i ambicji twórcom odmówić nie można.
Szczerze wam się przyznam – nie jestem wielkim fanem World of Tanks. Pozornie ciężko jest mi ten stan rzeczy wytłumaczyć, bo przecież pokochany za sprawą Company of Heroes M4 Sherman już na zawsze pozostanie w moim sercu, a wyposażone w lufę gąsienicowe monstra tak w zasadzie lubię. Cóż więc takiego wydarzyło się w naszym krótkim, aczkolwiek bardzo burzliwym związku, iż pomimo szczerej miłości do czołgów hitowa produkcja ekipy z Wargaming nie zdołała wygrać mojego serca?
Bo widzicie, jestem trochę w gorącej wodzie kąpany. Nie uśmiecha mi się sterczenie maszyną w krzakach bądź za murem i wypatrywanie, czy za chwilę nie nadarzy się okazja do zgarnięcia wrogiej jednostki. A takie właśnie starcia najczęściej trafiały mi się w World of Tanks. Oczywiście w mozolnym przeczesywaniu terenu i oczekiwaniu na pierwszy błąd przeciwnika również kryje się pewien zastrzyk emocji, jednak sam gustuję w nieco bardziej dynamicznej rozgrywce. Z tym większym zaciekawieniem powitałem World of Warplanes. W powietrzu nie da się przecież zatrzymać i czaić na przeciwnika za chmurką.
Dawno temu w chmurach
Aby nikt z oddających się lekturze tego tekstu nie pomylił mnie z weteranem produkcji studia Wargaming, bądź też z prawdziwym wyjadaczem w temacie wojskowego sprzętu (naziemnego bądź powietrznego), postawię sprawę jasno – noob ze mnie totalny. Do pierwszych miejsc w sieciowej tabeli zawsze było mi w tym przypadku daleko, a wczytywanie się w instrukcję obsługi Messerschmitta również nie jest dla mnie synonimem świetnej zabawy. Niemniej jednak, możliwość mocno zręcznościowego poprowadzenia latającej maszynerii w bój zawsze silnie działała na moją wyobraźnię, przez co z produkcjami tego typu spotykałem się dość często. Małe sam na sam z World of Warplanes było zatem jedynie kwestią czasu.
Główne założenia gry nadal pozostają takie same jak w przypadku World of Tanks – oddać w ręce graczy darmową produkcję, w której to możliwość wydawania prawdziwych pieniędzy nie daje nam przewagi na polu walki, a jedynie przyspiesza proces odblokowywania maszyn wyższego poziomu. W takich realiach World of Warplanes ściera się ze sobą trzydziestu graczy - po 15 chłopa na drużynę, którzy stają ze sobą skrzydło w skrzydło i toczą powietrzny bój na śmierć i życie. Gra oferuje przy tym krótki i przyjemny samouczek, bezstresowo wprowadzający nas we wszystkie tajniki rozgrywki i oferujący wytłumaczenie przydatnych podczas bitwy manewrów. Po jego odbębnieniu i obsypaniu naszego konta drobną ilością złota (z możliwością wydania tegoż zarówno na miejscu, jak i w World of Tanks), lądujemy w prywatnym hangarze, na „dzień dobry” witającym nas piątką nie pierwszej już młodości samolotów. Co najważniejsze, dobranie się do każdej z ok. 100 maszyn dostępnych w grze, podzielonych na sprzęt amerykański, japoński, radziecki, niemiecki i brytyjski, jest możliwe bez konieczności sięgania po nasz portfel – wszystko uzależnione jest od czasu poświęconego na rozgrywkę i posiadanych umiejętności pilotażu.