Cyfrowe wykluczenie 2.0 - tak nazwałem coś, co spotka dzisiejszych niespełna 40-latków już niebawem, już za moment. Czy trzeba się tego bać? Niektórzy powinni. Czy można coś z tym zrobić? Szczerze? Mi się nie chce… Ale wy możecie próbować!
Nie rozumiem TikToka. I to jest problem
No tak mam, że nie ogarniam do końca mediów społecznościowych. Mogę je analizować od strony akademickiej, co przed laty robiłem, ale w wymiarze takim codziennym, życiowym takim - za nic w świecie nie mogę pojąć, co kogo ma interesować to, co obcy mu ludzie wstawiają na Facebooki czy Instagramy. TikToka też nie rozumiem, choć czasem uśmiechnę się, jak mi ktoś wyśle jakiś zabawny filmik, choć to, co dla mnie jest zabawne, dla innych pewnie nie, co widzę po tym, że jak już coś oglądam, to jest to raczej średnio popularne wśród ogółu odbiorców.
W nierozumieniu TikToka i innych społecznościówek nie ma nic złego, bo to rzecz średnio przydatna do życia. Kiedy jednak dotarło do mnie, że jestem takim trochę dyletantem w tym, co dziś ludzi zajmuje, to dotarło też do mnie, że czeka mnie, całkiem niebawem, pewna forma cyfrowego wykluczenia. Wiecie, że będę jak moi dziadkowie, jak rodzice, jak ludzie po 60-tce w 2024 roku, którzy obserwowali zmiany, jakim poddawany jest otaczający ich świat, ale nie potrafili jakoś tych zmian ogarnąć, nie dali rady stać się ich częścią.
Ile bym się nad tym nie zastanawiał - nad tą moją formą partycypacji w świecie przyszłości, zawsze dochodzę do wniosku, że czeka mnie cyfrowe wykluczenie. Inne jednak niż to klasyczne, to będące tematem podejmowanym przez nauki społeczne. Inne, bo… Dziwniejsze?
Czym jest cyfrowe wykluczenie?
Cyfrowe wykluczenie to ciekawy temat i dość niejasny termin. Rządowe strony rozumieją je, jako “ograniczenia w dostępności do Internetu”, Wikipedia zaś idzie szerzej, podając, że cyfrowe wykluczenie to “termin stosowany do określenia różnicy między osobami i społeczeństwami mającymi dostęp do techniki informatycznej a tymi, które takiego dostępu nie mają”. Co ważne, na stronach najpopularniejszej internetowej encyklopedii znajdziemy też informacje o tym, że na cyfrowe wykluczenie wpływają:
- brak umiejętności obsługi komputera oraz,
- niska prędkość łącza internetowego.
Wikipedia pomija nieco kwestię materialną i rolę stanu posiadania w kontekście łatwości partycypacji w świecie cyfrowym. Zapomina o uwarunkowaniach kulturowych, o całych społecznościach, które przez lata nie korzystały z internetu, nie wspomina o roli instytucji, które zwłaszcza na początku internetowej rewolucji spoglądały na sieć krytycznym okiem, odwodząc wręcz swoich członków od prób wejścia w ten nowy, wspaniały świat. Tak, Kościele katolicki - to również o tobie mowa.
Definicje, które podałem to poziom wypracowania średnio rozgarniętego ucznia z końcowych klas szkoły podstawowej, ale zostawmy to. Nikt tu się nie przygotowuje na międzynarodową konferencję naukową, a po prostu sobie na luźno rozmawiamy, przy kawie tak. I ciastku. Dotarliśmy, choć nasz naukowy risercz był wybitnie okrojony, do punktu, w którym wiemy, czym jest klasyczne cyfrowe wykluczenie. Czas na jego wersję 2.0, która mnie dotknie na pewno i… Ciebie najpewniej dotknie też.
Cyfrowe wykluczenie 2.0
Od niekorzystania z TikToka po cyfrowe wykluczenie? Brzmi absurdalnie, ale już tłumaczę, o co chodzi. Cyfrowe wykluczenie w wersji 2.0 nie będzie w żaden sposób związane z brakiem umiejętności obsługiwania pewnych urządzeń. No, chyba że upowszechnią nam się wszczepy i cała sieć przeniesie się do wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości, z której skorzystają tylko ci “wszczepieni”, ale to temat na inne dywagacje. Nowy wariant cyfrowego wykluczenia nie będzie związany również z niską prędkością internetu, za nic będzie miał w krajach rozwiniętych czynnik ekonomiczny, a i uwarunkowania kulturowe, rola kontekstu i metanarracji instytucji o uniwersalistycznych ambicjach będą mogły mu nagwizdać.
Nowe cyfrowe wykluczenie jako główny oręż chwyci w dłonie zdolność do zainteresowania oraz czas. Zdolność do zainteresowania nas czymś, co w sieci i czas spędzany na doświadczaniu tego, co w sieci. Brzmi może niepoważnie, ale zainteresowanie, uwaga poświęcana czemuś oraz czas spędzany na pogłębianiu tego czegoś, to coś, czego pokolenie niedoszłych 40-latków ma bardzo, ale to bardzo niewiele.
Rzecz wynika ze zmiany pokoleniowej - starzejemy się, zmieniamy i dookreślamy w trakcie własne zainteresowania. Pracujemy, spędzamy czas z rodziną, dbamy o hobby, które wybraliśmy sobie przed laty i coraz mniej dostrzegamy, jak ludzie młodsi od nas przyswajają nowe nam znaczenia. Zaczynają rozmawiać, używając słów, których nie rozumiemy. Zaczyna interesować ich coś, co dla nas jest wybitnie niezrozumiałe. To stała kosmiczna, gdyż jak to śpiewali panowie z Kombii w szybkich okularach: “każde pokolenie ma własny czas”.
Problem z tym cyfrowym wykluczeniem 2.0, a nawet nie tyle problem, co pewna cecha mu immanentna, która sprawi, że w ogóle o czymś takim możemy sobie rozmawiać to fakt, że komunikacja w 2024 roku jest dobre milion razy szybsza niż komunikacja w 2004 roku. I ze dwa miliardy razy szybsza niż komunikacja w 1984 roku. Daty są przypadkowe, tak z kapelusza rzucone, gdyż mają tylko pokazać zależność między czasami, w których żyliśmy a szybkością komunikowania nowych trendów, szybkością wprowadzania zmian w otaczającej nas rzeczywistości.
W erze TikToka newsy żyją moment, a trendy momentów kilka i to nie jest jeszcze groźne. Groźne (dyskusyjna jest zasadność używania tu tego określenia) jest to, że jeden trend ewoluuje w drugi, że to, co dziś było śmieszne, jutro jest najwyżej groteskowe. Gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że z wiekiem trudniej nam się czymś zainteresować i znaleźć na to czas, że z wiekiem osiadamy trochę na laurach i dobrze nam z tym i zestawimy to z wykładniczo przyspieszającym przekazem popkulturowym, z komunikacją, które pędzi na złamanie karku - otrzymamy definicję cyfrowego wykluczenia 2.0. Ci, którzy nie nadążają - odpadają. Nie chwytając byka za rogi, codziennie, kilka razy dziennie, nie będąc na czasie, systematycznie przesuwamy się na tył pociągu relacji Szczecin - Zakopane. Na tył składu, którego wagony będą odczepiać w Krakowie. Osobiście, wiem, że do Zakopanego nie dojadę. Wiem, że mnie odczepią, że siły pędzącego kontekstu kulturowego mnie wykluczą i - momen szczerości - nieszczególnie mam z tym problem.
Margines i peryferia na własne życzenie
Żyjąc w świecie zbudowanym na dychotomii centrum - peryferia, na dychotomii będącej absolutnym axis mundi kultury zachodniej od zarania idei podstawowej formy państwowości, szokować może fakt, że młodzi, a już starzy na własne życzenie będą wysiadać z tego naszego metaforycznego pędzącego pociągu. Tłumaczę więc, że nie ma w tym nic szokującego. To dorobek cywilizacyjny sprawia, że w końcu, wreszcie, po tych wszystkich dekadach, wiekach nawet - odejście na boczny tor historii nie wiąże się z materialno-intelektualnym biedowaniem.
Dziś możemy być obok i możemy być szczęśliwi. Jeszcze, gdyż czas prosperity nieuchronnie zbliża się do swojego smutnego końca, a jeśli dodamy do tego ciągłe dorzucanie do pieca, ciągłe przyspieszanie, ciągłą intensyfikację - otrzymamy obraz, w którym życie na peryferiach będzie całkiem spoko przez najbliższe 5, 10, może 15 lat. Co potem? Nie wiem, choć się domyślam.
Co robić? Jak żyć?
Jestem świeżo po lekturze książki “Koniec świata to dopiero początek…”, w której Peter Zeihan, znany geopolityk i fatalista sprzedaje zasadniczo tezę, że po upadku globalizacji, który jest bliski a rychły, nie będzie niczego. Mając tę perspektywę gdzieś “z tyłu głowy”, pomyślałem sobie nad receptą na przyszłość. Nad rozwiązaniami, które pozwolą takim jak ja starym dziadom, ludziom gdzieś usilnie trzymającym się swego analogowego rodowodu i niechętnie patrzącym na świat wyłącznie cyfrowy, przeżyć, przetrwać, utrzymać się w centrum i nie dać się wyrzucić na peryferia nowoczesności. Wymyśliłem dwie strategie.
Pierwsza z nich to domek w Bieszczadach. Mając na uwadzę fakt, że nie będzie niczego, bo skończy się świat, jaki znamy, ten świat "zmacdonaldyzowany", prowadzony od dekad przez USA za rękę, wydaje się, że domek w Bieszczadach to niezła opcja. Człowiek będzie sobie tam siedział i trwał do końca - swojego lub świata. Wyjdzie raz czy dwa razy przejść się po obejściu, dać kurom, krowom, kozom czy tam narąbać drewna. Pospaceruje sobie trochę, popracuje online, bo czemu nie, nadrobi zaległości w książkach, których przez całą względnie postrzeganą młodość nie był w stanie przeczytać.
Jednocześnie świat będzie temu człowiekowi zbędny kompletnie, ot będzie gdzieś tam wokół, a jedno co będzie go z tym światem łączyło to podatki. Nie brzmi to najgorzej, choć nie jest to niestety rozwiązanie dla wszystkich z nas, starych dziadów z przełomu czasów analogowych i cyfrowych. Co ważne, ta opcja podziała tylko, jeśli faktycznie świat się skończy, więc kto tam jest zainteresowany takim obrazem jesieni życia - trzymać kciuki.
Druga strategia zakłada czynne uczestnictwo. By nie dać się zepchnąć na margines lub samodzielnie i samoświadomie się na ten margines nie wpakować - trzeba ogarniać rzeczywistość. Im człowiek jest starszy, tym wychodzi mu to gorzej, więc tym więcej mocy musi w to ogarnianie zaangażować. Innymi słowy, wszystkie te TikToki i to, co narodzi się po nich, trzeba będzie instalować i trzeba się tam będzie udzielać, by być krok przed młodszą konkurencją, która nowinki przyswaja z przyrodzoną łatwością. Minusem tej strategii jest realne ryzyko częstego narażania się na śmieszność, bo w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym zaczynają go bawić suchary, a zdjęcia filiżanki kawy i bukietu chryzantem na stole zaczynają wydawać się idealnymi zdjęciami do wysyłania swoim znajomym z życzeniami dobrego dnia i smacznej kawusi.
Reasumując, jesteśmy przegrani. Wszyscy ci, którzy pamiętają gumy do żucia “Turbo” mogą już, niczym Adam Małysz, odwiesić narty do szafy i przygotować się na nieuchronną zmianę pokoleniową, która wykluczy nas z czynnej partycypacji w otaczającej nas rzeczywistości. Wykluczy, nie odbierając nam kompetencji, ale odbierając nam chęć, zainteresowanie i możliwość zrozumienia kontekstu kulturowego czasów, w których żyjemy. Ciekawe to będą czasy, kiedy mając pełną zdolność do partycypowania w nich, jednocześnie człowiek nie będzie wiedział, “w co ma ręce włożyć”. Aż nie mogę się doczekać.
Komentarze
13Ale co kto woli, jak dobrze im się korzysta z tych zjadaczy czasu to niech się bawią, ja marnuję czas na coś innego.
Bo wiele tych cyfrowych bzdur jest mi do niczego nie potrzebnych...
A na koniec ciekawostka - Guma Turbo jest nadal w sprzedaży - Oczywiście w środku nadal jest tam zdjęcie samochodu...
Tylko tyle i aż tyle.
Algorytmy dbają o to żeby dostarczyć Ci odpowiednie treści. One potrzebują czasu na naukę a Twoj mózg potrzebuje czasu żeby się dostosować i uzależnić.
Z czasem będziesz dostawał takie treści, które będą Cię coraz dłużej zatrzymywać przed ekranem.
Przykro mi, aczkolwiek życzę Ci byś okazał się wyjątkiem i osobą odporną.
A Bieszczady piękne miejsce. Ale jak więcej ludków się tam rzuci, to przestanie być takie piękne...