Wybory Paytona Hobarta ("The Politician"), to nowy serial Netflixa. Jego bohaterem jest młody, szalenie ambitny uczeń liceum, którego marzeniem jest zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Brzmi jak początek drogi do władzy Franka Underwooda? Każdy musi jakoś zaczynać…
Nowy serial Netflixa zgrabnie wpisuje się w aktualną sytuację w Polsce. Nie wiem, czy to przypadek, ale faktem jest, że premiera serialu "Wybory Paytona Hobarta" (w oryginale "The Politician") przypada na czas, kiedy kampania wyborcza trwa u nas w najlepsze.
"Wybory Paytona Hobarta" - recenzja
Jak ona wygląda w rodzimym wydaniu, każdy jest w stanie zobaczyć. Wystarczy włączyć telewizję informacyjną, portal, czy serwis społecznościowy. Zewsząd atakują nas wiadomości, artykuły, filmy i grafiki nawołujące do głosowania na konkretną partię lub odwodzące od zakreślenia krzyżyka przy danym kandydacie z przeciwnego obozu.
Od polityki uciec jest bardzo trudno, a można pokusić się wręcz o stwierdzenie, że nie jest to możliwe.
Może więc w takim razie warto spróbować chociaż spojrzeć na to zjawisko z innej perspektywy? Dowiedzieć się, jak to wygląda w innych krajach, np. dzierżącym kaganek demokracji Stanom Zjednoczonym, które uparcie starają się przekonać świat, że ich wersja ustroju jest jedynie słuszna?
Jeśli wszystko jest podane w przystępnej formie, bez niepotrzebnego nadęcia, to czemu nie.
House of Cards dla młodzieży?
To oczywiście nie jest pierwsza produkcja podejmująca ten temat. Wystarczy wspomnieć o jednym z największych hitów Netflixa, czyli House of Cards. O ile jednak Frank Underwood był już w pełni ukształtowanym, doświadczonym, ale i cynicznym oraz bezwzględnym politycznym graczem, tak Payton Hobart stawia na tej drodze dopiero pierwsze kroki.
Wybory na przewodniczącego samorządu szkolnego, to również nieco inna stawka niż walka w kongresie USA, ale cel obaj bohaterowie mają dokładnie taki sam. Zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Tym, więc co obie postaci łączy, to ambicja i determinacja w dążeniu do wyznaczonego celu. Zachowując proporcje i skalę wyborów, w jakich przyszło im brać udział, obaj są w stanie zrobić naprawdę wiele, aby zdobyć to, na co im zależy. Nie chcąc psuć wam zabawy, nie będę zdradzał, z jakimi przeszkodami i trudnościami przyjdzie się aspirującemu Paytonowi zmierzyć, ale kilka razy na pewno będziecie zaskoczeni.
Co tam Panie w polityce?
Zresztą, najciekawsze dla mnie w tym serialu wcale nie były fabularne zwroty akcji, ale próba pokazania, jak współczesna polityka wygląda. A jeśli patrzyć się będzie uważnie, to pod płaszczykiem lekkiej i zabawnej historii o nastolatkach stających w szranki o fotel przewodniczącego, znajdzie się całkiem sporo interesujących, a nie raz i smutnych obserwacji.
Współczesna kampania wyborcza to świat rządzony przez technologię, algorytmy i sondaże. To świat przesiąknięty lajkami, serduszkami i subami. To ciągłe analizowanie trendów i błyskawiczne reagowanie na wydarzenia i działania konkurentów. Niczym w grze komputerowej. Mało w tym miejsca na spontaniczność i autentyczność, co serial nieźle oddaje.
Kandydat mający szanse na zwycięstwo to kandydat skrojony na miarę. Musi przedstawić się w taki sposób, aby zmaksymalizować swoje szanse na zwycięstwo. Czy to jako bogaty, nudny chłopak z białej rodziny, czy buntownicza Afroamerykanka. Kompetencje liczą się zdecydowanie mniej.
Liczy się odpowiednio dobrany wizerunek. To na ile wizerunek ten ma pokrycie w rzeczywistości, ma znaczenie marginalne. Liczą się tylko głosy wyborców, a jeśli w tym celu trzeba zachować się w odpowiedni sposób lub powiedzieć konkretną rzecz, to po prostu trzeba to zrobić.
A skoro już przy wyborcach jestem, to oni też nie mają się czym pochwalić. W swej zdecydowanej większości są bierni, znudzeni, niezainteresowani, a często zirytowani nachalnością polityków. Brzmi znajomo?
Z drugiej strony trudno się im dziwić, skoro ktokolwiek się nimi interesuje wyłącznie wtedy, gdy zbliża się czas wrzucenia głosu do urny.
Szafa Paytona
Poznając kolejne postaci serialu, szybko przekonałem się też, że tak naprawdę nikomu nie można w pełni zaufać. Każdy udaje, gdyż każdy ma ukrytą przed innymi agendę. Na każdego też znajdzie się jakiś hak. Zupełnie jak w znanym rosyjskim powiedzeniu "Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie".
Nomen omen, to ciekawe, że rosyjskie skojarzenie pojawiło mi się automatycznie w związku z amerykańskimi wyborami. Ale biorąc pod uwagę zaangażowanie i ich wpływ na ostatnie wybory, dziwi to już nieco mniej.
Wiele postaci jest do bólu interesownych i mających pretensje do całego świata. Roszczeniowa, nieznosząca sprzeciwu postawa to tutaj raczej norma niż wyjątek. Ja, ja, ja. Jak w dziennikach Gombrowicza. Im głośniej i częściej dana postać mówi gładkie słowa o innych, o ich potrzebach, o chęci uczynienia świata lepszym miejscem, tym bardziej wiadomo, że chodzi o uczynienie wyłącznie "jego/jej" świata lepszym. Inni mogą poczekać, a przynajmniej sami się o swój los zatroszczyć.
Jak w tym wszystkim odnajduje się Payton? Tutaj mam niestety największy problem z tym serialem. Trudno mi bowiem było uwierzyć w to, że główny bohater jest materiałem na skutecznego polityka. Nie potrafiłem dostrzec tego, co najwyraźniej widzieli w nim jego najbliżsi przyjaciele, gotowi poświęcić swoje kariery i swoje życie (nie w sensie dosłownym, ale pracować na rzecz jego kariery). W zasadzie najważniejszym argumentem przemawiającym za tym, że będzie on politykiem, a ostatecznie nawet prezydentem jest to, że sam tak postanowił. Ambicja to chyba jednak zbyt mało.
Paytonowi brakuje twardej skóry i pewności siebie. Jest emocjonalny i daje się wyprowadzać z równowagi. To fakt, ewoluuje w trakcie serialu (zresztą w kolejnych sezonach będziemy obserwować jego zmagania w kolejnych wyborach), ale na tę chwilę nie przekonał mnie, aby oddać na niego głos.
Na szczęście jego postać ewoluuje i trzeba mu jednak przyznać, że potrafi też wziąć się w garść i walczyć dalej. Dlatego Ben Platt, czyli odtwórca głównej roli zdecydowanie zasługuje na pochwały, za oddanie tych wewnętrznych zmagań.
Podobnie zresztą jak inne, bardzo wyraziste postaci - przede wszystkim Jessica Lange w roli bardzo opiekuńczej i zaborczej matki jednej z kluczowych bohaterek.
Druga wielka gwiazda serialu, czyli Gwyneth Paltrow ma już mniej efektowną rolę i mniej wymagających okazji, aby zdolnościami aktorskimi się wykazać, ale zawsze przyjemnie na nią popatrzeć.
Większe wrażenie robią postacie z dalszego planu, jak chociażby obdarzony mało lotnym umysłem Ricardo, co może i bywa irytujące, ale jest to tak uroczo prostolinijny młodzieniec, że nie sposób go ostatecznie polubić.
The Politician - czy warto obejrzeć sierial?
Cały serial ogląda się zresztą przyjemnie. Na pierwszy sezon Wyborów Paytona Hobarta składa się 8 odcinków ciekawej i wciągającej historii.
Jest nieźle zagrany, postacie wyraźnie zarysowane (czasem dla potrzeb fabularnych nawet przerysowane - np. bracia głównego bohatera), więc ich losy poznaje się z dużą przyjemnością.
Jest to bowiem lekko napisana historia z dawką humoru, czasem czarnej komedii, a czasem poruszająca poważniejsze kwestie. W sam raz na odetchnięcie od kolejnego wydania serwisu informacyjnego, a może nawet na chwilę refleksji, nad tym, czy polityka musi wyglądać tak, jak media i politycy chcą nam ją przedstawić?
A może nie każdy z nich jest Frankiem Underwoodem i w tym bezwzględnym świecie jest również miejsce na ideały i chęć uczynienia go, chociaż odrobinę lepszym? W końcu kto ma tego dokonać, jeśli nie młodzi, ambitni ludzie. A to przede wszystkim o nich jest ta opowieść.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!