Canon wycofuje się ostatecznie ze sprzedaży aparatów analogowych. Przez kilka lat będzie dostępne wsparcie, ale na kolejnego analogowego EOS-1 nie liczmy. Leica zachowuje w portfolio modele analogowe, całkowicie mechaniczne, ale nie ma ich już w sklepach.
Dla większości osób związanych w jakiś sposób z fotografią kwestia analogowa przestała być istotna już wiele lat temu. Cyfrowe aparaty są podstawą branży (inaczej ma się na rynku filmowym) już od ponad dekady, a każdego roku dowiadujemy się o rezygnacji z kolejnych materiałów eksploatacyjnych. Te były (i nadal są) w polu zainteresowań posiadaczy aparatów analogowych. Oferta nowych egzemplarzy zubożyła się o dwa słynne modele - Leica M7 oraz Canon EOS -1V. Zostały one oficjalnie wycofane ze sprzedaży. Dla Canona to koniec przygody z małoobrazkową fotografią analogową, dla Leiki bliski prawdopodobnie już koniec tego samego.
Choć dziś zatopieni jesteśmy w świecie cyfrowego fotografowania, warto poświęcić chwilę, by przypomnieć sobie, że czasy fotografii analogowej nie były tak archaiczne jak niektórzy mogą sądzić.
Canon EOS-1V i Leica M7 - czym były (są)
To analogowe (czyli na film z rolki, czasem błędnie nazywany przez laików kliszą) aparaty w ofercie tych ważnych dla świata fotografii firm. Obie firmy rozpoczynały swoja karierę w branży w pierwszej połowie XX wieku (Leica sporo wcześniej) jednakże wspomniane aparaty nawiązują do nieco innych etapów w historii fotografii małoobrazkowej.
Leica M7 wprowadzona została na rynek na początku XXI wieku (2002) i była typowym przedstawicielem analogowych dalmierzowców. Mimo nowoczesnych materiałów konstrukcyjnych i technologii wspierających fotografującego (jak czytnik kodu DX z kasety z filmem, który przenosił między innymi informacje o czułości ISO), Leica M7 w dużym stopniu przypominała aparaty tej firmy, które dostępne były przez cały XX wiek. Wizualnie jak i pod względem ergonomii użytkowania.
Leica M7
Canon z kolei również miał etap dalmierzowców, lecz jego ostatni przedstawiciel analogowej linii aparatów bardziej bliscy są zaawansowanym cyfrowym lustrzankom niż klasycznym konstrukcjom. Canon EOS-1V z 2000 roku oczywiście zachował (bo cóż zmieniać w optymalnej konstrukcji) podobną ergonomię co wcześniejsze lustrzanki, ale mimo iż był analogiem automatyzował fotografowanie w dużym stopniu.
Czterdziestopięciopunktowy autofokus, 21-strefowy pomiar światła, tryb seryjny 10 kl/s przy pełnej klatce (to oczywiste) i zastosowaniu dodatkowego uchwytu do pionowej fotografii, konfigurowalne przyciski funkcyjne, możliwość regulacji czułości ISO (niezależnie od kliszy), podgląd głębi ostrości, automatyka ekspozycji (częściowa lub pełna), funkcjonalny wyświetlacz LCD połączony w matówką to tylko cześć cech Canona EOS-1V, które sprawiają że aparat ten jawi się jako nowoczesny. Wiele z tych funkcji miały również inne analogi dostępne już w ostatnich dekadach XX wieku, ale Canon EOS-1V niczym cyfrowe jedynki stanowił kwintesencję tego co najlepsze w danym momencie w fotografii.
Canon zakończył produkcję analogowego flagowca już dekadę temu, lecz nadal można było nabyć ten aparat z oficjalnej dystrybucji. Teraz już nie kupimy Canona EOS-1V, a zakupione wcześniej modele będą serwisowane maksymalnie do jesieni 2025 roku. Istnieje ryzyko, że po 2020 roku Canon odmówi naprawy ze względu na brak części zamiennych. Ciekawe ile analogowych EOS-1V będzie hulało po świecie za osiem lat.
Czy jeszcze mamy szansę kupić znane analogi?
Analogowe aparaty nie są jeszcze kompletną przeszłością, nadal znajdują się entuzjaści, którzy wspierają produkcję tego typu aparatów (między innymi w ramach projektu Lomography), ale konstrukcji ikonicznych dla branży ubywa.
Wspomniana Leica ma jeszcze w ofercie (wirtualnie, bo w praktyce sklepy informują, że są one juz wyprzedane) dwa dalmierzowce. Leica MP oraz M-A. Ten drugi z aparatów jest w pełni mechaniczny. Do jego pracy nie potrzebujemy choćby najmniejszej baterii. Pierwszy z tych aparatów wymaga baterii, ale tylko wtedy gdy zdecydujemy się na automatykę ekspozycji. Transport filmu jest wspomagany pracą naszych dłoni.
Nikon F6
Nikon to wielki, również obecnie, konkurent Canona w świecie lustrzankowym. Ten koncern ma w ofercie jeszcze legendarne modele. Nikon F6 to odpowiednik flagowych cyfrówek Nikon Dx. Wytrzymały i można powiedzieć jeszcze bardziej zaawansowany niż EOS-1V w swoim czasie. Nadal kosztowny o ile zdecydujemy się na zakup nowego egzemplarza, w prawie tej samej cenie co F6 kupimy przecież ultranowoczesnego Nikona D850.
Nikon FM10 przypomina wizualnie cyfrowe bezlusterkowce Olympusa i jest drugim z analogów Nikona, którego można szukać w sklepach (choć wygląda na to, że wszystkie modele zostały już wyprzedane). Jest to całkowicie mechaniczna i manualna lustrzanka.
Rynkiem, który nadal stwarza szanse zakupu analogowego klasycznego aparatu na film, jest rynek używanych aparatów. W komisach czy na ulicznych giełdach można wypatrzeć czasem prawdziwe perełki. Większym problemem niż dostępność aparatu, a nawet ich stan techniczny, może okazać się dostępność materiałów eksploatacyjnych. Wiadomo, że nie są nieśmiertelne nawet jeśli przechowuje się je w dobrych warunkach.
Ponadczasowe analogi
Mówiąc o analogowej fotografii nie sposób wspomnieć jeszcze o dwóch innych ponadczasowych kategoriach aparatów. Pierwsza to miechowe aparaty wielkoobrazkowe na filmy lub klisze (tu to określenie jest jak najbardziej na miejscu), które można też przysposobić do fotografii cyfrowej.
Druga kategoria to znane nam aparaty natychmiastowe, w których nośnikiem jest samowywołujący się papier. W procesie powstawania obrazu nie pośredniczą żadne cyfrowe elementy, stąd odwołanie do analogowej fotografii. Aparaty tego typu kojarzone dziś są z markami Fujifilm Instax, Polaroid czy Lomo. Ta grupa produktów ma się bardzo dobrze mimo sporych kosztów eksploatacji (cena papieru).
Źródło: Canon, Leica, inf. własna
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!