Freelancing, kitesurfing i podróże, czyli praca zdalna i outsourcing IT z punktu widzenia globtrotera
Połączenie możliwości podróżowania z pracą zawodową IT
Nigdy nie umiałem pracować z domu, więc od samego początku mojej zawodowej kariery miałem małe biuro – wynajęte od Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości. Pracowałem zdecydowanie więcej niż moi koledzy zatrudnieni na etacie, a zarabiałem zdecydowanie mniej. Zdarzało się, że siedziałem nawet po 25 godzin w pracy non stop. Plus był taki, że można było spać do godziny 10, czy 12, ale robota i tak później musiała być zrobiona.
autor: Marcin Jędras
Moje wakacje też nie wyglądały za ciekawie, ponieważ zawsze musiał towarzyszyć mi na nich laptop – to na wypadek gdyby coś się stało. A zawsze coś się działo i kończyło się tak, że pracowałem gdzieś z kawiarni na Sardynii, czy pensjonacie w Austrii jeśli tylko udało mi się wyrwać ze znajomymi na narty.
Zmiana przyszły jakieś dwa lata temu, kiedy pochłonął mnie kitesurfing. Jak tylko nauczyłem się surfować, nie mogłem żyć bez przynajmniej jednej sesji w tygodniu. Moje biuro zaczęło robić się bardziej mobilne. Wiele razy spędziłem pół dnia w aucie nad jeziorem, pracując i czekając na wiatr.
Wtedy tak naprawdę mnie natchnęło. W zasadzie, to mojego klienta, dla którego realizowałem zlecenia, tak naprawdę, to nigdy nie widziałem na oczy. Pracowałem dla niego już z czterech krajów i dwóch kontynentów, dlaczego zatem nie zacząć robić tego na co dzień?
Samochód na podróż
Zacząłem się zastanawiać, czemu więc nie zacząć jeździć do najlepszych spotów kitesurfingowych na świecie. Jednak, jak zacząłem liczyć koszty biletów lotniczych, hoteli i opłat, to szybko stwierdziłem, że nie tędy jednak droga. Zobaczenie dziesięciu dobrych spotów zajęłoby mi minimum dziesięć miesięcy, pod warunkiem, że budżet by mi wcześniej nie „wyparował”.
A może zatem pojechać autem, od spotu do spotu? Ten pomysł spodobał mi się jeszcze bardziej, więc zacząłem planowanie. Wymyśliłem, że chcę autem dojechać z Wrocławia do Hong Kongu zaliczając najlepsze spoty po drodze. Mój Peugeot 206 raczej średnio się do tego nadawał. Kupiłem więc auto, które podbijało Afrykę, samochód nie do zdarcia, który przetrzyma każdy teren i warunki. Tak kupiłem Land Rovera Defendera rocznik 1996. Dość szybko okazało się to dużym błędem, a wszystko co o nim wyżej napisałem jest kłamstwem. Muszą mieć na prawdę dobry marketing. Więc sprzedałem Defendera i kupiłem auto, które holuje wszystkie zepsute Defendery w Afryce, czyli Toyotę Land Cruiser, rocznik 1994. Bez przygód się też nie obyło, wliczając te najbardziej kosztowne, z silnikiem. Ale jak przyszło co do czego auto mnie nie zawiodło.
Auto przygotowałem razem z moim ojcem. Wielka skrzynia zajęła cały bagażnik i pół tylnego rzędu siedzeń. W aucie mam aktualnie 3 duże szuflady, 5 dużych schodów, zbiornik na 55 litrów wody z prysznicem, akumulator 200 Ah, łóżko na 2-3 osoby, lodówkę, kuchenkę i panele słoneczne z dodatkowym bagażnikiem na sprzęt kitesurfingowy. W skrócie jest to dom na kółkach, którym wszędzie da się wjechać.
Praca w podróży
W sumie już ponad 4 miesiące spędziłem w tym aucie pracując m.in. z Helu, plaży w Leucate, Cabo de Gato, Tarify, Essaouiry w Maroko, Malty, Sycylii i Sardynii. Przejechałem samochodem przeszło 13 tysięcy kilometrów, tylko z jedną awarią, która i tak nie unieruchomiła samochodu. Tej zimy wybrałem się do Azji. Tym razem bez samochodu. Spędziłem tam ponad trzy miesiące, podróżując głównie motorem z koszem na cały sprzęt i pracując gdzie tylko dało się „złapać Internet”. Odwiedzałem bezludne wyspy, przetłoczone wyspy, pałace, świątynie i zwykłe bary, poznając ciekawych ludzi z całego świata. Cały czas nadal pracowałem dla tego samego klienta.
Podróże zmieniły moje podejście do życia. Teraz liczy się dla mnie wolność. A to wcale nie oznacza grubego portfela. Pracuję na około 1/2 etatu. Jak wieje to kitesurfuję, jak nie wieje pracuję. Nadal zdarza mi się pracować w weekendy, ale tylko dlatego, że tydzień był bardziej wietrzny i spędziłem na wodzie więcej czasu niż powinienem. Jak widać na moim przykładzie, w dzisiejszych czasach ogólnodostępnego Internetu nic nie stoi na przeszkodzie, aby można było efektywnie pracować z dowolnego miejsca na świecie. Pracę zdalną bez problemu można połączyć z życiową pasją – nawet jeśli są to podróże.
Tak rozumiany freelancing jest też swego rodzaju outsourcingiem usług IT. Zleceniodawcy tak naprawdę nie interesuje jak i skąd pracujemy, ale to, aby zlecenie było wykonane solidnie i na czas. W tym roku stwierdziłem zatem, że fajnie byłoby trochę się podzielić tą kitesurfingowo freelancerską wolnością i każdy będzie mógł skorzystać z uroków mojego mobilnego kitesurfingowego coworkingu. Zapraszam więc najpierw na Hel, a potem do Grecji, Turcji i na Bałkany.
Więcej o kitesurfingu i podróżach na blogu autora: http://kitelancers.com/posts/kitesurfingowy-mobilny-coworking
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!