W tej koślawej hybrydzie Dark Souls, Dragon Age i któż wie czego jeszcze, zdecydowanie zbyt wiele rzeczy poszło nie tak.
System rozwoju bohatera oraz tworzenia i ulepszania przedmiotów; fragmenty ścieżki dźwiękowej w wykonaniu Oliviera Deriviere; klimat, styl graficzny i poziom jego wykonania może się podobać...
Minusy…ale nie musi; kiepska fabuła i nijacy bohaterowie; dość toporny system walki; ciasnota lokacji; okropny recykling twarzy postaci niezależnych; problemy z kamerą i namierzaniem przeciwników; wołający o pomstę do nieba angielski dubbing z wymuszonymi przekleństwami w dialogach
To, co wyprawiało się na moich oczach w sekwencji otwierającej Bound by Flame, przechodziło wszelkie możliwe pojęcie. Oto bowiem mój świeżo stworzony heros, o łapach jak arbuzy i klacie rodem ze szczytu formy Pudziana, zmaga się właśnie z wysuszonym do granic możliwości fantasy-zombiakiem. Swoim potężnym, dwuręcznym mieczem nie jest jednak w stanie przebić lepiankowej tarczy umarlaka, a uderzenia oponenta przy użyciu pordzewiałego mieczyka odrzucają mego kafara kilka metrów do tyłu. Po wielu stękach i jękach mój gieroj wygrywa wreszcie starcie, ale wygląda na tak zmachanego, że jakiekolwiek dalsze działania wydają się być poza jego możliwościami. Co najgorsze, po tym krótkim wprowadzeniu sam jestem nieźle wycieńczony, a przecież nie dotknąłem jeszcze nawet klawiatury. Kiedy w końcu docieram do obozowiska mojej drużyny i widzę, że kapitan ma identyczną twarz jak ta wybrana przeze mnie w kreatorze postaci, potężne łzy spływają po moich licach. Z jednej strony jestem rad, bo dawno się tak nie uśmiałem, z drugiej zaś płaczę, bo chciałbym już przestać w to grać. Nie mogę.
Francuskie studio Spiders to pewniakiem bardzo ambitna ekipa. Na przedpremierowych materiałach prezentujących rozgrywkę z Bound by Flame z zapałem opowiadała o swojej nadchodzącej produkcji, w której już wówczas śmiało dostrzec można było zapożyczenia z takich głośnych hitów jak Dark Souls, Dragon Age czy Wiedźmin. Nie ma w tym zresztą nic złego, bo jak pożyczać, to przecież od najlepszych. Problem w tym, że nasze zamiary i ambicje w trakcie realizacji muszą iść w parze z posiadanymi siłami – inaczej produkt końcowy wypełźnie na świat jako nieudolna kopia, którą ktoś szybko rozkaże ubić, zanim ta zdąży znieść jaja. Czy Pająkom faktycznie zabrakło umiejętności, czy też przyczyna finalnego wyglądu Bound by Flame leży zupełnie gdzieś indziej, tego na sto procent określić nie potrafię. Wiem jednak, że wady tej produkcji nie kończą się na nadmiernym kopiowaniu ograniczonej ilości dostępnych w kodzie facjat, ani na przekomicznie wyglądających sekwencjach walki.
Poza opisanym w pierwszym akapicie kabaretem, Bound by Flame na „dzień dobry” częstuje nas również nieprzyzwoicie dużym misz-maszem informacji na temat aktualnej sytuacji politycznej przemierzanej przez nas krainy. Dość powiedzieć, iż po wstępnych oględzinach wiedziałem tyle, że są tu jacyś tam Władcy Lodu, próbujący powstrzymać ich Czerwoni Skrybowie, ochraniające ich bractwo najemników (Freeborn Blades, a więc ty, graczu), a między tym wszystkim pałętają się jeszcze jak zwykle chycające po lasach elfy. Po przezabawnej batalii bohatera gry z wychudzonym nieumarłym pewna wąska dróżka prowadzi nas do zrujnowanego klasztoru, w której opłacający nasze niebywałe umiejętności posługiwania się bronią białą Skrybowie majstrują przy jakimś niebezpiecznym zaklęciu. Jak pewnie możecie się już domyślić, gdy tylko oparty o tę miejscówkę samouczek dobiegnie końca, Coś Pójdzie Nie Tak ™, a do ciała głównego bohatera wskoczy bliżej niezidentyfikowany demon ognia. Zdobyte dzięki niemu moce co prawda pomogą wygrać bitwę i wycofać się wesołej ekipie do bagien, ale w istocie będzie to dopiero początek naszych problemów – w każdym znaczeniu tego słowa.
Bo widzicie, chociaż na papierze wygląda to co najmniej intrygująco, w rzeczywistości cały zarysowany przez twórców wątek sypie się na wskutek zupełnie nieporywających dialogów, powciskanych w nie na siłę, a przez to sztucznie brzmiących przekleństw, tragicznej gry aktorskiej obsady dubbingującej oraz mimiki twarzy, która tak po prawdzie jest tu nieobecna. Przewijające się na ekranie mojego komputera charaktery przypominały beznamiętne wydmuszki, którym ktoś bezczelnie rozkazał odgrywać role wyrazistych i zapadających w pamięci herosów i heroiny. Niemal każda wymiana zdań raziła mnie tu sztucznością na rzadko spotykaną skalę i w zasadzie wystarczą mi jakieś trzy palce jednej ręki, by wyliczyć postacie NPC wybijające się ponad poziom aktorskiej niziny, jaką reprezentuje Bound by Flame. Sytuacji nie ratuje nawet obecny tu zestaw wyborów moralnych i fabularnych rozwidleń, bo nieważne jak potoczy się ta miałka i pełna klisz historia, w dalszym ciągu atakować nas będzie tym samym niedorobieniem, brakiem polotu i bylejakością.
Co gorsza, sytuacja nie poprawia się nawet w chwili, w której to kończy się już gadanie i po męsku trzeba dobyć miecza. I znów, w teorii Bound by Flame to czysta poezja – dwa dostępne style walki przełączane w czasie rzeczywistym (ciężka broń dwuręczna lub sztylet w każdej z dłoni), zaklęcia piromanii, podręczna kusza, możliwość skradania się czy też zestaw rozkładanych pułapek. Ale cóż z tego, skoro prowadzony przez nas paker (lub siłaczka, jeśli ktoś woli płeć piękną) macha swoim żelastwem jakby naprawdę chciał, ale nie do końca mógł. Cóż z tego, gdy kamera płata podczas walki figle, a przez to my dostajemy srogie baty? Jest to dla mnie całkowicie nie do pomyślenia, by w grze upodobniającej się pod względem walki do hitu From Software postać gracza posługiwała się bronią tak ociężale i wolno, by tak ślamazarnie i z niewybaczalnym wręcz opóźnieniem reagowała na nasze komendy, kiedy to przecież szybkość reakcji jest tu aboslutnym kluczem i podstawą, jeśli grający ma w ogóle czerpać jakąś frajdę ze starć. Tymczasem, większość wrogów zaskakuje tu tempem wyprowadzania kolejnych ataków. Często nie sposób rozdzielić ich bądź „wyciągać” pojedynczo z grupy, a ginący po kilku sekundach towarzysze naszej niedoli (bo opcja przyłączania kogoś do drużyny również tu istnieje) dopełniają czarę goryczy.
Jedyne, co od początku do końca działa w Bound by Flame jak należy, to system rozwoju naszego ociężałego kołka oraz ten odpowiedzialny za tworzenie przedmiotów jak i ulepszanie tych już posiadanych. Dzięki podnoszonym po ubitych maszkarach popierdółkach nie tylko stworzymy tu zużyte w walce pułapki, bełty czy lecznicze mikstury, ale również zmodyfikujemy zakupiony sprzęt - od hełmu, aż po kirys czy broń. Jeśli chodzi zaś o wspomniany rozwój, gra umożliwia nam specjalizację w trzech dziedzinach – wojownika, zwiadowcy oraz entuzjasty podpalania przeciwników. Poza lepszą obsługą a przez to większymi obrażeniami zadawanymi konkretną bronią czy zaklęciem, znajdziemy tu również zakładkę z szeregiem umiejętności pasywnych, zwiększających chociażby użyteczność mikstur leczących lub nasze szanse na znalezienie bardziej wartościowych rupieci. Ogólnie rzecz ujmując całkiem tego sporo, a pojawiająca się w pewnym momencie umiejętność bloku ataków nadchodzących z dowolnej strony w znaczącym stopniu pomniejsza koszmar toczonych tu walk.
W finale to jednak zdecydowanie zbyt mało, by przypudrować porażającą wręcz ilość niedoróbek, przeciętności i błędów obecnych w Bound by Flame. Co prawda poziom trudności i wyzwanie, jakie rzucam nam ta gra, klimat i możliwości kształtowania głównego bohatera pozwolą jej odnaleźć pewną grupę fanów, jednak w dalszym ciągu nie ukryje to największych ze skaz. Fabuła nie wciąga, podczas zadań pobocznych można usnąć z nudów, a postacie pierwszo jak i drugoplanowe w większości generują w nas negatywne uczucia. Świat gry to smutny zestaw nieco większych lokacji połączonych ze sobą dusznymi, korytarzowymi miejscówkami przejściowymi, a walka przez kompletne 20 godzin, które potrafi zabrać ta produkcja, to tylko przykry i bolesny obowiązek. W ten oto sposób Bound by Flame kompletuje swoją listę występków, popełnionych na reprezentowanym przez siebie gatunku RPG. Ostatecznie zagrać można, ale tylko w przypadku, kiedy nic innego już pod ręką nie leży, lub gdy uda Wam się kupić tę produkcję za naprawdę okazyjną cenę.
Moja ocena: | |
Grafika: | zadowalająca |
Dźwięk: | słaby |
Grywalność: | słaba |
Ogólna ocena: | |
Sugerowana cena w dniu publikacji testu: ok. 95 zł (PC) | |
Komentarze
25Przechodzę nawet drugi raz.
Moc naszego kościotrupa wynika z tchniętej w niego magii.
Mi się nie zdażyło, aby kamera wkurzała. Grałem łotrzykiem plus piro i system walki jest wymagający. Z uśmiechem na ustach biłem bossów ponad godzinę (ded i od nowa) i wracałem do potyczek z wieloma przeciwnikami.
System walki przecież jest prawie identyczny jak w Dark Souls jedynce jak nie lepszy, a grafika nie porównywalnie lepsza od dwójki.
Crafting wzorowany z poprzedniej gry Mars War Logs jest bardzo przystępny i zrozumiały dla gracza.
Fabuła nie jest zła. Nie wiem jak można chwalić asasynów za fabułę skoro od trójki już kompletnie niewiadomo o co chodzi.
Dialogi są ciekawe. Bohater wali cięte riposty. Wyobraźmy sobie w grze od BioWare sytuacja po bitwie gościu by powiedział że robił co mógł.
Tu powię, że sie opieprzaliście, gdy ja wycinałem wszystkich w pień.
Podsumuwując nie wiem czy autor wątku chociaż przeszedł grę do końca, ale należy się przynajmniej 4/5 czy 7-8/10.
Plusy: system walki
dialogi
crafting
system rozwoju bohatera
prosta fajna fabuła
Minusy
Fakt namierzanie nie jest zbyt super
Mało możliwości wyboru wyglądu bohatera
TYLE
O reszcie można powiedzieć, że trzyma poziom i nie ma płaczu.
Gra wciąga i nie wiem jak można napisać że grywalność jest słaba.
Niektóre walki są trudne to fakt ale dają dużo satysfakcji.
Słabszy jak już to jest jedynie prolog, ale im dalej tym lepiej.
Ocena dla tej gry jest krzywdząca , jak dla mnie to mocne 7+
Dialogi: - zatrudnilbym ekipe zuli z ulicy i wlozyli by w to wiecej uczucia, popza demonem( nikt sie nie stara)
Technicznie- Tragedia - i nie mowie tu o grafie, ktora jest akceptowalna, ale animacje, mimika twarzy, synchronizacja ust jak w grze z 2004 roku.
i najgorsze: WALKA JEST BEZNADZIEJNA
"HURR NIE DAMY UNIKU BO SIE GIMBY BEDO TURLAC XD" wk.....a mnie taki design gry. Gra jest trudna, ale nie dlatego ze przeciwnicy sa trudni, jest trudna bo system walki jest do dupy.
Nie dosc ze ogranicza to twoja mobilnosc, przez co otacza cie 4 wrogow i trzeba timowac bloki na 4 roznych cweli, to jescze coniektorzy maja ciosy "nieblokowalne" . W Dark Souls to jeden unik i przeciwnik uderza w powietrze. A tu? 3 kolesi cie aktakuje, 1 sygnalizuje ze laduje cios nieblokowalny a ty nie mozesz nic zrobic- przestaniesz blokowac to cie ta 3 zje, dalej blokujesz- ten 4 przebije ci blok i byc moze przewroci. I tak i tak niezyjesz.
Do tego przeciwnicy maja absurdalne wartosci zycia- najlepszm mieczem jaki znalazlem, ulepszony na max, wzmocniny ogniem, a zwyklego robala nr. 8 trzeba lac 2 godziny zeby zdechl.
Dodatkowo czarnoskóra postać z drugiego screena wygląda niemal identycznie jak Jacob z Mass Effect 2/3
czy Wam też ta gra tak smaży GPU? Miałem podobnie z Mars War Logs, ale tutaj jest sporo więcej ciepła. Nawet Wiedźmin 2 tak nie grzeje...