Call of Duty: Vanguard – po beta teście trybu sieciowego jestem sfrustrowany, ale fani pewnie ucieszą się z nowości
Call of Duty: Vanguard już w fazie beta pokazuje, że tryb wieloosobowy to gratka dla tych, którzy pokochali Warzone czy odświeżone Modern Warfare. To garść nowości i szybkie tempo zabawy, ale także kilka elementów czekających na poprawkę w finalnej wersji gry. Oto nasze wrażenia.
Kiedy słyszę hasło "Call of Duty" w głowie kotłują mi się przeciwieństwa. Bo z jednej strony to fenomen Call of Duty: Warzone i tryb wieloosobowy, na który twórcy stawiają coraz częściej i który z odsłony na odsłonę przyciąga coraz więcej graczy, z drugiej jednak cały czas pamiętam o fenomenalnych dwóch pierwszych częściach i legendarnym Modern Warfare, od których wszystko się zaczęło. Ach, to były czasy.
Co prawda, Call of Duty: Modern Warfare doczekało się odświeżenia w roku 2019 i to na nowym silniku, ale potem znów blask tejże marki w moich oczach nieco przygasł. Nie oszukujmy się, Call of Duty: Black Ops Cold War, choć niezły, nie miał startu do najlepszych odsłon serii. Dlatego po cichu liczę się może Call of Duty: Vanguard przerwie złą passę i pokaże nam coś naprawdę wgniatającego w fotel.
Na razie jednak było mi dane sprawdzić jedynie tryb wieloosobowy tej nadchodzącej produkcji. W miniony weekend odbyły się bowiem zamknięte beta testy dla tych, którzy Call of Duty: Vanguard zamówili przedpremierowo. Następne takie wydarzenie będzie już otwarte dla wszystkich, i to już od 18 września (od 16-go dla tych, którzy zdecydowali się na preorder). Warto w tym miejscu wspomnieć, że postawiono na pełen cross-play, czyli multiplatformowość. Czy jest sens w strzelankach on-line walczyć z konsolowym padem przeciwko graczom z myszkami? Przekonacie się sami już wkrótce. Ja wiem to już teraz i moje uczucia są raczej mieszane.
Garść nowości w Call of Duty: Vanguard
Pierwsze co rzuca się w oczy to dostępne tryby gry. Niestety, w fazie beta system dobierający przeciwników ze względu na umiejętności działał sprawnie tylko w trybie szybkiej gry. Do pozostałych wariantów udawało mi się dostać sporadycznie, ale to z pewnością ulegnie poprawie po właściwej premierze i zwiększeniu ilości graczy.
Z klasycznych pojedynków na liczbę zabójstw najbardziej odpowiada mi opcja, w której naprzeciwko siebie stają zespoły złożone z sześciu żołnierzy. Call of Duty: Vanguard umożliwia obecność aż do 48 graczy na raz na mapie, jednak w takim Hotel Royale robi się wtedy straszny tłok, a pociski i granaty latają niemal wszędzie.
Tu muszę wtrącić, że z udostępnionych trzech map - wspomnianego hotelu, zimowego zniszczonego miasta "a'la Stalingrad" i tropikalnej wyspy - najbardziej odpowiada mi ta trzecia. Jest dość spora, ale przez to znacznie rzadziej przeciwnicy wchodzili mi "na plecy" i nie kończyłem sfrustrowany oglądając powtórkę, pokazującą jak łatwo dopadł mnie wróg.
Co tu dużo pisać, tęsknię za prawdziwie symetrycznymi lokacjami. Pamiętam, jak bawiłem się w sieciową wersję beta gry Call of Duty WW II. Tam każdy zespół zaczynał po przeciwległej stronie mapy, które były połączone mostem. Nie było mowy o wejściu do punktu odradzania przeciwnika i masowej eksterminacji niczego nie spodziewających się wrogów. Całość była dużo bardziej wyważona. W Call of Duty: Vanguard gości raczej chaos – przynajmniej dla początkujących, którzy nie znają wszystkich przejść i lokacji.
Kolejne tryby w Call of Duty: Vanguard to bardzo ciekawe mecze "drabinkowe" w losowych zespołach 2 na 2 lub 3 na 3. Dzięki kończącej się liczbie dostępnych odrodzeń czuć coraz większą adrenalinę. Intrygujący jest też tryb patrolowania. Chodzi tu po prostu o zdobywanie punktów w określonych strefach mapy, które niemal cały czas się przemieszczają.
To ciekawa nowinka, ale irytował mnie w niej fakt, że zdarzało mi się odradzać zbyt blisko premiowanych lokacji, a więc w środku największych potyczek. Oczywiście, w nowej odsłonie Call of Duty nie zabrakło także wariantu potyczek z potwierdzaniem zabójstw poprzez zbieranie nieśmiertelników. To niezmiennie emocjonujący dodatek do "zwykłego" wybijania wrogów.
Co ciekawe, w Call of Duty: Vanguard jeszcze większe znaczenie niż dotychczas ma zdobywanie doświadczenia i rozwijanie postaci. Bonusy za serię zabójstw potrafią być potężne - od zdalnie sterowanych bomb, przez wybuchające pociski, po sforę psów wysyłaną wprost na przeciwnika. Osobiście jestem przeciwny walczeniu ze zwierzętami (w czasach Wolfenstein jakoś to przechodziło), ale nalot z powietrza tak samo często mnie frustrował, jak i cieszył - zależnie od tego, czy nim kierowałem czy obrywałem. Nie można z pewnością odmówić mu skuteczności.
Niebagatelne znaczenie mają tu też modyfikacje broni - od teraz do uzbrojenia można doczepić aż 10 różnych ulepszeń. Wytrawni gracze zrobią z tego duży użytek. Połączenie tłumika z bonusami takimi jak ciche poruszanie się czy oznaczanie przeciwników na radarze sprawia, że niektórym idzie tak dobrze, jak gdyby co najmniej posuwali się do oszukiwania. A to wcale nie "widzenie przez ściany", to po prostu umiejętne wykorzystywanie bonusów, jakie dodano do Call of Duty: Vanguard. Czasem od sprawnych palców istotniejsze jest więc rozsądne korzystanie z radaru i mini-mapy.
Ostatnią wyraźną nowością jest system zniszczeń. Przez niektóre ściany i drzwi da się przebiegać, wybijając w nich dziurę. Sporo z nich da się też przestrzelić, trafiając ukrytych za nimi przeciwników. Żeby jednak była jasność, nie jest to zaimplementowane tak, jak w Rainbow Six: Siege. Tam bowiem, jeśli chciało się grać na sensownym poziomie, należało znać każdą istotną lokację, w której można było przestrzelić podłogę i "podglądać" akcję na niższych piętrach.
W Call of Duty: Vanguard jest to raczej używane wtedy, kiedy prujemy serią we wroga i ten schowa się za rogiem. Ostatnimi pociskami mamy bowiem szansę przebić cienkie ściany i wciąż go dosięgnąć. To miły dodatek, ale nie jest atutem zmieniającym losy rozgrywki na rzecz tych, którzy dobrze go wykorzystują.
Audiowizualna droga do zwycięstwa
Nie da się ukryć, że Call of Duty: Vanguard wygląda świetnie. Napędzana przez silnik IW Engine gra robi naprawdę niezłe wrażenie, choć przy rozgrywce sieciowej nadmiar dymu, rozbłysków i efektów czasem potrafi przeszkadzać. Nie wiem jak daleko sięgacie pamięcią w sieciowych rozgrywkach, ale ja pamiętam, że kiedy w internetowej kafejce stawiałem pierwsze kroki w Counter Strike 1.6, liczyła się widoczność i kontrast. Ba, w Wolfenstein: Enemy Territory wgrywałem nawet pliki konfiguracyjne obniżające jakoś grafiki, by lepiej wychwycić przeciwników na tle innych tekstur.
W Call of Duty: Vanguard stające naprzeciwko siebie zespoły zawsze noszą mundury drugowojennych aliantów. Choć przeciwnicy mają nad sobą czerwone litery z nazwami graczy, w bitewnym szale czasem ciężko je dojrzeć, a kiedy wyjdą na nas zza rogu i widzimy ich z bardzo bliska, jest to wręcz niemożliwe. Na szczęście, można śmiało wypruć serię na ślepo, bo przyjacielski ogień został tu wyłączony. Myślę jednak, że wizualnie można było inaczej rozwiązać kwestię rozpoznawania zespołów.
Znacznie lepiej prezentuje się za to warstwa dźwiękowa. Choć teoretycznie wydaje się, że konsolowe pady przegrywają w starciu z myszkami pod względem celności i tempa reakcji, jest to połowiczna prawda. W Call of Duty: Vanguard strzelenie w przeciwnika to bowiem jedno, ale wykrycie go, to kompletnie inna sprawa. "Konsolowcy" często mogą więc przegrać nie przez gałki analogowe, a słabej jakości głośniki w telewizorze.
Oj tak, zaopatrzcie się w tym przypadku w dobry zestaw słuchawkowy, bo jeśli nie będziecie zwracali uwagi na kroki, to szybko będziecie sfrustrowani, gdy wróg będzie wybiegał na Wasze tyły, gdy Wy będziecie starali się bezskutecznie namierzyć go wzrokowo.
Przypomnienie na wszystkich chętnych - otwarta beta Call of Duty: Vanguard już w ten weekend (18-20 września). Wcześniejszy dostęp (16-18 września) zarezerwowany jest dla posiadaczy PS4/PS5 i osób, które zdecydowały się na preorder (XONE/XSX/PC)
Call of Duty: Vanguard - czy warto czekać?
Po weekendzie spędzonym na wirtualnych polach walki mogę powiedzieć jedno: to kolejne Call of Duty, z niemal niezmienionym trybem sieciowym. Ucieszą się więc pewnie fani Call of Duty: Warzone. Dynamiczne tempo, możliwość ulepszania broni i odkrywania bonusów sprawiają, że niemal mimowolnie uruchamia się mecz za meczem.
Przyznaję jednak, że częściej kończyłem sfrustrowany niż usatysfakcjonowany. To jednak częściowo kwestia osobistych preferencji - wolę wspomniane Rainbow Six: Siege, gdzie liczy się taktyka. Jeśli mam szybko biegać po mapie i nie przejmować się obecnością pojedynczego życia, to wolę pójść na całość, dodać do tego rakietnice i wysokie skoki i cieszyć się grami bardziej zbliżonymi do Quake III Arena, czy Unreal Tournament.
Call of Duty: Vanguard wskakuje gdzieś pośrodku tych skrajnych gatunków i jak dla mnie jest ciekawą rozrywką, ale bardziej dla oddanych fanów serii. Nowa odsłona zapowiada się jako krok w stronę zwiększenia dynamiki, co nie jest jednak dużym zaskoczeniem. Najprawdopodobniej będzie to udana kontynuacja z kilkoma nowościami - nic mniej, nic więcej.
Ocena wstępna Call of Duty: Vanguard
- dobra oprawa audiowizualna na znanym silniku
- w dalszym ciągu satysfakcjonujące strzelanie
- ciekawy, nowy tryb patrol
- poprawione odgłosy kroków pomagające w grze
- duża ilość modyfikacji broni
- zróżnicowane mapy wieloosobowe
- czasami cieżko rozróżnić przeciwnika
- konstrukcja map ułatwia życie zaawansowanym graczom, a utrudnia początkujacym
- miejsca odrodzeń czasami przyprawiają o ból głowy
- cross-play, który może okazać się zmorą graczy konsolowych\
Komentarze
16Czuję się offended. I dlatego ta gra musi być zakazana.
Najlepsze części gry robi tylko i wyłącznie IW - reszta to mega dno.
"To już całkowicie nie przypomina II wojny światowej. Bardziej bliżej temu do fikcyjnego wszechświata w stylu Wolfensteina."
Kolejna gierka w czasach tego konfliktu i kolejny raz potencjał jest marnowany. Chyba już nie doczekam się takiego tytułu FPS, którym można byłoby się rozkoszować w obu trybach rozgrywki...