To było do przewidzenia – ledwie Crash Team Racing Nitro-Fueled z piskiem opon wjechał na konsole już totalnie pozamiatał. Gra wygląda świetnie. Dostarcza też całą masę frajdy. I wszystko byłoby super, gdyby nie dwa małe detale – tylko 30 kl/s i frustrujący balans rozgrywki.
- świetna oprawa audiowizualna,; - oryginalne tory w mocno unowocześnionym wydaniu,; - cieszące oko modele bohaterów i pojazdów,; - odczuwalne różnice w prowadzeniu poszczególnych zawodników,; - sporo najróżniejszych dodatków, w tym wszystkie trasy z Crash Nitro Cart,; - ogromna frajda z jazdy i ścigania się (o ile jesteśmy w stanie przełknąć dyskusyjny poziom trudności),; - zabawa na podzielonym ekranie jest przednia.
Minusy- tylko 30 klatek na sekundę,; - mechanika driftowania nie każdemu może się podobać,; - wysoki poziom trudności (na Normal) może odrzucić już na starcie,; - problemy z trybem sieciowym.
Cieszę się niezmiernie, że wreszcie przestano wybijać ze sztancy kolejne remake’i czy remastery. Owszem, wątpliwej jakości powroty wciąż się zdarzają, ale coraz częściej widać, że twórcy są skłonni poświęcić czas (i spore pieniądze) na przywrócenie należnego blasku markom i tytułom, które niegdyś okupowały pierwsze miejsca niejednego zestawienia TOP 10 czy rankingów gier.
O tym, że trend zapoczątkowany przez Crash Bandicoot N.Sane Trilogy i Spyro Reignited Trilogy chwycił może świadczyć fakt z jakim entuzjazmem gracze przywitali niedawno remake Resident Evil 2, a teraz - legendę wyścigów gokartów czyli Crash Team Racing Nitro-Fueled.
Oczywiście, można się spierać czy w przypadku wyścigowego Crasha bardziej niż kiedykolwiek nie zadziałała siła nostalgii. Jakby nie patrzeć, od ostatniej jego odsłony minęło 15 lat! Do tego przy tak niesamowicie lubianej marce już samo wydobycie jej z growej zamrażarki dla wielu było niemal świętem.
Tym bardziej należy docenić pracę studia Beenox, które nie tylko odświeżyło, ale niemal tchnęło w Crash Team Racing nowe życie. Co tu dużo pisać, Crash Team Racing Nitro-Fueled wygląda jak nowa gra. No prawie…
Frajdy po korek
Przyznam szczerze, że gdy pisałem swoje pierwsze, przedpremierowe wrażenia z zamkniętego pokazu Crash Team Racing Nitro-Fueled nie byłem jeszcze do końca pewny czy twórcom uda się zachować tak fenomenalną jakość w całej grze.
No bo co innego 3 dość wiernie oddane tory, a co innego – cała gra mająca chwycić nas za serce już na samym początku, a potem trzymać przyklejonych do ekranu przez kolejne kilka godzin. Stąd pytanie czy Crash Team Racing Nitro-Fueled starczy miodu na tyle zabawy?
Odpowiedź? Oj tak. Starczy. Jeszcze można byłoby nim obdzielić tuzin innych gier. Zawartości jest tu bowiem co niemiara. O trybie przygodowym pewnie już wiecie, bo skoro to dość wierny remake legendy sprzed 20 lat, to i starcia z kosmicznym rajdowcem znanym jako Nitrous Oxide nie mogło zabraknąć.
Nim jednak przyjdzie nam stanąć z nim na linii startu wcześniej musimy odbyć podróż po 5 różnych krainach, w których poukrywano nie tylko wejścia do kolejnych wyścigów, ale i bramy, za którymi czają się bossowie. Oczywiście są i wyzwania dodatkowe pokroju zbierania literek C, T i R, szukania kryształów czy jazdy czasowej. Brzmi znajomo, prawda?
Pomyślano nawet o tym by dorzucić do gry najwierniejszy oryginałowi tryb klasyczny, w którym nie ma dodatkowych kosmetycznych bajerów, a raz wybranym gokartem i zawodnikiem trzeba „przemęczyć się” przez całą grę.
To wszystko jednak to tylko wierzchołek góry lodowej, bo w Crash Team Racing Nitro-Fueled znalazło się szereg dodatkowych trybów, które gwarantują, że gra szybko nie wyląduje na półce. Poza zwykłymi wyścigami możemy więc spróbować swoich sił w turniejach, próbach czasowych, zbieraniu reliktów, starciach w sieci (choć te wymagają jeszcze poprawy) czy wspomnianych już wcześniej wyzwaniach związanych z kryształami i literkami C, T, R.
No i jest jeszcze tryb Battle, w którym najwięksi maniacy zwariowanych wyścigów mogą przetestować swoje umiejętności czy to podczas wyścigu, w którym liczy się tylko eliminacja przeciwników, czy przykładowo kradzieży flagi przeciwników w wariacji trybu Capture the Flag. Rodzajów tego rodzaju potyczek jest zresztą więcej. I w każdą z nich możemy pobawić się w kilka osób, na kanapie, dzieląc jeden ekran.
W grze znalazł się też niewielki sklepik z codziennie zmieniającym się asortymentem, w którym można wydać swoje ciężko zarobione złote monety
Oczywiście, nie zapomniano też o stosownych marchewkach. Skoro mamy wyścigi to i muszą być nagrody, które nas napędzają do wyśrubowywania coraz lepszych wyników i zdobywania kolejnych pucharów.
Crash Team Racing Nitro-Fueled kusi nas zatem pełnym kompletem zawodników i całą masą torów, także tych znanych z Crash Nitro Cart. Poza tym mamy tu sporo kosmetycznych bajerów – od poszczególnych elementów naszego gokarta i naklejki na „kierownicę”, po różne wersje skórek dla naszych zawodników. Rzecz jasna, by można ich było używać trzeba je wcześniej odblokować. Do tego zaś potrzeba nielichej wprawy.
Gaz do dechy to za mało
Wyścigi gokartów (te wirtualne oczywiście) mają to do siebie, że w ich mechanice zawsze tkwi jakiś haczyk. W zasadzie nie da się wygrać po prostu operując gazem i hamulcem, wyprzedzając kolejnych przeciwników. I pomijam już nawet fakt zbierania po drodze najróżniejszych power-upów – od przyspieszającego na chwilę nitro, po samosterującą rakietę, którą z łatwością zdejmiemy jadącego przed nami przeciwnika.
Najważniejszy jest bowiem zawsze styl jazdy i wynikające z niego dla nas bonusy. Seria Mario Kart, której popularność, nie ma co się oszukiwać, stała się impulsem do stworzenia Crash Team Racing od zawsze stawiała na drifty (które w ostatniej części nieco rozbudowano).
Aż żałuje, że konsola nie potrafiła uchwycić dobrych zdjęć z gry, żeby lepiej pokazać jak fantastycznie udało się odświeżyć ten tytuł
Crash Team Racing Nitro-Fueled, wzorem oryginału, sięga po dużo bardziej wymagający system power slide’ów. Tu nie wystarczy biorąc zakręt wejść w ślizg by już po chwili uruchomiło się chwilowe turbo. Trzeba pilnować specjalnego paska dopalacza i w odpowiednim momencie nacisnąć kolejny przycisk. „Kolejny” bo przecież cały czas trzeba operować gazem, przyciskami kierunkowymi i oczywiście, trzymać klawisz ślizgu.
Trudność tego manewru podkręca jeszcze fakt, że możemy w ten sposób dopalić swoją prędkość aż 3-krotnie w czasie jednego dużego dryftu. Za każdym razem trzeba jednak dokładnie wyczuć moment kolejnej aktywacji „nitro”. W przeciwnym razie zobaczymy tylko niewielki napis „Fail” i szansa na zwiększenie prędkości przepadła.
Pewnym ułatwieniem tego niezbędnego dla zwycięstwa manewru może być fakt, że teraz gdy silnik naszego karta gotowy jest włączyć ów 6 super-bieg z rur zaczyna wydobywać się czarny dym. Zamiast skupiać się więc na pasku dopalacza umieszczonym w dolnym prawym rogu ekranu można więc „patrzeć” na drogę i naszego zawodnika.
Tak czy siak, dla osób, które wcześniej z tą mechaniką styczności nie miał Crash Team Racing Nitro-Fueled może być początkowo dość trudne w odbiorze. Niby to idealny przykład gry „easy to learn, hard to master”, ale mam nieodparte wrażenie, że twórcy remake’u nieco się tutaj zagalopowali.
Łyżeczka dziegciu w beczce miodu
Oj, coś czuję, że teraz spadną na mnie gromy ze strony największych fanów oryginalnego Crash Team Racing, ale wspomnieć o tym muszę. Poziom zbalansowania rozgrywki w remake’u spowodował, że znów zacząłem rzucać padem po pokoju.
Nie zrozumcie mnie źle, pamiętam pierwowzór, bo grałem w niego w 1999 roku, kończąc studia. Jedyną grą, która wówczas aż tak podnosiła mi ciśnienie było Final Fantasy Tactics. I nie, nie mówię, że w pierwsze wyścigi Crasha grało mi się w miarę prosto. Nie czułem się jednak tak przez grę sponiewierany.
Na "Normal", bo taki poziom odpala się domyślnie, stopień trudności gry dość gwałtownie rośnie. Bez szybkiego opanowania techniki ślizgów można zapomnieć nie tyle o pierwszym miejscu, a o jakimkolwiek miejscu w pierwszej trójce. Co więcej, przeciwnicy potrafią nagle wystrzelić jak z procy tuż przed metą.
Ktoś powie pewnie teraz – „ale gdzie jest problem? Nie radzisz sobie to przejdź na pozom Easy”. Niby tak, ale tu z kolei jest wręcz za prosto. Przeskok pomiędzy Easy a Normal jest wręcz ogromny. Inna sprawa, że nie da się zmienić poziomu trudności po uruchomieniu trybu przygodowego (trzeba zacząć wszystko od początku).
Narzekam? No trochę tak. Szczególnie, że nie wydaje mi się, że Crash Team Racing Nitro-Fueled miał być ukłonem tylko dla starych wyjadaczy. Po części na pewno, ale idę o zakład, że Activision podejmując decyzję o odświeżeniu oryginału miało znacznie dalej idące plany.
Mając tak świetną markę niedorzecznym byłoby ograniczać się tylko do remake’u. Jedyne co trzeba zrobić to zarazić miłością do Crash Team Racing młode pokolenie. A jak to zrobić? Właściwie to nie trzeba byłby nic robić – ogarnięci nostalgią ojcowie usiądą do gry, a potem zaproszą do zabawy swoje dzieciaki. Proste? Proste.
A jednak, nie tak do końca. Próbowałem to zrobić ze swoim nastoletnim synem grając z nim na podzielonym ekranie. Efekt? Dość szybko zraził się do, jego zdaniem, archaicznej mechaniki dopalania prędkości. I nie chodzi tu wcale o to, że młode pokolenie lubi gry proste i nie stanowiące żadnego wyzwania. Bynajmniej.
Skoro, tak jak mój syn, potrafią zawziąć się i walczyć o platynę w grach pokroju The Surge, Rainbow Six: Siege czy Sekiro, to może faktycznie niektóre rozwiązania w Crash Team Racing Nitro-Fueled są już nieco archaiczne?
Dla zagorzałych fanów wyścigów kwestia poziomu trudności to jednak pikuś. Dla nich wysoka trudność to zaleta. Znacznie bardziej będą zapewne kręcić nosem na fakt, że Crash Team Racing Nitro-Fueled „chodzi” jedynie w 30 klatkach na sekundę.
Niby to stałe 30 kl/s, ale konkurencja działa przecież w 60-ciu, a to naprawdę spora różnica. W czym tkwił problem, by lepiej zoptymalizować sinik gry – nie za bardzo wiadomo. Czy to bardzo przeszkadza? Nie, ale nie oszukujmy się – płynność w ścigałkach to podstawa. Szkoda, że tutaj o to nie zadbano.
Crash Team Racing Nitro-Fueled – czy warto zagrać?
Jeśli jesteś graczem-dinozaurem wychowanym na kolejnych odsłonach przygód Crasha i Spyro uznaj, że to pytanie nie padło. Zapewne grasz już od dnia premiery mając w nosie wszelkie przytyki i zarzuty wobec tego remake’a.
Nieco gorzej, jeśli Crash Team Racing Nitro-Fueled jest twoją pierwszą odsłoną z tejże legendarnej już serii. Wówczas lepiej żebyś wiedział na co się porywasz. Bo choć owszem, graficzka, jak na remake jest świetna, na widok pierwszorzędnie wykonanych modeli zawodników banan sam pojawia się na ustach, a fenomenalnie odnowione trasy za każdym przejazdem cieszą całą masą detali, to jednak trzeba do tej gry sporo cierpliwości. Taki już urok niegdysiejszych legend.
Ocena końcowa Crash Team Racing Nitro-Fueled:
- świetna oprawa audiowizualna
- orginalne tory w mocno unowocześnionym wydaniu
- cieszące oko modele bohaterów i pojazdów
- odczuwalne różnice w prowadzeniu poszczesgólnych zawodników
- sporo najróżniejszych dodatków, w tym wszystkie trasy z Crash Nitro Cart
- ogromna frajda z jazdy i ścigania się (o ile jesteśmy w stanie przełknąć dyskusyjny poziom trudności)
- zabawa na podzielonym ekranie
- tylko 30 klatek na sekundę
- mechanika driftowania i dopalacza nie każdemu może się podobać
- wysoki poziom trudności (na Normal) potrafi odrzucić już na starcie
- problemy z trybem sieciowym
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dobry
Ocena ogólna:
Grę Crash Team Racing Nitro-Fueled na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Activision
Komentarze
5Chociaż na razie tylko N. Sane Trilogy wyszło na PC, bo nowa trylogia Spyro nie ukazała się na PC, ale gdzieś mi się obiło o uszy że wersja PC ma wyjść we wrześniu tego roku. Pożyjemy - zobaczymy.
- wysoki poziom trudności (na Normal) może odrzucić już na starcie,
Problem w tym, ze mechanika driftowania to nie nowy wynalazek, tak to dzialalo w oryginalnej grze.
Nawiasem mowiac, te gry byly trudne, kto gral np w crash bandicoot ten wie ze to nie lekkie platformowki jezeli chcecie zaliczyc 100% gry.
Ale tak sie dawniej gralo, mialo sie kilka gier, nie bylo internetu, nie znalo angielskiego itp, ale dzieciaki tez maja inna cierpliwosc do tego i sie gralo, az sie gralo na hardzie :P