Czy klasyczny rower szosowy ma sens w świecie elektrycznych grup napędowych?
Czy wybierając rower szosowy na bogato, warto pójść w elektronikę? Czy elektroniczne grupy napędowe od Shimano i SRAM to tak genialne rozwiązanie, jak przekonują spece od marketingu? I wreszcie, czy w złotej erze technologii konsumenckich klasyczna szosa ma jeszcze sens?
Elektroniczne grupy napędowe w rowerach to cutting edge technology! Prawdziwy mokry sen wszystkich żyjących w myśl zasad velominati. Ciągle są to rozwiązania drogie, które ani za rok, ani za dwa lata raczej nie stanieją, więc nie można powiedzieć, że za moment wejdą pod strzechy. Niemniej, jak z każdą technologią konsumencką, w miarę jak przestaje ona być czymś spod wspomnianego znaku cutting edge, staje się bardziej dostępna, a to każe się zastanowić, czy faktycznie nie pozbierać kasy i nie szarpnąć się za jakiś czas na elektroniczny set?
Elektroniczne przerzutki? Ki diabeł?!
Jak działa elektornika? Tak samo jak mechanika, tylko lepiej. W przypadku napędów “nowego typu” po prostu siłowniki popychają przerzutki, które zmieniają biegi. Zamiast linki, siłowniki czy tam silniki, jeden pies. Odpowiednio oprogramowane, rzecz jasna, i takie smart chciałoby się rzec, dzięki czemu eliminują pewne bolączki napędów mechanicznych.
Elektroniczne przerzutki w rowerach nie są niczym spektakularnie nowym, na rynku występują od lat i w sumie ciągle stanowią jakąś sprzętową elitę. Powodem jest tu oczywiście cena, bowiem elektroniczne grupy swoje kosztują i chyba trudno byłoby dziś kupić rower na elektronice właśnie znacząco poniżej 20 tys. zł. Fakt faktem dawno nie sprawdzałem, jak stoją szosy z takim np. Di2 od Shimano, ale spokojnie można strzelić, że 20 tysiączków to raczej dolna granica.
No dobra, ale co te elektroniczne przerzutki “dają”?
Wiadomo, że przepych, splendor, +10 do charyzmy i poważanie na dzielni, ale poza tym?
Faktem jest, że kultura i precyzja pracy elektronicznych grup napędowych są niepodważalnie większe, niż ma to miejsce w przypadku linkowych, mechanicznych rozwiązań. Ot wystarczy wskoczyć na takie Di2 i zapomnieć o trymowaniu w przypadku jazdy na blacie i krzyżowaniu łańcucha. Super rzecz.
Poza tym możliwość programowania przycisków to też game changer, bo pozwala dopasować rower do naszych preferencji w absolutnie perfekcyjny sposób. A no i fakt, że w elektronicznych rozwiązaniach nie ma efektu zużycia. Tam rozciągnięte linki, zabrudzone linki w pancerzach nam nie robią, bo nie odgrywają żadnej roli. W klasycznych napędach z kolei, rozciągnięte, brudne linki potrafią zamordować kulturę pracy całego osprzętu.
Jakieś zalety jeszcze by się pewnie znalazły, ale z grubsza to wsio. Co z wadami? Uszkodzenie elektronicznej klamkomanetki boli bardziej niż mechanicznej, ale jeśli mamy szosę z hydrauliką, to ból staje się w sumie już porównywalny. Do ewentualnych wad zaliczyć trzeba też fakt, że elektroniczne grupy trzeba ładować, ale licznik też się ładuje, więc to nie jakiś dramat.
Puryści doczepią się również do tego, że np. w przypadku wyprawowego gravela na elektronice nie naprawimy napędu w trasie, kiedy coś się z nim podzieje niedobrego. No fakt. Z drugiej strony, czy każdy ultras wozi w torbie zapasowe linki i pancerze? Nie wiem, choć się domyślam. A zatem elektronika ma plusy dodatnie i ujemne? No raczej, że tak!
Dwie główne filozofie, a każda dobra
W świecie rowerów szosowych znajdziemy dwa rozwiązania, które konkurencję zostawiają daleko w tyle i to nawet nie tyle pod względem funkcjonalności czy kultury pracy, ile pod kątem popularności. Mowa oczywiście o Shimano i systemie DI2 i SRAM oraz ich rozwiązaniu zwanym eTap. Jasne, że jest jeszcze EPS od Campagnolo i chińskie odpowiedniki popularnych zachodnich elektrycznych przerzutek, ale to temat albo dla pasjonatów, albo dla kombinatorów.
Shimano Dura-Ace Di2; źródło: bike.shimano.com/pl
Czym różnią się rozwiązania Shimano i SRAM? Amerykanie opracowali grupę w pełni bezprzewodową, a Shimano Di2 jakieś kable jednak ciągle ma. Może nie ma tych kabli tyle ile wcześniejsze generacje, ale jednak. Co poza tym? Klasycznie odmienna praca klamkomanetek przy zmianach biegów i to w sumie tyle.
A no i warto oddać, że SRAM technologicznie Shimano trochę wyprzedził, bo jako pierwszy pokazał grupę bezprzewodową. Brawo. Niewiele z tego wynika dla zestandaryzowanego konsumenta, ale brawo. Na każdym z rozwiązań jeździ się inaczej, ale żadne z nich nie jest w niczym wyraźnie lepsze. Ot, dwa pomysły na to samo i oba bardzo dobrze pomyślane i wykonane.
SRAM RED eTAP AXS; źródło: sram.com
Dobra ta elektronika jest?
Oto jest pytanie! Gdybyśmy szukali rozwiązań absolutnie najlepszych do naszego nowego roweru, no to nowe Shimano Dura-Ace Di2, 12-biegowe będzie chyba na samym szczycie marzeń. Podobnie zresztą wypadnie SRAM Red eTap w układzie 2x12, czy inne Campagnolo Super Record 12s EPS. Cena tych rozwiązań? No nie ma dramatu, Capma jakieś 20 kafli… Shimano i SRAM są tańsze, ale w cenie samej kompletnej grupy osprzętu da się kupić ze dwie więcej niż przyzwoite szosy. Ma to zatem sens?
Pomińmy może klasyczne na szosowych forach czy Facebookowych grupach komentarze w typie “amatorowi to niepotrzebne”. Niczego te komentarze w zasadzie nie znaczą, niczego do dyskusji nie wnoszą. Z perspektywy czysto użytkowej, jeśli ktoś chce mieć rower z topową grupą napędową jednego z topowych producentów, musi wyłożyć hajs na stół i koniec. Między bajki włożyć można również teksty typu “i tak nie poczujesz różnicy” w dywagacjach dotyczących wyboru elektroniki bądź mechaniki. Otóż różnice czuć i to bardzo.
Elektryczne grupy nie zawodzą (dopóki mają prąd w baku), zawsze są precyzyjne, nie mają problemu z półbiegami. To po prostu bardzo, bardzo dokładnie działające urządzenia, których przeznaczeniem jest wyeliminowanie przewagi sprzętowej podczas zawodów. Jeżdżąc na elektronice, ma się pewność, że jak noga podaje, to można tyrać się z najlepszymi, nawet podczas zawodów o złotego kabanosa we wsi Złe mięso. Obiektywnie rzecz ujmując, są lepsze niż ich mechaniczne odpowiedniki.
No to co? Linki czy elektronika?
Pytanie, które zadać za to można, jest banalnie proste. Czy warto mianowicie dopłacać do eTap, EPS lub Di2? I tu dwie perspektywy. Najpierw typ A, który robi jakieś ca. 10 tys. km rocznie, nie ściga się, czasem pokozakuje przy kolegach, ale zasadniczo leci w kolarstwo romantyczne. Z tej perspektywy wszystko poza Shimano 105 to już biżuteria rowerowa, ot coś, na co można wydać ciężko zarobione pieniądze, żeby mieć. Bo przecież po to ciężko pracujemy, żeby coś z tej pracy mieć, prawda?
Typ B to z kolei typ, który leci rocznie jakieś 15-20 tys. km, ściga się amatorsko w lokalnych cyklach jak choćby Gran Fondo, często wbija na ustawki nie po to, by siedzieć na kole, tylko by robić średnią. I ten typ B mówi, że jak wbił na Ultegrę Di2, to teraz chce więcej, bo jakością pracy elektroniki jest zachwycony, ot co. Innymi słowy, każdemu według potrzeb.
Osobnym tematem są ultrakolarze, goście co to śmigają maratony po kilkaset kilometrów, i to nie takie wiecie, gravelowe imprezy z nocowaniem pod namiotami, tylko grube tematy po 2, 3, 4 tys. km. Pod tę grupę podpiąć można jeszcze pasjonatów, co to ładują na szosę czy takiego road plusa tonę szpeju i lecą hen, hen, daleko. Wiecie, taki typ “skoro jest lato, to machnę sobie szoską dookoła Polski, hej”. Dla takich kolarzy amatorów elektronika nie ma podejścia z jednego, acz kluczowego powodu. Elektroniczne grupy trzeba ładować. I prąd z powerbanka nie wystarczy. W tym przypadku zatem - tylko mechaniczny osprzęt.
Szosa to moda. Nic nie poradzisz!
Kończąc, warto zadać pytanie klasyczne, pytanie znane wszystkim i aplikowalne do różnych zagadnień. Komu to potrzebne? No właśnie. Wejdźmy w buty amatora - mieliśmy to odpuścić, ale temat aż się prosi, bo świat szosy to świat specyficzny. Zobiektywizujmy więc nasze rozważania na koniec, coby dolać oliwy do ognia. Elektronika w przypadku amatora zawsze jest bez sensu. Zwłaszcza w przypadku amatora, co to sam ma kilka kilogramów za dużo, a dba o to, by rower miał kilka gramów za mało. Elektroniczna grupa nie poprawi osiągów, nie pozwoli na wbijanie KOM-ów na Stravie. Wszak elektroniczne przerzutki to nie silnik, nie wspomagają naszej jazdy.
Niemniej, jak wspomniałem szosa to specyficzny świat. To świat ludzi, którzy po zmianie kasku zmieniają okulary, by “dobrze fitowały”. To świat ludzi, którzy wydają gruby hajs na takie gadżety jak choćby pomiar mocy, po to, by wiedzieć, ile watów wycisną podczas kilkudziesięciokilometrowej rundki przy niedzieli. I wreszcie, to świat ludzi, którzy golą nogi i to nie dlatego, by być szybszym, a dlatego, że tak wypada, tak każe kolarska kultura.
Tak, no, teges, to świat rządzący się swoimi własnymi prawami i w świecie tym, nie ma czegoś takiego, jak niepotrzebny bajer. Nie istnieje tu pojęcie, od pewnego poziomu zvelominacenia, atrakcyjnego stosunku ceny do jakości. Koła ze stożkiem 60 mm, kiedy jeździ się na wietrznych równinach Wielkopolski? Pewnie, że tak! Rower czasowy, bo akurat ma się pod domem ładną szosę, taką idealną na 20-kilometrową pętelkę? Dawaj go! Elektroniczna grupa, bo jest fajna, ładna i “bo chcę”? Kupione! Reasumując, klasyczna szosa ma sens, dopóki w śwince skarbonce nie uzbiera się hajs na elektronikę.
Komentarze
16Na rowerze możesz przejechać na raz niezliczoną ilość km - Tyle ile ci pozwoli organizmy i siły.
A jak nie chcesz pedałować lub jesteś niemotą to kup sobie hulajnoge elektryczną albo rower elektryczny...
Mam nadzieję że klasyczne rowery bez napędu będą na rynku istniały.
Nie wiem jak Sram ale Dura-Ace nie nadaje się do niczego innego jak do ścigania. To nie jest sprzęt dla zwykłych śmiertelników a nawet zawodowcy nie trenują na tej grupie bo nie są tak wytrzymałem jak Ultegra czy 105.