Deepfake to nie tylko rapujący papież! Choć technologię tę kojarzymy z czysto rozrywkowym contentem, jej manipulacyjny i dezinformacyjny potencjał może być prawdziwym zagrożeniem dla procesu demokratycznego i wpłynąć na wybory, nie tylko w Polsce.
W 2024 roku w prawie 70 krajach świata odbędą się jakieś wybory. Każde z nich narażone będą na kampanijne manipulacje i w każdych z nich zarządzanie przez dezinformację będzie grało pierwsze (lub drugie) skrzypce. W każdych z nich wreszcie, proces demokratyczny będzie realnie zagrożony przez wpływ AI oraz technologii deepfake na kształtowanie się politycznego poparcia. Jak złożony jest to problem? Jak bardzo zachwiać demokratycznymi regułami gry mogą wspomniane technologie?
A więc wojna
Manipulacja obrazem i tekstem za pomocą AI to jeden problem, deepfake - drugi i, wydaje się, groźniejszy, co zaznaczają eksperci Check Point Research. By skalę zagrożenia przybliżyć, by łatwiej było ją sobie wyobrazić, posłużę się przykładem. Joe Biden wykonał niedawno połączenie telefoniczne do wyborców z New Hampshire, w którym nakłaniał ich do nieoddawania głosów, do odpuszczenia wyborów, do czynnego “nieudziału”. Byłoby to może i dziwne, choć pewnie nie najdziwniejsze w historii zachowanie polityka pełniącego funkcję olbrzymiej rangi, gdyby nie fakt, że był to fake.
Głos był fałszywy, spreparowany, ale intencja prawdziwa. Wyborcy mieli wstrzymać się od głosowania. Nie prosił ich o to jednak urzędujący prezydent, a… No właśnie, kto? Deepfake i galopujące rozwiązania oparte o AI z trudnym do wyobrażenia potencjałem manipulacyjnym, mogą wpływać na opinię publiczną na wielu płaszczyznach. Do tego, jak pokazuje poniekąd przytoczona historia, mogą być adresowane punktowo, co otwiera niejako nowy rozdział w podręczniku manipulowania opinią wyborców.
Przytoczony przykład i urzędujący prezydent USA Joe Biden niejako formatują ciąg narracji i każą skupić się na wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Byłoby to zresztą, z czysto roboczej perspektywy prostsze niż analiza sytuacji w naszym kraju, w przededniu wyborów samorządowych oraz wyborów do Parlamentu Europejskiego. W USA mamy dwóch aktorów: Demokratów i Republikanów. Mamy dwie zwalczające się agendy.
W systemach wielopartyjnych, jak to ma miejsce w Polsce, wątpliwe etycznie metody, jak właśnie deepfake i rozmaite techniki wykorzystujące AI mogą być narzędziami w rękach wielu podmiotów o sympatiach znajdujących parlamentarną reprezentację, a zważywszy na to, ile ugrupowań wchodzi w skład samej Koalicji 15 października - podjęcie tego tematu byłoby tytanicznym wysiłkiem. Szczęśliwie, nie zamierzam prowadzić tu śledztwa, nie planuję analizować stron konfliktu, ni zastanawiać się nad tym, jakie ruchy kontrkulturowe mogą jeszcze korzystać z deepfake. Zarysuję problem, podzielę się przemyśleniami, a finalnie wszyscy uzbroimy się w pewien zautomatyzowany mechanizm przeciwdziałania manipulacji i dezinformacji. Mam nadzieję.
Let's make benchmark great again!
Demokracja nie obroni się sama
Demokracja polega na tym, że to Polacy są gospodarzami we własnym kraju i Niemcy nie będą im wybierali rządów
- grzmiał kilka miesięcy temu Patryk Jaki w odpowiedzi na wywiad Manfreda Webera, przewodniczącego EPL w Parlamencie Europejskim, dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Pominę tu kontekst i słuszność oraz zasadność (lub jej brak) wypowiedzi obu polityków, podkreślając oczywisty fakt - w Polsce Polacy wybierają sobie rząd, w Niemczech robią to Niemcy, a we Francji - jak łatwo się domyślić - Francuzi.
Jako wyborcy jesteśmy domyślnie racjonalni, uważni i poinformowani. Wyposażeni we wszelkie kompetencje niezbędne do przeprowadzenia demokratycznych wyborów. Na tym polega sens demokracji i jej procesualna wyższość nad innymi systemami politycznymi. Optymistycznie należałoby założyć, że ewolucja społeczeństwa informacyjnego usprawni jedynie procesy demokratyczne tak w dojrzałych, jak i w rozwijających się demokracjach. Wszak łatwość dostępu do informacji, to miecz, którego sztych wymierzony wydawał się być we wszelkie formy miękkiej choćby autokracji.
Kiedy jednak miało być już tak pięknie, a Oda do radości miała rozbrzmiewać wszem i wobec, okazało się, że rozwój nowych technologii stanowić może zagrożenie dla systemu, w którym technologie te się rodziły. I nie chodzi tu o niekontrolowane odgórnie społeczne ruchawki, które pokazały swoją skuteczność podczas protestów przeciwko niesławnemu ACTA czy w trakcie Strajku Kobiet. Chodzi o rozwiązanie daleko bardziej niebezpieczne, które ma w sobie potencjał manipulacyjno-dezinformacyjny o nieprawdopodobnej skali, który może realnie wpływać na proces wyborczy i sprawić, że może niekoniecznie Polacy w Polsce i Niemy w Niemczech będą sobie wybierali rząd.
Kapitał polityczny a deepfake
Żyjemy dziś w czasach, w których polityczny kapitał zbija się na najróżniejszych płaszczyznach. Politycy dostają się na pierwsze strony gazet, dzięki udziałom w obradach komisji śledczych, występom w popularnych programach rozrywkowych czy za sprawą wcielania w życie swoich influencerskich zapędów. I okej, konsumpcyjna demokracja taka jest - system równych praw sprawia, że nie trzeba mieć tytułu naukowego, by stać się autorytetem ani kręgosłupa moralnego, by uchodzić za męża stanu.
Dochodzenie do wyborczego poparcia i jego etyczność to temat na pogłębioną dyskusję - tu musimy jednak zaznaczyć wyraźnie, że zagrożenie dezinformacją jest nie tylko przemożne, ale i wielostronne. Nie ma frakcji politycznej, nie ma grupy interesu, która nie byłaby zagrożona manipulacją prowadzoną poprzez sfałszowane materiały generowane przez deepfakt. Nie ma strony politycznego sporu, która mogłaby teoretycznie nie ucierpieć przez dezinformację wynikającą z wykorzystywania AI do politycznej agitacji. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi ofiarami zarządzania przez dezinformację i wszyscy musimy być gotowi do obrony demokratycznych wartości - musimy być uważni, musimy być dokładni, musimy patrzeć technologii na ręce i sprawdzać informacje, które napotykamy w sieci.
Pierwsze strzały na tej hybrydowej wojnie zarządzania chaosem już padły, więc czas zbroić się i to zbroić na potęgę - przede wszystkim w wiedzę.
Pierwsze strzały już padły
Niech rzecz wybrzmi - deepfake to nie tylko rapujący Papież. To realne zagrożenie dla polityczno-gospodarczej stabilności. Oręż w rękach geopolitycznych dysruptorów. Daleki jestem od twierdzenia, że przyszłość demokracji wisi na włosku za sprawą deepfake. Demokracja, nawet jeśli stanie się fasadowa, demokracją pozostanie, a historia uczy, że czasem jeden większy zryw potrafi przywrócić jej właściwe tory. Faktem pozostaje jednak, że w maksymie mówiącej o tym, iż jedyną rzeczą potrzebną do tryumfu zła jest bezczynność dobrego człowieka, drzemie sporo prawdy. Pierwsze strzały na tej hybrydowej wojnie zarządzania chaosem już padły, więc czas zbroić się i to zbroić na potęgę - przede wszystkim w wiedzę.
Jak informują eksperci Check Point Research, na portalach takich jak choćby GitHub znaleźć można ponad 3000 repozytoriów powiązanych z deepfake, co pokazuje, że dostęp do tej technologii nie jest niczym egzotycznym. Bądźmy też realistami - takie wyliczenia skażone są potężnym błędem statystycznym i najpewniej repozytoriów jest znacznie więcej, a grupy interesu wykorzystujące je z lubością mają liczne szeregi.
W Darknecie i na Telegramie popularność kreacji wykorzystujących deepfake wzrasta gwałtownie, a liczne narracje wydają się dziełami nie kreatywnych cyfrowych wagabundów, a zorganizowanych grup działających pod konkretnymi, choć oficjalnie nieznanymi banderami. Jesteśmy tu niezwykle blisko teorii spiskowych, ale patrząc na szeroki kontekst, dostrzegając działania okołowywiadowcze obcych państw, wojnę hybrydową i informacyjną - trudno nie zauważyć pewnych powiązań. Wystarczy zastanowić się nad tym, kto politycznie bądź gospodarczo zyska na chaosie w określonej części świata? Nie mam dla was odpowiedzi - zostawmy ten wątek czysto refleksyjnym.
Buzia bardziej do radia niż do telewizji...
Manipulacja dla każdego
Trudno walczyć z rozproszonym wrogiem, co pokazały wszystkim czasy Wojny z terroryzmem, która wybuchła po pamiętnych zamachach 11 września. W zmaganiach z AI i deepfake front prezentuje się iście analogicznie. Treści generowanych za pomocą nowych technologii jest mnóstwo, a dostęp do nich wydaje się niczym nieograniczony. Mało tego, nabycie drogą kupna określonej kreacji nie stanowi najmniejszego problemu i często jest wydatkiem budżetowo pomijalnym.
Sfabrykowane wideo można kupić już za 2 dolary, a materiał wymuskany pod względem jakości, po poprawkach kosztować może ze 100 dolarów. Przeliczając na złotówki, by nie wysilać wyobraźni - mówimy tu o doskonale podrobionej kreacji za jakieś 400 zł. O materiale, który mógłby pogrążyć dobrze zapowiadającego się polityka: społecznika z misją, intelektualistę rozumiejącego potrzeby zbiorowości i gardzącego lobbingiem w każdej postaci możemy politycznie uśmiercić za cenę tygodniowych zakupów w spożywczym dyskoncie. To nie jest House of Cards, to nie jest hollywoodzka skala i spiskowy metapoziom - to cyfrowa broń masowego rażenia i masowej dostępności.
Skąd płyną jednak wnioski, że treści generowane przez deepfake są dziełem pewnej anonimowej, ale skupionej wokół określonego, wspólnego celu, zbiorowości? Odpowiedź wymagałaby dziennikarskiego śledztwa najczystszej próby, ale pozostając w sferze domysłów - wystarczy poddać analizie sztucznie kreowane materiały, zastanawiając się nad tym:
- czym są?
- kto jest ich bohaterem?
- jaki jest ich wydźwięk?
- w kontrze, do której grupy interesu są kierowane?
Może to moja optyka, może myślenie życzeniowe, ale wychodzi mi, że te prawdziwie ciężkie działa wytyczono przeciwko przedstawicielom orientacji liberalno-demokratycznej. Przeciw środowisku o bogatej intelektualnej bazie, prowadzącego konferencje prasowe pod sztandarami wolności i równości. Oczywiście, mogę się mylić, stąd nawoływanie, by wszyscy, bez względu na poglądy, dokładnie przyglądali się treściom, które konsumują online, bez względu na to, kogo treści te atakują.
Przykłady, tak na szybko
Czy poza wspomnianym w tekście zafałszowanym głosem prezydenta Joe Bidena, damy radę łatwo znaleźć inne przykłady na wykorzystanie technologii deepfake w celach manipulacyjnych? Znajdziemy, nie zagłębiając się w zakamarki internetu informacje o całych kampaniach dezinformacyjnych? A proszę, śmiało, wybierzecie coś sobie:
- rzekoma asystentka Julii Nawalnej i jej rewelacje o romansie żony nieżyjącego już rosyjskiego opozycjonisty; kreacja okazała się deepfakem, a temat opisywał portal Demagog.org.pl;
- zdjęcia Donalda Trumpa z czarnoskórymi wyborcami; kreacja okazała się deepfakem, a temat opisywała Rzeczpospolita;
- naga (i nie tylko) Taylor Swift, o czym wspominał choćby Business Insider Polska - by uciec z politycznego kontekstu.
Nie wykonałem tu tytanicznej dziennikarskiej pracy - te przykłady znalazłem w jakieś 3 minuty, po prostu wklepując zapytania do wyszukiwarki Google.
Skuteczna broń w dezinformacyjnej wojnie
Sporo było w tym tekście nawoływania do refleksji, odwołań do uważności, racjonalności i ostrożności (tak mi się przynajmniej wydaje). I dobrze, gdyż właśnie czynny namysł nad tym, co konsumujemy w sieci, ale nie tylko w sieci, wydaje się jedynym orężem przeciwko deepfake i manipulacjom generowanym przez AI.
Jasne, że opracowywane są jakieś regulacje - jak choćby po sfałszowanym komunikacje Joe Bidena, kiedy to pojawiła się w USA idea zakazu wykonywania automatycznych połączeń głosowych z wykorzystaniem generowanych przez sztuczną inteligencję komunikatów. Prawo jednak nie staje tu na wysokości zadania, ponieważ nie nadąża za zmianami, a często zależne jest od politycznej woli, która nie zawsze sprzyja tworzeniu nowych regulacji - wszystko jest wszak kwestią perspektywy.
Bronić musimy się sami - to wojna, którą społeczeństwo demokratyczne wygra poprzez oddolny zryw, niekontrolowany i niespontaniczny - zdecentralizowany i powszechny. Tę wojnę wygrać może tylko nasze prawo do informacji - do informacji rzetelnej i wolnej od manipulacji. Do informacji skutecznie bronionej przed oddziaływaniem dezinformacji. Bądźmy więc uważni, bądźmy sceptyczni, racjonalizujmy treści, które do nas docierają i korzystajmy z pomocy tych, którzy zawodowo zajmują się prostowaniem zmanipulowanej, nagiętej dezinformacją linii zobiektywizowanej i wolnej nawet od perswazyjnego pierwiastka narracji. Śmiało korzystajmy z wiedzy ekspertów, sprawdzając wątpliwą zasadność newsów na portalu DEMAGOG oraz - muszę zakończyć popkulturowo, by przydać lekkości temu wysoce depresyjnemu zagadnieniu - wyrabiajmy sobie własny społeczno-polityczny filtr czytając mądre książki i kupując dobre gazety.
Źródło: Check Point Research; DEMAGOG; Rzeczpospolita; Business Insider Polska; inf. własna
Komentarze
6Problem w tym, kto decyduje, jaka książka jest "mądra" i jaka gazeta jest "dobra" i co wpływa na tę decyzję. Sporo osób swego czasu myślało, że "Mein Kampf" to na tyle mądra książka, że warto podłączyć się pod tę ideologię.