Od premiery pierwszego Desperados minęły blisko dwie dekady. I chociaż jedynka była arcydziełem, jej kontynuacje rozczarowywały. Teraz przyszła pora na „trójkę”, którą zajęli się twórcy Shadow Tactics. Ciekawi Was, czy „dowieźli”? Oto nasza recenzja Desperados III!
- rewelacyjne wskrzeszenie leciwej formuły; - wciągająca fabuła; - malownicze lokacje; - świetnie zaprojektowane, olbrzymie i wymagające główkowania misje; - ciekawie napisane postaci o unikalnych umiejętnościach (magia voodoo!); - klimatyczna ścieżka dźwiękowa; - sporo wyzwań dodatkowych; - dobrze zoptymalizowane sterowanie na konsoli
Minusy- klasyczna formuła rozgrywki nie każdemu przypadnie do gustu; - sztuczna inteligencja przeciwników i okazjonalny brak realizmu mogą niekiedy irytować
Desperados III mierzy się z serią porażek
Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z protoplastą Desperados III, a więc „jedynką” od studia Spellbound Entertainment. W któreś święta Wielkiej Nocy trafiła w moje ręce płytka z wersją demonstracyjną kowbojskiej strategii taktycznej. Brzmiało to naprawdę ciekawie, więc żal było nie zagrać. Zwłaszcza, że twórcy mocno się inspirowali oklaskiwaną w tamtym czasie serią Commandos, a innych westernów w świecie gier było tyle, co kot napłakał – na takie rewelacje jak Call of Juarez Gunslinger czy Red Dead Redemption 2 mieliśmy jeszcze dłuuugo poczekać.
Zainstalowałem więc demo i… pochłonęło mnie na dobre kilkanaście godzin. Tak, kilkanaście, bo przechodziłem je na wszystkie możliwe sposoby. A potem, oczywiście, zamówiłem pełną wersję gry i przepadłem na kolejne długie tygodnie. Niestety, późniejsze Desperados 2 nie utrzymało mnie przy ekranie nawet pół dnia, a od spin-offu Helldorado odbiłem się już na wejściu.
Twórcy robili co mogli, żeby uatrakcyjnić rozgrywkę, wprowadzając trójwymiarową grafikę, a nawet pozwalając na przyjęcie perspektywy trzecioosobowej, co miejscami upodabniało ich taktyczny western do zwykłej strzelanki. Wszystko to na marne! Podobny los spotkał zresztą Commandos – po drugiej odsłonie seria weszła na równie pochyłą, która koniec końców wyprowadziła ten cykl na manowce świata gier.
Krótka historia taktycznych strategii w stylu Desperados III:
- 1998 – Commandos: Behind Enemy Lines
- 2001 – Desperados: Wanted Dead or Alive
- 2001 – Commandos 2: Man of Courage
- 2002 – Robin Hood: The Legend of Sherwood
- 2003 – Commandos 3: Destination Berlin
- 2006 – Desperados 2: Cooper’s Revenge
- 2007 – Helldorado
- długo…
- ...długo…
- ...nic
- 2016 – Shadow Tactics: Blades of the Shogun
- 2020 – Desperados III
Na pierwszy rzut oka Desperados III do złudzenia przypomina Shadow Tactics: Blades of the Shogun. Czy to wada? W żadnym razie! Przecież ten ostatni tytuł mocno odwoływał się do oryginalnego Desperados, a więc w efekcie jest takim brakującym ogniwem w ewolucji serii.
I kiedy już wydawało się, że gatunek taktycznych skradanek w stylu kultowych „Komandosów” przepadł w pomroce dziejów, pojawiło się Shadow Tactics: Blades of the Shogun. Produkcja studia Mimimi z 2016 roku prędko okrzyknięta została „Desperados w feudalnej Japonii” i zwiastowała renesans nieco zapomnianej już formuły. Ja też znalazłem w tym tytule emocje, których nie zaznałem od czasu pierwszych przygód Johna Coopera z 2001 roku.
Z wypiekami na twarzach czekałem więc na zapowiedzi kolejnej produkcji studia Mimimi Games i wreszcie się doczekałem… Desperados III! Bynajmniej nie przyjąłem tej informacji z ekstatyczną radością, a raczej z dużą dozą niedowierzania i wątpliwości. Jedna rzecz to inspirować się legendą sprzed lat, ale zupełnie czym innym jest próba jej reaktywacji.
To dopiero buta! - pomyślałem sobie. Naprawdę twórcy z Mimimi Games są tak przekonani o swoim talencie do tworzenia gier taktycznych, że porywają się na tę świętość, jaką jest seria Desperados? Wysoko zawiesili sobie poprzeczkę, nieprawdaż? I tak, i nie, bo o ile „jedynka” z 2001 roku to bezwzględne arcydzieło, o tyle kontynuacje stopniowo obniżały poziom.
Zakładałem więc, że dziwaczne Desperados 2 czy nijakie Helldorado Desperados III schrupie na śniadanie. Ciekawiło mnie tylko, czy uda się mu dorównać pierwszej części – nie tylko na wejściu świetnie zrobionej, ale jeszcze dodatkowo podkoloryzowanej wspomnieniami. Z duszą na ramieniu zasiadłem więc do westernu od Mimimi Games, który… jednocześnie zaskoczył mnie, a zarazem wcale nie zaskoczył. Taki to paradoks mi się przydarzył przy Desperados III!
Brakujące ogniwo i znane twarze
Na pierwszy rzut oka Desperados III do złudzenia przypomina Shadow Tactics: Blades of the Shogun. Czy to wada? W żadnym razie! Przecież ten ostatni tytuł mocno odwoływał się do oryginalnego Desperados, a więc w efekcie jest takim brakującym ogniwem w ewolucji serii. Nie prowadzi do jej wypaczenia, a stanowi bardzo solidny pomost między starym i nowym.
Mam na myśli, oczywiście, samą mechanikę rozgrywki, bo klimat to zupełnie inna bajka. Opiszę jednak najpierw rozwiązania techniczne, zanim przejdę do omówienia tych bardziej „artystycznych” aspektów Desperados III.
W „trójce” znalazłem więc to, czego mogłem się spodziewać. Kolorowe trójkąty wskazujące na zasięg wzroku przeciwników, chowanie się po krzakach, czy też ekipę speców od skradania, z których każdy dysponuje unikalnym zestawem umiejętności. Wśród tych ostatnich mamy rzucającego nożem rewolwerowca Coopera, snajpera ze smykałką do trucizn Doca McCoya, lubującą się w przebierankach Kate O’Harę, osiłka z pułapką na niedźwiedzie Hectora oraz wiedźmę z luizjańskich bagien Isabelle Moreau.
Zbieranina to barwna! I chociaż trochę mi tęskno do zapijaczonego Sancheza z pierwszej części, czy Sama Williamsa, który powalał wrogów swoim wężem (bez skojarzeń, proszę), to nowy skład godnie zastępuje ten stary gang. Zwłaszcza, że nie wszystkie znane twarze poszły w zapomnienie. Jest przecież Cooper, McCoy i O’Hara! Trochę zmodyfikowano ich umiejętności, ale koniec końców pełnią podobne role na polu walki, jak w „jedynce”.
Zresztą, wszystkie wprowadzone zmiany wyszły rozgrywce na dobre. Nie przypominam sobie na przykład, żebym w pierwszej części serii często korzystał z balonów przenoszących buteleczki z gazem i tutaj ich nie znalazłem. Mało praktyczny zegarek Coopera, którym wabił wrogów, w Desperados III zastąpił bardziej praktyczny rzut monetą. Z kolei Kate O’Hara nie musi już puszczać zajączków lusterkiem, a zamiast tego oślepia wrogów fiolką z perfumami.
Takich zmian jest zresztą więcej, ale zamiast wymieniać je wszystkie z buchalteryjnym zapałem, wolę napomknąć jeszcze o dwóch zupełnie nowych postaciach. O ile Hector to dosyć klasyczny siłacz, który dźwiga po dwa trupy naraz, wykańcza wrogów siekierą i zastawia na nich kłusownicze wnyki, o tyle Isabelle Moreau jest postacią nadzwyczaj oryginalną. Kogoś takiego w serii Desperados jeszcze nie było, a jej zdolności pozwalają robić wrogów w balona na niespotykaną dotąd skalę.
Otóż wiedźma z luizjańskich moczarów przede wszystkim posługuje się zatrutymi strzałkami, które albo pozwalają czasowo przejąć kontrolę nad przeciwnikami, albo połączyć ich magiczną więzią. To ostatnie brzmi dosyć enigmatycznie, ale w praktyce działa bardzo prosto. Kiedy, dajmy na to, poderżniemy jednemu ze strażników gardło, drugi, połączony z tym pierwszym, też pada bez życia.
Odpowiednie kombinacje z użyciem dwóch rodzajów magii voodoo Isabelle mogą zaowocować niesłychanymi sytuacjami. Wspomnę tylko, że w jednej misji połączyłem ze sobą dwóch drabów, po czym nad jednym z nich przejąłem kontrolę i nakazałem mu zastrzelić kolegę. Przez chwilę stawiał się wydanemu poleceniu (to autentyczna mechanika z gry, która robi świetne wrażenie, a jednocześnie zapobiega nadużywaniu kontroli umysłu), a kiedy wreszcie oddał strzał i on, i jego kompan zginęli od jednej kuli. Panna Moreau siedziała w tym czasie w zaroślach i nikt nawet nie przypuszczał, że jest odpowiedzialna za całe to zamieszanie.
Do tej pory pisałem o jednoczesnym używaniu kilku umiejętności tej samej postaci, ale przecież w Desperados III liczy się też koordynacja działań całej drużyny. Cooper odciąga uwagę jednego bandziora rzutem monetą, Moreau robi to samo z drugim, posługując się przy tym swoim słodkim kotkiem, na którego nie sposób nie patrzeć, a McCoy w tym czasie ogłusza obu trującym gazem.
Moja ulubiona sztuczka polegała na uwodzeniu przeciwników przez Kate O’Harę (w przebraniu, rzecz jasna), która następnie prowadziła rozochoconych facetów w krzaki… gdzie już na nich czekała pułapka na niedźwiedzie Hectora. Ale i tutaj twórcy postarali się o to, żeby takich forteli nie nadużywać. Część wrogów jest w stanie rozpoznać O’Harę, mimo przebrania, kobiety są niewrażliwe na jej wdzięki, a psy tropiące wywęszą każdego – niezależnie od tego, co na siebie założy i jak głęboko zaszyje się w krzakach.
A skoro już mowa o różnych rodzajach przeciwników, w grze spotykamy w zasadzie cztery typy wrogów. Zwykłych strażników można sobie owinąć wokół palca, gorzej z odzianymi w ponczo kolesiami, którzy nie ruszą się z miejsca, cokolwiek by się działo.
Najwięcej problemu sprawiają zaś „Długie Płaszcze”. Nie dość, że nie dają się nabrać na większość sztuczek, to jeszcze ich zlikwidowanie wymaga sporo wysiłku. Muskularny Hector może ich powalić ciosem siekiery, ale reszta zespołu musi najpierw ogłuszyć takiego przeciwnika strzałem z broni, a dopiero potem zakraść się za jego plecy i dokończyć sprawę nożem lub strzykawką z trucizną.
Wydawać by się mogło, że wszystkie te podchody wymagają nie lada refleksu, bo przecież kierujemy członkami drużyny w czasie rzeczywistym. Faktycznie, tak bywa, ale twórcy Desperados III trochę ułatwiają nam sprawę dzięki tak zwanemu Showdown Mode.
Jest to po prostu tryb planowania, w którym wydamy polecenie każdemu podkomendnemu, a następnie nakażemy realizację przygotowanej zasadzki, czy to „po kawałku”, czy też od razu w całości. Co więcej, Showdown Mode wprowadza pauzę (co ambitniejsi mogę wyłączyć to w opcjach), a więc mamy tyle czasu, ile potrzebujemy na przemyślenie całej akcji.
Oczywiście, weterani gatunku mogą się zastanawiać czy warto tak się głowić, skoro w „jedynce” Desperados można było zaczaić się gdzieś za rogiem, zwabić strzałem przeciwników z całej mapy i wystrzelać ich jak kaczki. Otóż, w Desperados III nie da się tego zrobić, a w każdym razie nie tak łatwo jak w pierwowzorze.
Po pierwsze limit amunicji ogranicza nasze mordercze zapędy (dodatkowe zapasy znajdujemy w skrzyniach rozsianych po mapie), po drugie „Długie Płaszcze” nie dają się po prostu powalić jednym strzałem, a po trzecie w budynkach skoszarowane są posiłki, które wylegną masami na planszę zaalarmowani strzelaniną.
Twórcy Desperados III dołożyli więc wszelkich starań, żeby nowa odsłona serii nie zmieniła się w bezmyślną jatkę. Każda mapa jest zaprojektowana z zadziwiającą szczegółowością. I nie mam na myśli samej tylko scenografii, ale też rozstawienie przeciwników. Trzeba nieźle się nagłowić, żeby zrobić wyrwę w zwartych szeregach wroga – wszyscy są ustawieni tak, żeby mieć oko na kolegów, a patrole dodatkowo utrudniają sprawę.
O ile więc w pierwszej części serii zdarzały się fragmenty bardzo proste, a napoczęcie całej „układanki” bywało niekiedy oczywiste, tak tutaj najtrudniejszy jest pierwszy krok, a kolejne wcale nie są dużo prostsze.
Oczywiście, strażników wciąż da się wykiwać i można by czasami utyskiwać na ich mierną sztuczną inteligencję, ale trudno uznać to za jednoznaczną wadę. Ot, taki urok tych „komandosowych” skradanek, że wrogowie bywają przygłupami. W końcu, gdyby ich obdarzyć w pełni realistycznym intelektem poziom trudności mógłby odrzucać nawet najwprawniejszych taktyków. Nawet teraz każda misja to lekko licząc zabawa na dobrą godzinę, dwie, a nawet i trzy (jeśli coś będzie szło wyjątkowo nie po naszej myśli).
Podobnie można by czepiać się małych absurdów rozgrywki, ale z drugiej strony i one wpisują się zgrabnie w formułę gatunku. Mam tu na myśli na przykład ukrywanie ciał w pomieszczeniach, do których następnie wchodzi strażnik – z jakiegoś powodu nie zauważa wrzuconego tam kolegi.
No, ale wiadomo, uproszczenia bywają konieczne. Może i dobrze, bo chyba na tym właśnie przejechała się seria „Commandos”, w której szczegółowość i realizm niektórych rozwiązań przyprawiał o zawrót głowy (pamiętacie te wszystkie przebieranki w mundury, menu ekwipunku, trójwymiarowe projekty nawet najmniejszych pomieszczeń?).
W Desperados III idealnie wyważono takie głupawe czasem, ale konieczne uproszczenia oraz mnogość dróg prowadzących do zwycięstwa. Z jednej strony mamy bowiem psy, które nie wywęszą trupa w krzakach, z drugiej zaś zrzucane na wrogów skały czy też konie, które potrafią kopnąć wroga, kiedy rzucić w nie monetą. Może i miejscami mało logiczna ta rozgrywka, ale jakże satysfakcjonująca!
No, dobrze – spytacie – ale czy Desperados III ma w sobie tyle wdzięku co dobrze rozpisane sudoku? A co z klimatem, z fabułą, z osobowością postaci? Mnie też to zastanawiało przed premierą Desperados III, bo w końcu sprawne operowanie śrubokrętem to jedno, ale oddanie ducha serii to zupełnie inna para kowbojskich mokasynów!
Jak miło wrócić na Dziki Zachód!
Formalnie rzecz biorąc Desperados III to prequel serii. Stąd pewnie brak niektórych postaci znanych z poprzednich odsłon. W „trójce” między innymi jesteśmy dopiero świadkami pierwszego spotkaniu Johna Coopera z Doc’iem McCoyem i (w ramach retrospekcji) poznajemy nastoletnią historię tego pierwszego.
Z początku fabuła wydała mi się dosyć prostolinijna i bezbarwna, ale starczyło kilka misji, żeby puzzle zaczęły się łączyć ze sobą i odsłoniły przede mną drugie dno opowieści. Od tego momentu grałem już nie tylko dla czystej frajdy taktycznych porachunków, ale też po to, żeby poznać kolejne rozdziały historii.
Fabuła jest naprawdę wciągająca i poprowadziła mnie przez mnóstwo malowniczych lokacji – od lasów Kolorado, przez kaniony środkowych Stanów, po bagna Luizjany. Jeśli chodzi o estetykę, Desperados III nie można niczego zarzucić, a i same misje są naprawdę ciekawe i w żadnym razie nie sztampowe (a przynajmniej większość z nich). Moim faworytem jest tutaj etap w luizjańskim mieście, kiedy to bohaterowie budzą się skacowani po grubej popijawie i orientują, że cała mieścina przez noc została wywrócona do góry nogami przez bandytów.
Trzeba też napomknąć co nieco o grafice, która świetnie imituje klasyczną rysowaną w dwóch wymiarach oprawę pierwszego Desperados, a jednocześnie zachowuje pełne 3D i pozwala na dowolne „kręcenie” perspektywą. Dowolne, choć nie absurdalne. Nie znajdziemy tu wstawek TPP rodem z „dwójki”, a wszystko (łącznie z przerywnikami filmowymi) jest ukazywane z lotu ptaka. Bardzo stylowo zresztą.
To samo można by powiedzieć o muzyce. Z jednej strony znajdujemy w Desperados III brzęk westernowych gitar, z drugiej zaś kawałki… jazzowe. Zdziwieni? Mnie też to zaskoczyło, a jednak te ostatnie utwory świetnie korespondują tak z samą formułą zabawy, jak i z klimatem, dajmy na to, Nowego Orleanu, który też przychodzi nam odwiedzić w grze.
Wszystko to tworzy bardzo spójny klimat, który umila zabawę i zapada w pamięć… Czy tak głęboko jak kultowe misje z pierwszego Desperados (starczy wspomnieć słynną twierdzę Sancheza)? Czas pokaże, ale obstawiam, że to tytuł, który będzie mi towarzyszył jeszcze przez długi czas po zakończeniu kampanii.
Raz, że ze względu na wspomnienia, a dwa – z powodu dodatkowych wyzwań, którymi twórcy okrasili każdą z misji. Ewidentnie Mimimi Games zależało na wydłużeniu żywotności Desperados III, ale chyba ich wysiłek był dmuchaniem na zimne. Nawet gdyby wyeliminować te dodatkowe smaczki opowieść wystarcza na solidne kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin zabawy. I to jakiej!
Jeśli pokochaliście pierwsze Desperados, zagrywaliście się w serię Commandos, albo spodobało Wam się niedawne Shadow Tactics: Blades of the Shogun, to i Desperados III przypadnie Wam do gustu. Mimimi Games robi to, co umie najlepiej, z tym, że… jeszcze lepiej, niż wcześniej.
Desperados III – czy warto kupić?
Nie ma co dzielić włosa na czworo – warto, warto i jeszcze raz warto! Pod warunkiem, oczywiście, że lubicie ten gatunek. Jeśli więc pokochaliście pierwsze Desperados, zagrywaliście się w serię Commandos, albo spodobało Wam się niedawne Shadow Tactics: Blades of the Shogun, to i Desperados III przypadnie Wam do gustu. Zwłaszcza, że w tym ostatnim tytule Mimimi Games robi to, co umie najlepiej, z tym, że… jeszcze lepiej, niż wcześniej.
Nie spodziewajcie się natomiast żadnej rewolucji. To raczej hołd dla klasycznej formuły, aniżeli awangardowa wariacja na jej temat. Mnie takie podejście do Desperados III jak najbardziej pasuje. Zwłaszcza, że wcześniejsze próby przerabiania, modyfikowania, urozmaicania spełzły na niczym. Jak się okazuje, czasami najprostsze rozwiązania sprawdzają się najlepiej.
W moim odczuciu twórcy Desperados III wzięli z legendy to, co najlepsze, i po prostu dopasowali ją do naszych czasów. I to wystarczyło… Tak niewiele, a jednocześnie tak wiele!
Ocena końcowa Desperados III:
- rewelacyjne wskrzeszenie leciwej formuły
- wciągająca fabuła
- malownicze lokacje
- świetnie zaprojektowane, olbrzymie i wymagające główkowania misje
- ciekawe napisane postaci o unikalnych umiejętnościach (magia voodoo!)
- klimatyczna ścieżka dźwiękowa
- sporo wyzwań dodatkowych
- dobrze zoptymalizowane sterowanie na konsoli
- klasyczna formuła rozgrywki nie każdemu przypadnie do gustu
- sztuczna inteligencja przeciwników i okazjonalny brak realzmu mogą niekiedy irytować
- Grafika:
bardzo dobry - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry plus
Ocena ogólna:
Grę Desperados III na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od reprezentującej wydawcę i producenta firmy Dead Good Media
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Desperados III do sprawdzenia - demo wyczekiwanej strategii już na GOGu
- Najlepsze strategie ostatnich lat - TOP 10
Komentarze
3