Postnuklearny świat Fallouta już wielokrotnie do czerwoności rozgrzewał społeczność graczy. I trudno się temu dziwić, atomowa apokalipsa wciąż cieszy się w grach sporą popularnością. Zapewne nie wiecie jednak ile razy ta ponura wizja przyszłości miała szanse naprawdę się ziścić.
Fallout to już legenda. Co do tego nie ma chyba żadnych wątpliwości. I zmienić tego nie jest w stanie nawet wywołujący skrajne emocje Fallout 76. Niezależnie bowiem od platformy – czy będzie to Playstation 4, Xbox One, poczciwy pecet czy smartfon (wszak mobilny Fallout też już jest), nie sposób nie przyznać, że sam pomysł na postapokaliptyczne uniwersum jest w tej serii absolutnie fenomenalny.
Ziemia po wojnie nuklearnej to w serii Fallout nie tyle absolutne pustkowie, co całkiem różnorodny, niezwykły świat pełen supermutantów, ghouli, Szponów Śmierci, najróżniejszych gangów i organizacji.
Na dodatek wszystko to mocno oblepione jest ciekawym rysem historycznym (wydarzeniami, które doprowadziły ludzkość na skraj zagłady), wsparte szalenie intrygującymi technologiami (które niby wykraczają poza nasz obecny stan zaawansowania, a jednak sprawiają wrażenie mocno zacofanych) i obficie podlane charakterystycznym klimatem późnych lat 60-tych ubiegłego wieku. Niby miszmasz a jakże absorbujący.
Wbrew pozorom jednak postapokaliptyczny świat Fallouta wcale nie jest aż tak nierealny. W ciągu ostatnich kilku dekad sporo było bowiem momentów, gdy do globalnej atomowej wojny nie doszło jedynie cudem. A że początek każdego nowego roku to idealny czas na snucie wizji kolejnej nadchodzącej apokalipsy warto przypomnieć kilka takich niebezpiecznych epizodów, które mogły przemodelować nasz świat na podobieństwo tego falloutowego, z całą jego niezwykłą poatomową oranżerią.
Zapewne pierwsze co teraz pomyśleliście to osławiony kryzys kubański. Wszak tyle razy już o nim słyszeliśmy. Ba, tematu nie ominął nawet Marvel osadzając jeden ze swoich filmów o superbohaterach w tamtym okresie.
Jednak nie, to byłoby za proste. Poza tym wówczas prawie nikt nie chciał nacisnąć guzika (no może poza dowódcą rosyjskiego okrętu podwodnego B-59, który rwał się do wystrzelenia rakiet uznając że w czasie trwania blokady Kuby został zaatakowany), a cała awanturę podsumować można jako mocarstwowe przepychanki, które koniec końców zakończyły się krakowskim targiem.
W naszej burzliwej historii dużo więcej było skrzętnie utajonych momentów, gdy do anihilacji całej planety brakowało dosłownie kilku sekund. Czy wiecie na przykład, że w Dowództwie Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (słynny NORAD), zawiadującym amerykańskim systemem obrony rakietowej, zdarzył się błąd, który mógł kosztować życie milionów ludzi?
Wczesnym rankiem 9 listopada 1979 roku, nasz rodak – Zbigniew Brzeziński, który piastował wówczas stanowisko głównego doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Jimmy’ego Cartera, otrzymał telefon, który potrafiłby zmrozić nawet największego twardziela. Oto w kierunku Stanów Zjednoczonych leci 250 rosyjskich atomówek. Czasu na decyzję było więc niewiele, zważywszy na fakt, że szacowany czas potrzebny na osiągnięcie celów to około 30 minut.
Na tym jednak ów horror jeszcze się nie skończył, bo kilka minut po pierwszym telefonie NORAD poinformował, że liczba wykrytych rakiet zwiększyła się do, bagatela, 2200! Coś takiego oznaczałoby totalną anihilację USA i z pewnością skończyłoby się równie wielkim kraterem w miejscu Rosji.
Na całe szczęście, Brzeziński wstrzymał się z powiadamianiem prezydenta, dzięki czemu uniknęliśmy losu Fallouta. Jak się później okazało u podstaw tych dramatycznych wydarzeń leżał…własny program szkoleniowy NORAD, który symulował atak rakietowy na USA.
Ktoś zapewne nieopatrznie go uruchomił, a pozostali członkowie dowództwa podłączeni do tej samej sieci omyłkowo wzięli go za realne zagrożenie. I to tak duże, że uruchomiono całą procedurę na wypadek ataku, łącznie z umieszczeniem prezydenta w samolocie dowodzenia. W tym zgiełku zapomniano jednak ponoć o samym prezydencie i mobilne centrum wystartowało bez niego.
Incydent z 1979 to nie jedyny niechlubny „wyczyn” NORAD. Na szczęście, w czerwcu 1980 roku znacznie szybciej namierzono źródło błędów i fałszywych alarmów (sugerujących nadlatywanie 2222 rakiet balistycznych), którym okazał się jeden wadliwy układ
Nie myślcie jednak, że tylko amerykanom zdarzały się tak niebezpieczne wpadki. Rosjanie na tym polu wcale nie byli lepsi. Ba, ich dowództwu nawet częściej świerzbiły palce by nacisnąć ten jeden, kończący wszystko, czerwony guzik.
Wystarczy przypomnieć incydent z 1983 roku, gdy przez błąd rosyjskiego systemu OKO o mały włos nie doszłoby do tragedii. Kilka minut po północy, 26 października w Centrum Wczesnego Ostrzegania Sił Powietrznych ZSRR w podmoskiewskiej bazie wojskowej Sierpuchowo-15 rozległ się alarm sygnalizujący wystrzelenie z terytorium USA pocisków balistycznych (ICBM).
Można wyobrazić sobie poziom paniki jaki ogarnął wówczas wszystkich znajdujących się wówczas w bunkrze. Nikt nie zastanawiał się dlaczego amerykanie zdecydowali się na atak przy użyciu jedynie kilka rakiet, a nie całych ich tabunów. Nikt, poza podpułkownikiem Stanisławem Pietrowem. To na jego barkach ciążył obowiązek natychmiastowego powiadomienia Kremla o ataku. Zamiast wykonać rozkaz zdecydował się zignorować alarm uznając go za wynik błędu systemu.
I pewnie dzięki temu możecie teraz o tym czytać na ekranach komputerów, notebooków czy smartfonów, bo sądząc z podejrzliwości Rosjan w tamtym okresie pełniący wówczas funkcję Przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej ZSRR Jurij Andropow nie zawahałby się wydać rozkaz ataku odwetowego.
Widać to choćby po nieco późniejszej wyjątkowo nerwowej reakcji Związku Radzieckiego na natowskie ćwiczenia Able Archer 83, które miały miejsce między 2 a 11 listopada 1983 roku. Niektórzy z dowództwa ZSRR uznali wręcz, iż nie jest żadna symulacja, a prawdziwy wstęp do ataku jądrowego. I gdyby nie rychły koniec manewrów kto wie jaki byłby koniec tej rosyjskiej paranoi.
Fani Fallouta zapewne z miejsca rozpoznają to cacko
Najbliżej atomowej zagłady byliśmy jednak prawdopodobnie 25 stycznia 1995 roku. Wówczas to trzech najważniejszych rosyjskich oficjeli – prezydent – Borys Jelcyn, minister obrony – Paweł Graczew i szef Sztabu Generalnego – Michaił Kolesnikow faktycznie pochylali się na swoimi uruchomionymi już walizkami atomowymi Czeget rozważając jedynie wydanie ostatecznego rozkazu ataku. Co było powodem takiej nerwówki? A dacie wiarę, że jedna rakieta?
Co prawda, Black Brant XII to całkiem pokaźny kawał żelastwa, ale jego przeznaczeniem jest sondowanie górnych warstw atmosfery i przestrzeni kosmicznej. Dla Rosjan wykrycie szybko wznoszącego się, niemal pionowo, pocisku, i to z terenów Morza Norweskiego oznaczał jednak potencjalny atak z pokładu atomowego okrętu podwodnego.
Szczególnie, że stworzone jeszcze za czasów Zimnej Wojny scenariusze zakładały rozpoczęcie wojny nuklearnej właśnie od jednej rakiety, której eksplozja wywołałaby impuls elektromagnetyczny pozbawiający przeciwnika możliwości komunikacji i rozpoznania dalszych faz ataku.
Rakieta Black Brant XII podczas startu
Atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej gęsta, gdy obsługa radaru wczesnego ostrzegania w Olenogorsku poinformowała dowództwo, że od rakiety odłączył się jeden człon co sugerowałoby, że wykryty obiekt jest w rzeczywistości pociskiem balistycznym typu Trident II, i to z kilkoma głowicami na pokładzie. W tym momencie cała rosyjska machina wojenna, łącznie z flotą atomowych okrętów podwodnych, została postawiona już w stan najwyższej gotowości. Czekano tylko na ostateczny rozkaz.
A było blisko, bo szef Sztabu Generalnego mocno naciskał Jelcyna by ten zarządził natychmiastowy atak odwetowy. Musicie bowiem wiedzieć, że według różnych źródeł Rosjanie nie byli w stanie dokładnie śledzić trajektorii rakiety przez co przez 8 minut (z 10, które według szacunków, potrzebował pocisk by dotrzeć nad ich terytorium) pozostawali w olbrzymiej niepewności co do celu ewentualnego ataku. Na szczęście, w porę ustalono, że obiekt jednak oddala się od rosyjskich granic.
Źródło: pbs.org
Później okazało się, że cały ten galimatias wywołali norwescy naukowcy pod kierownictwem Kolbjorna Adolfsena. Ich rakieta wystrzelona z terenu poligonu Andoya miała zbadać ziemską magnetosferę i występującą w niej zorzę polarną, a zamiast tego napędziła stracha rosyjskim oficjelom i postawiła naszą planetę niebezpiecznie blisko totalnej anihilacji.
W całym tym zamieszaniu najbardziej kuriozalne jest jednak to, że Norwegowie dochowali wszelkich wymaganych prawem międzynarodowym formalności związanych ze startem ich rakiety – od dwukrotnego poinformowania o tym ambasad wszystkich potencjalnie zainteresowanych państw (łącznie z Rosją), po wydanie ostrzeżenia NOTAM (Notice To AirMen) dla załóg samolotów i statków mogących znaleźć się w okolicach planowanego startu i lotu rakiety.
Norwegowie do końca nie zdawali sobie więc sprawy z powagi sytuacji. Bo i skąd mieli wiedzieć, że w rosyjskim chaosie tak istotna wiadomość utknie gdzieś w kanałach dyplomatycznych i nigdy nie dotrze do władz wojskowych. I choć teraz, patrząc z perspektywy czasu, wielu ekspertów twierdzi, że nie było wówczas żadnego zagrożenia wybuchem wojny atomowej, trudno przyznać im rację skoro samo rosyjskie dowództwo przyznało, że tak daleko w procedurze aktywacji ataku odwetowego jeszcze dotąd nie było.
Oczywiście, możecie stwierdzić, że wszystkie przedstawione powyżej zdarzenia wynikały z mniej lub bardziej ukrywanych napięć na linii Waszyngton-Moskwa. Gdzie im więc do realiów Fallouta? Albo lepiej, gdzie im do obecnych czasów? A kojarzycie może powody, które popchnęły tamtejszy świat do totalnej wojny atomowej?
Kurczące się złoża ropy i innych zasobów naturalnych w realnym świecie też powoli zaczynają już nas dotykać. Podobnie zresztą coraz bardziej widoczne są tarcia pomiędzy USA i Chinami, i to na różnych płaszczyznach, a to one przecież doprowadziły uniwersum Fallouta do atomowej zagłady. W tej sytuacji pytanie, czy postapokaliptyczny świat Fallouta to tylko fantazja czy też możliwa do spełnienia wizja przyszłości, nie wydaje się już takie niedorzeczne, prawda?
Komentarze
16PROSTE... OD RELIGIJNEGO FANATYZMU!
2030 - jeszcze około 10 lat trzeba dać temu natłokowi co przybył do europy i się zacznie "zabawa".
https://www.youtube.com/watch?v=d1Lgi-lwUho
czy nawet railguny "projekt amerykanskiej marynarki wojennej" wystrzeliwujace pociski ktore poruszaja sie z predkoscia 7-8 mach
https://www.youtube.com/watch?v=8UKk84wjBw0
juz nie wspominam o szpiegowstwie i wogole ogolnie pojetym wywiadzie wojskowym.
Nawet jesli uda sie rakiecie miedzy kontynentalnej lub nawet wystrzelonej z okretu podwodnego blisko granicy terytorium wroga to pozostaje jeszcze kwestia tego , po jaka cho#^#re zinteresowane kraje mialy by zaczac strzelac rakietami na lewo i prawo celujac w jakas tam polske , amerykanie zazwyczaj nie wiedza gdzie to jest ba microsoft swego czasu nawet zatopil polske , po co mieli by atakowac australie gdzie nic nie ma czy juz calkowite pustkowie afryke.
Nawet jesli doszlo by do globalnej wojny to ta ograniczyla by sie do tylko kilku glownych celow strategicznych i to najpewniej tych posiadajacych arsenal nuklearny.