Hitman wraca do mokrej roboty. Pierwszy odcinek cyfrowego serialu o płatnym zabójcy nie powala strzałem między oczy, ale wstrzykuje w żyły odrobinę rozrywki.
Nigdy więcej
A przecież miało być inaczej! Obiecywaliśmy sobie, że już nikt nigdy nie wmówi nam, że ten czy inny tytuł to pełnoprawna produkcja, skoro gołym okiem widać, że jest inaczej. Kiedy Konami mamiło nas Metal Gear Solid V: Ground Zeroes, poprzysięgliśmy sobie, że nie damy rozwinąć się epidemii płatnych próbek, której snake'owe przygody na Kubie były pierwszym przypadkiem.
Tymczasem dwa lata później uwielbiany przez graczy Agent 47 podstępnie wbija w nasze plecy rzeźnicki nóż (a może raczej zaciska na szyi fortepianową strunę). Najnowsza odsłona jego krwawych zleceń nie rozpoczęła się od wystrzałowej premiery, która jest marzeniem każdej gry, a zamiast tego wystartowano pod budzącym mieszane uczucia hasłem Season Premiere.
Ten tekst miał być szczegółową analizą tego, co reprezentuje sobą nowy Hitman. Jednak nie sposób napisać recenzji na podstawie jednej tylko misji (tutorialowych podchodów nie liczę). Tak jest, tyle właśnie otrzymaliśmy w pierwszym odcinku. Reszta będzie nam dawkowana jak cukierki dzieciom. Może również w trosce o to, żeby Hitman zjedzony na raz nie spowodował u nas mdłości.
Tak czy inaczej, na tę chwilę o recenzję trudno. Najwyżej możemy opisać pierwsze wrażenia, jakie wywarła na nas sklecona z dykty łajba, styropianowe palmy i paryski pokaz mody.
Francuski włącznik
Nabywcy tak zwanego Intro Packa dostają zaledwie trzy misje (w zasadzie to cztery, ale jedna z nich jest niejako udawana, bo stanowi twórczą powtórkę innego zadania.) Odwiedzamy dwa „samouczkowe” tory przeszkód zbite ze sklejki w zimnowojennym silosie, które są równie atrakcyjne jak erotyczne anegdoty z życia Breżniewa, a także paryski pałacyk przerobiony na Disneyland dla szafiarek.
Spuśćmy zasłonę milczenia na dwie ćwiczeniowe lokacje, w których więcej, niż kwadrans spędzą chyba tylko tatuowani kodami kreskowymi fani serii. Natomiast główne danie po francusku to zupełnie inna klasa zabawy. Zatrzymajmy się przy nim na dłużej.
Po przejściu dosyć ciekawego, choć niezbyt treściwego, treningu lądujemy wreszcie w pierwszej z piaskownic dla zimnokrwistych morderców. I tym razem jest dokładnie tak, jak miało być. Tłumy w eleganckich holach, dziesiątki strażników, dwa różne cele do zlikwidowania, mnóstwo utrudnień, a z drugiej strony równie wiele opcji na wyeliminowanie zakontraktowanej parki. Czuć w tym klimat starego, dobrego Hitmana!
Rozochocony tym widokiem niezwłocznie przystąpiłem do eksploracji. Tyle zakamarków! Tyle przebrań! Tyle spluw, trucizn i innych narzędzi mordu! Wybrałem jedną ze ścieżek, które prowadzą do osiągnięcia celu zadania, a następnie pozwoliłem się prowadzić twórcom misji za rączkę. Wiem, wiem, mało profesjonalnie, jak na wielbiciela Agenta 47, jednak chciałem przekonać się na własnej skórze, jak działa ten system.
Koniec końców i tak puściłem wodze fantazji sięgając w kluczowym momencie po fryzjerskie nożyczki. Natomiast osoby ponad wszystko ceniące sobie samodzielność mogą zupełnie zignorować oferowane przez grę sugestie i na własną rękę szukać tajnych ścieżek w modowej dżungli Paryża.
W porządku, poprzebierałem się, potrułem, pochodziłem po wybiegu, postrzelałem, podusiłem... Co dalej? Jak łatwo się domyślić na podstawie wcześniejszej części tej nie-recenzji, dalej nie ma nic. Terra incognita, to be continued, ciąg dalszy nastąpi...
Encore
Czy więc Hitman z 2016 roku ma swoich fanów za kompletnych matołów, którzy będą przedzierać się przez paryską misję cały miesiąc, aż do premiery kolejnego epizodu? Raczej nie. Postawiono na to, że gracze wciągną się w labirynt pseudo-wersalskich korytarzy szukając coraz to nowych metod na zlikwidowanie emerytowanego kagiebisty i jego makiawelicznej drugiej połówki. Dorzucono jeszcze dla smaku dwa tryby, które pozwalają wykorzystać zawarte w Intro Packu mapy do wykonywania nowych zleceń.
Czy to wystarcza? Nie sądzę. Osobiście mam ochotę powtórzyć jeszcze parę razy francuski bankiet (misji tutorialowych – absolutnie nie), ale fakt, że jestem do tego zmuszany „odcinkowością” nowej odsłony opowieści o Agencie 47 gasi moje chęci. A przecież przed laty wielokrotnie wałkowałem tytułowe kontrakty z trzeciego Hitmana, żeby dorobić się zaszczytnej rangi Silent Assassin. Wtedy jednak sprawa wyglądała diametralnie inaczej, bo te powtórki nie były efektem wysublimowanego zabiegu marketingowego twórców, ale czaru zalanej ciemnymi strugami deszczu gry.
Hitman spłaca pierwszą ratę
Rewolucji w nowym tytule o Agencie 47 nie ma, ale też prawie nikt jej nie oczekiwał. Choć zagraniczne portale chóralnie wzdychają nad niesamowitym czarem tej produkcji, w rzeczywistości nie jest tak kolorowo. Dodajmy jednak dla równowagi, że nie oznacza to zupełnego rozczarowania.
Jedno, czego pragnęliśmy, to stary, dobry Hitman z odświeżoną oprawą graficzną oraz wielkimi mapami. I to w zasadzie się udało. A raczej udałoby się, gdyby nie katastrofalna – w mojej opinii – decyzja o uczynieniu z tego tytułu eksperymentalnego cyfrowego serialu.
Z ostatecznym werdyktem zaczekam na Season Final, ale już teraz podejrzewam, że całość może być wyśmienitą ucztą dla wirtualnych zabójców. Niestety, ta „całość” na tę chwilę jest tylko pierwszym niezbyt sycącym kęskiem rodem z Paryża.
Hitman mógł być premierą roku, a jest zaledwie rokiem premier. Wieszczę, że ten awangardowy zabieg nie przysporzy Agentowi 47 popularności, a przebiegłym marketingowo twórcom tego tytułu będzie zwyczajnie łyso.
Ocena wstępna:
- sporej wielkości mapa paryskiego pałacu
- barwne lokacje
- duża liczba sposobów na wykonanie zlecenia
- intrygujący początek opowieści
- to stary, dobry Hitman!
- brak rewolucji w systemie rozgrywki
- menu szans i wyzwań stanowi momentami zbyt duże ułatwienie
- odcinkowa konstrukcja!
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobra
Okiem starego zgREDa Barona |
Komentarze
7