Pograłem w Kosmiczny Mecz: Nowa Era na Xbox Series X i mam ochotę wypłukać sobie oczy mydłem
Kojarzycie nowy film Kosmiczny Mecz? Trudno, żeby nie. Wszak marketingowa maszyna chodzi już pełną parą. Oczywiście wraz z filmem dostaliśmy też grę i masę najróżniejszych gadżetów. Szkoda tylko, że więcej w tym wszystkim pogoni za naszym portfelem niż faktycznej rozrywki.
Quo Vadis rozrywko
Nie od dziś wiadomo, że pieniądz rządzi światem. Tak było, jest i pewnie będzie. Nigdy nie sądziłem jednak, że dożyje czasów, które prześcigną wizję przedstawioną w filmie Truman Show z 1998 roku. Wiecie – ordynarne lokowanie produktów i 1001 drobiazgów z bohaterem programu do kupienia. Minęło ledwie nieco ponad 20 lat i już wydaje się to nam całkiem normalne. Cóż, mamy społeczeństwo konsumpcyjne więc i tego typu zagrywki nie powinny nikogo dziwić. Pamiętacie co było z Cyberpunk 2077? Ano właśnie.
Mam wrażenie jednak, że towarzyszący każdej większej premierze hype i próba zbicia na nim kokosów (albo chociaż skorzystania „z jego blasku”) powoli wymyka się spod kontroli. Niby jak? Ano dokładnie tak jak w przypadku filmu Kosmiczny Mecz: Nowa Era (Space Jam: A New Legacy) i całej jego otoczki. Krótko mówiąc, nie jest dobrze.
Czy to gra i gadżety towarzyszą filmowi czy może jest odwrotnie?
Pewnie już wiecie, że druga, filmowa odsłona Kosmicznego Meczu spotkała się raczej z chłodnawym przyjęciem. Jedni powiedzą, że było to do przewidzenia, bo przecież i „jedynka” nie była jakimś wiekopomnym dziełem. Do tego jeszcze mamy zupełnie inne czasy. LeBron James, choćby nie wiem, jak się starał, nie jest w stanie przebić charyzmą Michaela Jordana. Blask Animków też jakby przygasł. No bo kiedy to ostatnio widzieliście jakiś nowy film z Królikiem Bugsem albo Kaczorem Duffy’m?
Nie pomogły też filmowi zawirowania wokół zmiany wyglądu Króliczki Loli, którą zdaniem twórców trzeba było „odseksualizować”, i totalnym porzuceniem skunksa Pepe Le Swąda, który z kolei był ponoć uosobieniem seksualnego drapieżcy i jako taki nie przystawał już do obecnych czasów. Mimo to „hype train” wciąż się nakręcał, a kolejni producenci dorzucali do niego swoje trzy grosze. No bo jak to tak – film o koszykówce, dla całej rodziny bez tematycznych koszulek i innych gadżetów? Nie może być, no nie? I co dużo pisać, nowy Kosmiczny Mecz „otrzymał” i nowe buty Nike, i własną grę, i nawet poświęcony mu motyw w Messengerze.
Czy można odgrzać kotlet z poprzedniego wieku i go przypalić? Jasne, że można
Żeby nie było – pierwszy Kosmiczny Mecz z 1996 roku też „miał” swoje buty od Nike i swoją grę. No ale jak na tamte czasy wirtualny Space Jam nie odbiegał jakoś szczególnie jakością od tego w co grywało się na pierwszym PlayStation, Sega Saturn czy komputerach PC. Do tego była to, jak na towarzyszącą filmowi produkcję przystało, gra faktycznie opowiadająca o meczu koszykówki.
No dobrze, może nie tak do końca, bo przecież znalazło się tam także kilka zabawnych minigier – od poszukiwania stroju Michaela Jordana po kosmiczne wyścigi. Ale to i tak 100 razy lepiej od tego co zaserwowano nam w Space Jam: A New Legacy – The Game. Wygląda to tak jakby ktoś na ostatniej prostej przed premierą filmu stwierdził „hej, a może byśmy tak dorzucili do pakietu też grę? No skoro „jedynka” ją miała, to dwójka nie może być gorsza, no nie?”. Potem zaś naprędce sklecili grę, która z powodzeniem mogłaby się ukazać na Game Boy’u albo Nokii N-Gage (o ile znajdzie się taki, który jeszcze pamięta ten telefon:).
Nie chodzi już nawet o staroszkolną, pixel artową grafikę z tak ubogimi, kilkuklatkowymi animacjami, że aż zęby bolą. Space Jam: A New Legacy to po prostu aż nadto klasyczna, chodzona bijatyka, z dość skromnym repertuarem ruchów i przeciwników. Ponoć właśnie ten pomysł wygrał w sondzie zorganizowanej wśród fanów poprzedniej części. Jeśli tak to biada nam wszystkim, bo bylejakość znowu zatryumfowała. Czy naprawdę tak trudno było zrobić grę koszykarską „z jajem” do filmu, którego bohaterowie grają w koszykówkę?
Wiem, wiem, Kosmiczny Mecz: Nowa Era to nie jest gra dla takiego starego pryka jak ja. To "nowe rozdanie, chęć przywrócenia do świata żywych dawnej, mocno przykurzonej już marki" i zainteresowania nią nowego pokolenia graczy. Tylko czy Ci młodsi w ogóle zwrócą na taki tytuł uwagę? Oni nie kierują się sentymentem. A już na pewno nie spojrzą na tytuł, który tak naprawdę dałoby się grać na telefonie.
Wszystko jest okazją
Chyba nie ma co się oszukiwać – „wirtualna” wersja Space Jam: A New Legacy raczej furory nie zrobi. Mam wrażenie jednak, że nie po to ona powstała. Powiecie pewnie, że z tego dobrobytu w tyłku mi się poprzewracało, bo przecież ta gra dostępna jest za darmo (na początku jedynie w abonamencie Xbox Game Pass, ale teraz już dla wszystkich). Może i tak. Ale czy zauważyliście co jeszcze zapowiedziano przy okazji pierwszego zwiastuna gry? Nie? No to zobaczcie.
I choć nie pochwalam tego typu odcinania kuponów na fali dużych premier, to jednak złego o tych kontrolerach nie powiem. Microsoft już nie raz udowodnił, że potrafi stworzyć naprawdę świetne, tematyczne i, co najważniejsze, limitowane gamepady. Pamiętacie choćby kontroler inspirowany Sea of Thieves? Albo ten z Cyberpunk 2077? Dość powiedzieć, że ten pierwszy, po zniknięciu ze sklepów, osiąga już na Ebay ceny sięgające 1300$!! Tak, dobrze przeczytaliście – nieco ponad 5 tysięcy złotych za gamepada! Czy te ze Space Jam: A New Legacy – The Game też mają potencjał by stać się kultowymi? No jeden z nich na pewno.
Kosmiczny Mecz: Nowa Era – znak naszych czasów?
Moja przygoda ze Space Jam: A New Legacy – The Game trwała dość krótko. Ot, nie byłem w stanie wytrzymać dłużej niż godzinę wpatrując się w tę pikselozę na 55-calowowym ekranie. I jeszcze próbując doszukać się w tym wszystkim jakiejś głębi albo chociaż dotrwać do jakiejś mini gry kojarzącej się z pierwowzorem. W duszy liczyłem bowiem na choć odrobinę zabawnych, koszykarskich zmagań. No ale nic z tego nie wyszło.
Patrząc jednak całościowo na wszystko co działo się wokół filmu Kosmiczny Mecz i to jak przy okazji zaburzone zostały tu proporcje między rozrywką, a inspirowanymi nią gadżetami, których twórcy polują tylko na zawartość naszych portfeli, mam coraz większe obawy o przyszłość branży gier. Jeśli w tej nowej generacji czeka nas na jeszcze więcej odgrzewanych kotletów, drastyczna minimalizacja kosztów produkcji i maksymalizacja zysków poprzez wydawanie tego typu tytułów to chyba czas znaleźć sobie nowe hobby, nie uważacie?
Komentarze
10Ja jakoś dwójkę dałem radę obejrzeć, niestety w ramach leczenia PTSD po tym wyczynie - na drugi dzień musiałem przypomnieć sobie pierwsza część...