Droga redakcjo benchmark.pl, jeśli ten tekst będzie miał 200 komentarzy i 500 interakcji na Facebooku, to wypłacasz mi 500 zł premii. Podejmujesz wyzwanie?
Lajki to nie waluta! Zapamiętaj to sobie.
Jeżeli jesteś internetowym przedsiębiorcą lub twoja firma ma stronę na Facebooku, w ostatnim czasie mogłeś otrzymać propozycję wymiany swoich towarów lub usług na lajki i komentarze. To nie żart. Prowadzisz sklep internetowy z perfumami? Ktoś za 5000 lajków będzie chciał otrzymać La Coste Essential lub chociaż przecenione Davidoff Echo. Twój salon tatuażu ma stronę na Facebooku? Niechybnie spodziewaj się motłochu domagającego się darmowej dziary za 2000 komci. A może wydajesz popularny serwis o technologiach? Ludzie będą masowo domagać się darmowych Samsungów Galaxy S7, iPhone’ów 7 (koniecznie w kolorze Jet Black!), a ci skromniejsi powiedzą, że wystarczy im jakiś Honor 8 lub Xiaomi Mi 5s.
Skąd wzięła się ta niczym nieuzasadniona pazerność internautów?
Po prostu apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy kilkanaście lat temu łącza internetowe masowo wkraczały do naszych domów, nie mogliśmy nadziwić się, że wszystkie treści w sieci są dostępne za darmo. Było to w czasach, w których płacenie za prasę było czymś normalnym. Następnie przyzwyczailiśmy się do tego i zaczęliśmy kręcić nosem na to, że ktoś w Internecie ma czelność zarabiać. Że wydawca obok wspomnianych darmowych artykułów i filmów chce bezczelnie wyświetlać bannery, względnie raz na jakiś czas publikować treści sponsorowane.
My w tym czasie pobieraliśmy sobie z sieci zupełnie za darmo pobieraliśmy pirackie filmy, albumy muzyczne i gry.
Gdy już pojawiło się publiczne przyzwolenie na bezpłatne ściąganie z Internetu absolutnie wszystkiego, zaczęliśmy wymagać jeszcze więcej. Darmocha przestała nam wystarczać. Chcieliśmy, by Internet dawał nam namacalne korzyści. Dlatego użytkownicy masowo i bezustannie nabierają się na historie o darmowych rowerach, smartfonach oraz piłkarzach rozdających samochody. Jednak na tego typu “okazje” trzeba było czekać. Ktoś się tym zniecierpliwił, postanowił zrobić pierwszy krok i zażądać tego, co mu się należy. W końcu w zamian za drobny upominek w postaci tatuażu lub smartfonu zapewnia ogromną reklamę w postaci postu polubionego i skomentowanego przez kilka tysięcy osób.
Taka reklama nie ma jednak żadnego sensu.
Byłem przekonany, że zdaje sobie z tego sprawę każda osoba zajmująca się marketingiem lub przedsiębiorca, ale tak wcale nie jest. Użytkownicy cały czas wstawiają nowe zrzuty ekranu, z których wynika, że wiele osób i firm oddaje swoje usługi i towary za wirtualną walutę. Najprawdopodobniej nie zdają sobie sprawy z tego, że jej wartość jest bliska zeru. Myślą, że za kilka stówek wykupują reklamę o zasięgu zapewnianym przez dobrego influencera. Jakby powiedział jeden z nich: nic bardziej mylnego!
Zasięg kampanii jest bowiem istotny, ale zdecydowanie ważniejsza jest grupa docelowa. Wie o tym każdy, kto wykupował reklamę na Facebooku. Dobierając dobry target i wydając regularnie drobne kwoty, znacznie przyspieszysz organiczny przyrost fanów. Jeżeli zaś dobierzesz złą grupę docelową, po prostu przepalisz gotówkę. Reklamując się u blogera, YouTubera lub Snapchatera, zaskarbiasz sobie serce jego widowni, osoby autentycznie nim zainteresowanej, kupujesz sobie część tego zainteresowania lub chociaż wyświetlasz swój komunikat osobom podzielającym jego zainteresowania. W tym przypadku nabywasz pustą statystykę.
Jak zdobywa się takiego lajka?
Piszesz do konkretnej firmy i jeżeli akurat przypadkiem przyjmie wyzwanie, wrzucasz zrzut ekranu z rozmowy na swoją tablicę. Później taki post udostępniasz na strony o dużym zasięgu (w dobrym tonie ostatnio jest śledzenie wydarzenia “Studniówka z Andrzejem Dudą”) i czekasz na interakcje oraz komentarze. Pal licho, gdyby te komentarze dotyczyły w jakiś sposób reklamowanej firmy lub jej produktu, wyrażały jakiekolwiek zainteresowanie nimi. Najczęściej jednak zawierają one wyłącznie naklejkę lub jedną literę i niemal pewne jest, że komentujący już za 20 sekund nie będzie wiedział, gdzie w ogóle wstawił komentarz.
Taka interakcja w żaden sposób nie przełoży się na zachowania zakupowe. Przynajmniej nie te pozytywne. Ja bowiem z uporem maniaka śledzę wszystkie firmy, które “podejmują wyzwanie” i dokładnie je zapamiętuję. Nie chcę, by skończeni idioci sprzedawali mi jedzenie, kosmetyki lub, co gorsza, robili na mojej skórze niezmywalny wzór. Nie zamierzam w jakikolwiek dawać zarabiać firmom, które oddają owoce swojej pracy za darmo. Zwyczajnie nie zasługują one na moje pieniądze.
PS. Mimo wszystko mam jednak nadzieję, że redakcja Benchmarka podejmie wyzwanie :).
Komentarze
10Ach ja głupiutki....
Cytat z Stanisława Lema - z pamięci, także niedokładny