Historie myszą i padem pisane: Wspominamy Legacy of Kain: Soul Reaver
W kolekcji każdego szanującego się gracza zawsze znajdzie się jeden, prześwięty tytuł. Ponadczasowy, wiecznie grywalny, magiczny. Kojarzycie może Raziela?
Z Legacy of Kain: Soul Reaver łączy mnie szczególna więź. Po pierwsze, wydaną 16 kwietnia 1999 produkcję kocham za bycie moją pierwszą grą, jaką nabyłem na swoje Playstation, zdobyte za ciężko uzbierany hajs komunijny. W tym miejscu wypada mi również podziękować i pozdrowić moją rodzicielkę, która przy kasie sieci sklepów nie dla idiotów poinformowała zadziwioną panią, iż w pełni wyraża zgodę na zakup produkcji 16+ w wykonaniu dziewięcioletniego syna. Bez tego, nie miałbym dziś zapewne o czym pisać. Ale skoro jesteśmy już przy pisaniu, to o niezbyt wesołych perypetiach wspomnianego Raziela, generała w wampirzej armii tytułowego Kaina, opowiadać mogę w nieskończoność. O ile nie pomyliłem się w obliczeniach, w mej krótkiej, lecz niesamowicie burzliwej karierze twórcy wypocin o tematyce growej jest to już mój czwarty tekst dotyczący tej wiekowej, lecz ciągle niesamowicie klimatycznej i grywalnej produkcji studia Crystal Dynamics. W sentymentalną podróż przez wspomnienia dorastającego gracza z chęcią zabiorę was i teraz, jeśli tylko znajdziecie chwilkę swojego cennego czasu. Usadowiliście się wygodnie? Świetnie, tylko gdzież by tu zacząć?
Kain odmówił Ofiary…
Jedna z grubszych produkcji z gatunku akcji i przygody w historii elektronicznej rozrywki, z dumną średnią na poziomie 91 procent prosto z Metacritic, znalazła sobie miejsce blisko mego serca z wielu powodów. Po pierwsze, Soul Reaver to genialna, wielowarstwowa fabuła, poplątana bardziej niż kable słuchawek w waszej kieszeni. Na podstawowym poziomie, doświadczamy tu typowej historii o zemście – ewoluujący przed swoim panem Raziel zostaje przez niego ukarany poprzez zerwanie jego dopiero co wyhodowanych skrzydeł i zrzucenie do Jeziora Umarłych. Z wiecznej agonii służącego przez ponad wiek eks-generała wybawia niejaki Starszy, mimochodem zachęcając go do wytropienia niewdzięcznego pracodawcy i odpłacenia mu za dawne krzywdy. Przywołując słowa pewnej znanej, polskiej piosenki, tak zaczęła się wakacyjna przygoda, po brzegi wypełniona skakaniem, szybowaniem na resztkach razielowych skrzydeł, przesuwaniem wielgachnych kloców, dziurawieniem wrogich wampirów przy pomocy zdobycznych włóczni i rur oraz rozwiązywaniem logicznych zagadek przestrzennych. Między tym wszystkim ukryta jest jednak intryga tak gruba, że śmiało można ciachać ją siekierą i rozdawać pomiędzy kilkoma innymi, uboższymi w narrację produkcjami. Warto też przy tym zaznaczyć, iż stopień pozytywnego zakręcenia fabuły uniwersum Legacy of Kain, obowiązkowo uwzględniającej podróże w czasie, przy próbach kompletnego ogarnięcia i zrozumienia tematu przysporzyć może sporych kłopotów nawet największym fanom i entuzjastom serii.
Mroczna i klimatyczna produkcja, zabierająca nas na swego rodzaju krajoznawczy wypad po zdewastowanym Nosgoth, poza intrygującą opowieścią kryje w sobie jeszcze niedającą się pogryźć zębom czasu rozgrywkę. I powiadam Wam - na długo przed tym jak świat poznał coś takiego jak pierwsza część Darksiders to właśnie Soul Reaver, w największym chyba stopniu, oferował doświadczenia blisko spokrewnione z tymi reprezentowanymi przez Legend of Zelda. Pół-otwarty świat podzielony na tematyczne sektory, do których dostęp uzyskujemy zdobywając coraz to świeższe umiejętności specjalne bohatera, wymagający bossowie, których pokonać można tylko sposobem oraz pieczołowitość w przygotowaniu każdego elementu gry sprawiły, iż Legacy of Kain: Soul Reaver zapisał się w mojej świadomości jako swoista „Zelda dla dorosłych” (pomijając już fakt, iż poziom trudności szlagieru od Nintendo nieco wykreśla najmłodszych z docelowej grupy odbiorców tej serii). Co rusz potykamy się tu o zagadki wymagające którejś z dodatkowych mocy, przyswajanych przez Raziela po ubitych „braciach” – od przenikania przez kraty i pływania, po ciskanie telekinetycznymi pociskami, czy też wynikającymi po prostu z jego aktualnego statusu Pożeracza Dusz. Ano właśnie, zapomniałbym dodać, że były dowódca w armii Kaina za krwią już tak bardzo nie przepada. Teraz, pasek naszego zdrowia uzupełniamy pochłaniając dusze ubitych przeciwników, a życie ubywa nam również podczas przebywania w „normalnym” świecie. Raziel wyposażony jest bowiem w możliwość w miarę swobodnego przechodzenia pomiędzy światem astralnym i materialnym, często mocno różniącym się od siebie topografią i architekturą. O tym, iż patent ten nad wyraz często znajduje swoje zastosowanie przy wspomnianych wcześniej łamigłówkach, nie muszę chyba już wspominać.
Reaver jest Kluczem
W temacie duetu reprezentowanego przez oprawę dźwiękową i wizualną jedynie pierwsza oparła się próbie czasu. Jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych do gier, jakie dotąd pieściły moje uszy, w dalszym ciągu utrzymuje swoją wysoką pozycję w osobistym rankingu, a motyw muzyczny pojawiający się po dotarciu do klanu Raziela bądź słyszany już w intro gry warto posłuchać również po zakończeniu rozgrywki. Mały arcydziełem jest także film otwierający rozgrywkę. Pod względem animacji i reżyserii absolutnie nie ma on się czego wstydzić stojąc ramię w ramię ze współczesnymi, generowanymi komputerowo przerywnikami. Zresztą co tu dużo pisać, zerknijcie na dołączony do tekstu film i przekonajcie się sami. Nie o samą muzykę i filmiki tu jednak chodzi, bo soczyste dźwięki nabijanych na ostre przedmioty wampirów śnić będą się Wam po nocach. W pozytywnym znaczeniu tego sformułowania, ma się rozumieć.
Co prawda dla grafiki minione 15 lat nie było już tak łagodne, lecz i tak pokuszę się w tym miejscu o stwierdzenie, iż Legacy of Kain: Soul Reaver brzydkim tytułem nie jest. Co prawda tekstury rozlewają się tutaj jak sadzone na patelni, a modele postaci wymagają użycia nieco wyobraźni, by odzwierciedlały swoje pierwowzory z grafik koncepcyjnych, jednak w przypadku ponadczasowych produkcji to nie rozdzielczość i ostrość obrazu definiuje ich nieśmiertelność. A w związku z tym, iż Soul Reavera dorwać można dzisiaj za grosze, szczerze zachęcam do osobistego sprawdzenia, ile kryje się w tym prawdy. Z pewnością się nie zawiedziecie!
Do Legacy of Kain: Soul Reaver warto wrócić, bo:
- genialny klimat produkcji nie ma prawa się zestarzeć
- główny bohater to prawdziwy oryginał
- projekty lokacji, postaci drugoplanowych, przeciwników i Wielkich Szefów zachwycają po dziś dzień
- ścieżka dźwiękowa jeży włos na plecach
- produkcja kryje w sobie szereg unikatowych patentów i pomysłów na rozgrywkę
- wspominałem już o klimacie?
Komentarze
17Czas chyba odkurzyć LoKa na półce ;)