Powiadają, że małe jest piękne, oraz że nie wszystko złoto, co się świeci. I tak też niestety jest z najnowszą częścią kultowej serii wyścigów - Micro Machines.
- miła dla oczu grafika,; - różnorodne trasy,; - zabawa na podzielonym ekranie daje masę frajdy…
Minusy… ale tylko przez chwilę,; - niepasujące do marki tryby rozgrywki sieciowej,; - brak trybu kariery,; - drobne problemy z optymalizacją.
Micro Machines: World Series czyli w oparach nostalgii
Sentymenty, sentymenty... kto ich nie ma? Nawet najwięksi twardziele potrafią zmięknąć w konfrontacji z czymś, co ich rzeczywiście porusza. Swoją najnowszą produkcją Codemasters próbują rozbudzić wspomnienia związane ze znaną i lubianą marką gier wyścigowych. Micro Machines: World Series próbuje skusić zarówno amatorów klasyki, jak i rozmiłowanych w Dota fanów dynamicznej sieciowej rozgrywki.
"Zaraz, zaraz" powiecie "A co ma Dota do wyścigów?" Ano właśnie, omawiana produkcja dość po macoszemu traktuje tryb kariery dla pojedynczego gracza (ergo: nie ma go wcale), skupiając się przede wszystkim na rozgrywce sieciowej.
To zmiana dość nieoczekiwana, o którą chyba nikt zresztą nie prosił. Dobrze, że Codersi mają pomysł na model biznesowy dla tej marki, ale niestety dobry pomysł nie zawsze idzie w parze z sukcesem.
Czyżby seria, która przez lata doskonale odnajdywała się na wielu rozmaitych platformach niespodziewanie dostała zadyszki? Mamy przecież do czynienia z tytułem, który debiutował jeszcze na starym dobrym NESie, a potem trafił m. in. na Segę Genesis, Playstation czy Nintendo 64. Ba, zawitał nawet na dyski twarde naszych komputerów. Co mogło pójść nie tak?
Strzelba na torze
Podobnie jak w poprzednich częściach i tutaj nie tylko się ścigamy, ale także walczymy z przeciwnikami. Ktoś powie: „no tak, czasy poszły do przodu, wszędzie ta agresja”. Na szczęście w Micro Machines: World Series przemoc występuje w znikomej ilości i jest raczej kreskówkowa.
Sam pomysł na wyposażenie naszych bolidów w bronie jest równie trafny (i stary), co w Mario Kart. O to akurat trudno mieć pretensje, ponieważ formuła – choć klasyczna – jest całkiem nośna.
Umawiamy się z kumplami na partyjkę Micro Machines: World Series, siadamy przed telewizorem, każdy dostaje pada i zaczynamy wyścig. Zresztą nie tylko wyścig, bowiem dostępne są tu także dwa inne tryby rozgrywki (plus starcia na arenie, których formuła wyczerpuje się niestety po kilku meczach). Warto jednak zacząć od wyścigu, ponieważ bardzo przypomina rajdy z poprzednich części.
Pod tym względem w Micro Machines: World Series niewiele się zmieniło. Do dyspozycji otrzymujemy tuzin samochodzików, wśród których znajdziemy na przykład hot-roda, radiowóz, karetkę, wóz strażacki, czołg, futurystyczny ścigacz i kilka innych.
Z drugiej strony szkoda, że między pojazdami nie występują jakieś większe różnice. No może poza trybami bitewnymi, gdzie dochodzą umiejętności specjalne. Poza tym jednak, choć samochodziki dysponują różnymi parametrami, wszystkie prowadzą się mniej więcej tak samo.
Niewiele więcej można powiedzieć o torach, na których przyjdzie nam się ścigać. Prezentują się one dość standardowo. I tak pędzić możemy między innymi po kuchennych stołach i szafkach, w ogrodzie albo pokoju gościnnym. Jednym słowem - każdy fan poprzednich części powinien być zadowolony.
Szczególnie, że w ruchu wszystko to wygląda naprawdę wyśmienicie. Urzeka przede wszystkim bogactwo rozmaitych detali. Pędząc biurkami mijamy ołówki, gumki, skaczemy po segregatorach, a w warsztacie śmigamy obok puszek z farbą i pilników do drewna. Naprawdę można uwierzyć, że toczymy wyścig we własnym mieszkaniu.:)
Z drugiej strony do gry wkrada się z czasem powtarzalność. Samych tras jest bardzo niewiele i co gorsza, są one bardzo krótkie. Niby drużynowe starcia powinny być wymagające, ale kiedy trzeci raz wylatuję z trasy na tym samym zakręcie zaczynam się zastanawiać, czy developer nie poszedł aby na łatwiznę kreśląc tory składające się niemal wyłącznie z zakrętów.
Aby poprawić swój wynik (to znaczy dopiec konkurentom) na trasie, wzorem Mario Kart, czekają na nas rozmaite bonusy. Raz będzie to rzucana do tyłu bomba, raz pistolet NERF, a raz młotek, którego uderzenie natychmiastowo wyłącza z gry inny samochodzik… i to będzie wszystko.
Tak, dobrze przeczytaliście. Trzy bronie, zupełnie zresztą niewyważone i dające ogromną przewagę autkom jadącym na czele stawki (wystarczy upuścić bombę między doganiających nas oponentów). Trochę biednie, niestety, a przecież aż prosi się aby wykorzystać więcej z atutów małych autek…
Pewną wariacją takich zwykłych wyścigów jest tryb eliminacji, podczas którego odpadają utrzymujący się najbardziej w tyle stawki gracze. Ociągasz się? Wypadasz. Proste, ale nie zawsze przyjemne.
Niestety naczelną cechą Micro Machines: World Series jest chaotyczność rozgrywki. Rozpoczynając wyścig przepychamy się nieraz z kilkunastoma oponentami na wąskim torze, a o tym kto wybije się na prowadzenie decyduje często losowość, a nie nasze umiejętności.
Wiele razy zostałem wypchnięty poza trasę i kończyłem w ten sposób na ostatnim miejscu tabeli, co w zasadzie gwarantuje odpadnięcie z wyścigu.
Autka, zamki i flagi
Nastawienie na starcia drużynowe widać szczególnie na przykładzie trybu bitwy, w którym przychodzi nam stoczyć nic innego, a planszowe boje przypominające trochę te z Doty.
Trafiamy do jednej z dwóch drużyn, gdzie otrzymujemy zadanie na przykład przejęcia flagi konkurentów. I o ile w przypadku produkcji Valve mieliśmy do czynienia ze świetną mechaniką, różnorodnymi postaciami i nastawieniem na odpowiednią taktykę, tak tutaj wszystko wydaje się gnać szybciej niż opity kawą chomik na kołowrotku.
No właśnie, kołowrotek to dobre słowo, bowiem kiedy rozgrywka się już wystartuje wszystko przypomina taki kolorowy miszmasz, tyle że pełen piorunów i eksplozji, w którym gubi się nasze autko.
Walczymy więc nie tylko z przeciwnikami, ale także z własną dezorientacją. W takim zamieszaniu trudno skorzystać z broni, bądź też umiejętności specjalnych, które w teorii przynajmniej, powinny nam przynieść zwycięstwo.
Wystarczy moment, aby sterowani przez komputer oponenci zamienili nas w kupkę zwęglonego plastiku. Być może łatwiej byłoby w starciach z innymi, równie zdezorientowanymi graczami. Niestety Micro Machines: World Series nie rozpieszcza także pod tym względem, ponieważ serwery w większości świecą pustkami.
Spędzałem nieraz ponad minutę w oczekiwaniu na skompletowanie drużyny do meczu, co często kończyło się wyrzuceniem z lobby do menu głównego. Takie sytuacje w grze nastawionej przecież na sieciowy multiplayer nie tyle dziwią, co niepokoją.
Nosił wilk razy kilka
Micro Machines: World Series jest przykładem tego jak pewne decyzje biznesowe potrafią zmarnować ciekawy pomysł i lubianą markę. No, bo przecież mamy w tej grze wszystko, czego tylko potrzeba, aby odniosła sukces.
Tymczasem otrzymaliśmy produkcję bardzo skromną, a do tego pełną zawartości, której nikt nie oczekiwał. Nie prosiłem nigdy o to, aby ukochane wyścigi z dzieciństwa przemieniać w internetową naparzankę, w której będę tłuc oponentów wielgachnym młotkiem. Nie potrzebuję do swojego autka kilkunastu skórek. Nie chcę awansować na kolejne rangi doświadczenia. Komu to potrzebne?
Na szczęście w całej tej beczce dziegciu znalazła się łyżka miodu, którą jest możliwość grania na podzielonym ekranie. Wystarczy, że dysponujemy dodatkowymi padami i możemy zasiąść w maksymalnie trzy osoby do kanapowej zabawy. Brzmi świetnie? A jakże! I to chyba jedyny moment, kiedy Micro Machines: World Series udaje się przenieść nas na chwilę w przeszłość, do czasów kiedy grało się na starym dobrym NESie.
I niestety nawet urokliwa, sympatyczna oprawa graficzna nie ratuje tej gry przed krytyką. Co z tego, że jest ładnie i kolorowo, skoro gra zatraciła gdzieś swój charakter. Widać o ile wiele większą uwagę twórcy przywiązali do stworzenia doskonale skrojonego pod potrzeby graczy produktu, który kopiuje rozwiązania innych marek, zamiast wprowadzać własne.
Micro Machines: World Series okiem growego dinozaura |
Ocena końcowa:
- miła dla oczu grafika
- różnorodne trasy
- zabawa na podzielonym ekranie daje masę frajdy...
- ...ale tylko przez chwilę
- niepasujące do marki tryby rozgrywki sieciowej
- brak trybu kariery
- drobne problemy z optymalizacją
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dostateczny - Grywalność:
dostateczny plus
Ocena ogólna:
Komentarze
2Kompletne przeciwieństwo starego MM.