Głodni dobrego point-and-click? Oto Norco – gra, która porządnie Was zaskoczy
Tęsknisz za klasycznymi przygodówkami? Norco to pikselowa przygodówka indie, która serwuje nam niesamowitą historię, mroczną tajemnicę i … klimat rodem z klasyków gatunku od Sierry. A to wszystko podlane dystopijnym sosem! Pozwólcie się jej oczarować, a nie pożałujecie!
Norco – indyk z futurystycznym zacięciem
Dobry czas dla gier indie i przygodówek nie przemija. Ostatnio miałam okazję zagrać w TUNIC – uroczego przygodowego erpega z liskiem w roli głównej, a miłośnicy klasyki mogli zachwycać się wspaniałą kontynuacją legendarnej serii Benoita Sokala – Syberia: The World Before. Co tu dużo pisać, każdy nowy tytuł point-and-click przykuwa moją uwagę i zawsze wyczekuję czegoś soczystego z tego gatunku. Co prawda ostatnio jest on zdominowany przez niezależnych deweloperów i trzeba przesiać trochę plew (w postaci mało porywających gier escape czy hidden objects), by trafić na perełkę z porządną historią, ale warto.
Tym bardziej, że klasyczne przygodówki od wielu lat mają stałe grono odbiorców, jeśli nie powiedzieć - fanatyków. Wielbicieli przechadzania się i łowienia obiektów na ekranie cierpliwym przesuwaniem kursora. Spacerowiczów i kodołamaczy. Kto w akcie desperacji nie łączył wszystkiego ze wszystkim wie o czym mówię. Jednak bez dobrej fabuły gra jest tylko przeklikiwaniem się przez plansze.
Dlatego po obejrzeniu zwiastuna Norco ucieszyłam się, że znajdzie się coś dla tęskniących za kultowym klimatem gier w stylu mojego ukochanego Gabriel Knight: Sins of the Fathers czy niezapomnianego Beneath The Steel Sky. Dystopijne klimaty jakoś nigdy mi się nie nudzą, a jak jeszcze połączyć je z bagienną atmosferą południa USA i kreolskim urokiem Nowego Orleanu, to takiej kombinacji po prostu oprzeć się nie sposób. Czy Norco to faktycznie gra, który spełni wyśrubowane wymagania przygodówkowych wyjadaczy? Tego dowiecie się z mojej recenzji.
Tajemnica w cieniu wielkiej rafinerii
Norco to prawdziwe miejsce. Jest to osada w Stanach Zjednoczonych, w której faktycznie króluje przemysłowy moloch – ogromna rafineria ropy naftowej Shell. Istnienie całej tej mieściny zależne jest od tej fabryki i nawet jej nazwa jest związana z tym kompleksem przemysłowym – New Orleans Refining Company.
Gra przenosi nas tymczasem do dystopijnej przyszłości tej właśnie mieściny. Wcielamy się tu w rolę Kay, dziewczyny, która uciekła z Norco by podróżować i poznawać świat – inny niż rozświetlone płomieniami rafinerii przedmieścia Nowego Orleanu. Nasza bohaterka przemierzając pogrążone w konflikcie Stany Zjednoczone, robiła wszystko by odseparować się od przeszłości zepsutej prymatem wielkiego przemysłu i technologii niszczącej ludzką tożsamość. Wyrzuciła nawet swój telefon do Rio Grande. Spowodowało to jednak, że nie dotarły do niej przykre wieści z domu i dopiero spóźniony list od młodszego brata - Blake’a, zmienił wszystko - matka Kay zmarła na raka.
Dziewczyna postanawia więc wrócić do Norco. Na miejscu rzeczywistość uderza Kay prosto w twarz: jedyna osoba, która jej została - Blake, zapadł się pod ziemię. Jedyne co wiemy, to że korzystał z aplikacji QuackJob – apki do zleceń za walutę quack. W dodatku dowiadujemy się, że matka Kay – Catherine - do końca swoich dni próbowała rozwikłać jakąś zagadkę związaną z rafinerią. Nieliczni życzliwi mieszkańcy Norco wspominają, że ma to związek z jakimś białym światłem pojawiającym się na bagnach, co mówi nam tyle co nic. A żeby nas jeszcze psychicznie dobić, korporacja Shield, która rządzi nie tylko kompleksem rafinerii, ale i całym miastem wzięła Catherine na celownik i wiele wskazuje na to, że teraz bierze się za nas…
Podróż przez Luizjanę przyszłości oraz … własny umysł
Co tak naprawdę się tu wydarzyło? Tego dowiemy się prowadząc śledztwo jako Kay i przeżywając przeszłe wydarzenia jako Catherine, matka głównej bohaterki. By odnaleźć brata będziemy musieli więc rozłożyć tajemnice miasteczka i korporacji Shield na czynniki pierwsze. W retrospekcjach zaś, już jako Catherine, poprowadzimy śledztwo na zlecenie z aplikacji QuackJob, dla klienta o nazwie Superduck, który chyba nie jest człowiekiem… A co gorsza im więcej wiemy o tym wszystkim tym robi się dziwaczniej.
Nie ma co owijać w bawełnę, Norco to na pierwszy rzut oka klasyczny point-and-click, tylko bardziej skupiający się na fabule niż na łączeniu przedmiotów. Mamy tu więc rozbudowane dialogi, opisy przedmiotów czy zwyczajnie przemyślenia bohaterek. Jest trochę chodzenia, szukania wskazówek, sporo eksploracji i prowadzenia śledztwa.
Granie w Norco mogę porównać do przeglądania rozkładanej książeczki pełnej ukrytych „sekretów” – pamiętacie coś takiego? Im bardziej zagłębiałam się w historię i poznawałam różne ukryte w grze smaczki, tym bardziej wsiąkałam w świat Norco. A warto wiedzieć, że jest tu też sporo elementów nietypowych dla gatunku.
Jednym z takich rozwiązań jest drużyna. W przygodzie pomogą nam poznani po drodze towarzysze, i to nie tylko ludzcy. Co ciekawe, ich rola nie ogranicza się jedynie do udzielania informacji. Potrafią oni też wydatnie pomóc w walce (!). Starcia w Norco to zręcznościowe mini gierki na czas takie jak choćby klikanie znaków w określonej kolejności. Nie przepadam za takimi zręcznościowymi wstawkami w point-and-click’ach, ale tu na szczęście pojawiają się one sporadycznie.
Co ciekawe, w grze pojawia się też mnóstwo dodatkowych aktywności – elementów łamania zabezpieczeń, przeprawy przez bagna czy po prostu znajdowania kodów. Niektóre z tych minigier są w swojej prostocie tak mocno podszyte chwytającymi za serce wątkami, że wbijają w fotel. Rozegrajcie historię aligatorzycy pokazywaną w obwoźnym teatrze to zrozumiecie o czym mówię. Same łamigłówki nie są szczególnie trudne, ale mają swój sens. Widać skupienie twórców bardziej na fabule niż na ultra trudnych szaradach.
Za to mile zaskoczyło mnie rozwiązanie kwestii „dziennika wydarzeń”. Zamiast pamiętnika w trakcie gry będziemy uzupełniać mentalną mapę, w której ludzie, wydarzenia i fakty będą powoli łączyć się ze sobą na kształt układanki. Jest to o tyle interesujące, że mapowanie świadomości jest w świecie gry bardzo realną usługą – masz ochotę przed śmiercią zgrać zawartość swojego mózgu na dysk? Żaden problem!
Bagienny blues i androidy
No właśnie - snując się po wyeksploatowanym przez rafinerię miasteczku Norco i dekadenckim Nowym Orleanie nie sposób zapomnieć o futurystycznym klimacie całej gry. W zabitej dechami dziurze jakim jest tytułowe miasteczko nawet opustoszała stacja benzynowa jest obsługiwana przez korporacyjny awatar, a w naszej drużynie szybko znajdzie się żeński android – Milion.
Co tu dużo pisać, dystopijna atmosfera ponurego życia w świecie rządzonym przez korporacje leje się tu wiadrami i wywołuje ciarki na plecach nie tylko osobom noszącym foliowe nakrycia głowy. Wiele kwestii poruszonych w grze to zjawiska aktualne np. społeczny wymiar wszechobecnej technologizacji. Gra jest też świetnym portretem amerykańskiego Południa – namalowanym z lekką nostalgią i czarnym humorem. Po prostu Southern Gothic w pikselowym wydaniu.
Co mile zaskakuje, nieprzyjazną cyberpunkową aurę twórcy zestawili z kwiecistym językiem używanym w grze. Narracja w Norco jest jedynie pisana i jest przepiękna – poetycka i oniryczna. Ukazuje nie tylko brak perspektyw, ale też przemijającą urodę zanieczyszczonych przez rafinerię bagien czy moralnie psującego się Nowego Orleanu przyszłości. Dialogi napisane są lekko i z pazurem, a napotykane postacie sprawiają dobre wrażenie i stanowią subtelną karykaturę amerykańskiego społeczeństwa. Miejscami jest trochę zbyt poważnie jak na „Wallmart People”, ale jesteśmy blisko.
Żeby jednak nie było tak słodko, muszę rozczarować graczy bez dobrej znajomości języka angielskiego. Gra jak na razie nie jest przetłumaczona, a jej treść językowo jest przyswajalna raczej dla osób na zaawansowanym poziomie.
Mrocznie, ale ładnie
Pikselowa grafika w Norco może i dla niektórych nie grzeszy super urodą, ale dobrze uzupełnia ten zakręcony świat i celnie go ilustruje. Jak dla mnie całość jest ślicznie narysowana, a lokacje i postacie zaprojektowane są z pomysłem i podszyte przenikającym grę gotyckim sznytem. Tandetne bary, kiczowate sklepy, industrialny czar rafinerii i mroczny urok bayou – klimat w tej grze jest z pewnością jej mocną stroną. Świetnym, ciekawie uzupełniającym tę opowieść elementem są też wstawki prawdziwych zdjęć rafinerii i moczarów w Norco. Wystarczy w grze włączyć telewizor.
W tle naszej rozgrywki towarzyszy nam zaś przyjemna, elektroniczna muzyka. Nie wysuwa się ona na pierwszy plan i stanowi świetne tło dla snutej tu opowieści. Postacie, choć nikt nie podłożył im głosu, wzbogacają te dźwięki o przesterowane mruczenie zamiast mowy. Wszystkie te elementy podkręcają klimat i, co tu dużo mówić, wywołują mocno nostalgiczne uczucia.
Norco – czy warto zagrać?
Można powiedzieć, że ta niesamowita gra dzięki swojej atmosferze, wyjątkowej tematyce i ciekawej narracji ma szanse na stanie się grą kultową. Bo choć nie jest specjalnie długa – można ją ukończyć w raptem kilka godzin – to nasycenie klimatem dystopijnego amerykańskiego Południa jest tak silne, że nic tylko wykonać pełne zanurzenie w tę bagienną historię. Fanatycy przygodówek – nie będziecie zawiedzeni. Gorąco polecam!
Ocena gry Norco:
- świetnie opowiedziana, wyjątkowo ciekawa fabuła
- postacie celnie portretujące amerykańskie społeczeństwo
- niesamowity klimat
- bogactwo smaczków i różnych sekretów w grze
- pikselowa grafika podkręcająca dystopijną atmosferę
- brak polskiej wersji językowej
- "walka", która nic nie wnosi do rozgrywki
- mało wymagające łamigłówki
- krótki czas przejścia - bo chciałoby się więcej
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Norco na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie z GOG.com. Zainteresowanych tym tytułem odsyłamy do tego właśnie serwisu
Komentarze
4Ale nie grafika najważniejsza...ale ważna :)