TUNIC to świeżutka przygodowa gra akcji w stylu nieśmiertelnego The Legend of Zelda, w której wcielimy się w małego liska i pomachamy mieczem w otwartym świecie fantasy. Za co możecie pokochać to cudo? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
TUNIC – przygoda fantasy w stylu retro
Uwielbiam platformówki ze zwierzątkami takie jak seria Rayman czy trylogia Spyro. Dla mnie to klasyki i sentymentalna podróż do czasów, kiedy na jednym komputerze grało się w piątkę dzieciaków. Nie pogardzę też dobrym RPG i wszelkimi grami akcji z łamigłówkami. Dlatego też zapowiedź TUNIC, gry mocno inspirowanej starusieńkim Legend of Zelda, z miejsca mnie zainteresowała. Cukierkowa grafika i przygoda w otwartym świecie fantasy? Czemużby nie.
Pomyślałam sobie, że TUNIC będzie taką fajną odskocznią po szargającym nerwy Elden Ring, czy mrocznym Wartales, gdzie zjedzenie kolegi by przetrwać nie jest niczym nadzwyczajnym. Po takich doznaniach dobrze zagrać w coś lżejszego, a TUNIC wydawał się wręcz idealnym wyborem. W dodatku, za tym tytułem stał tylko jeden człowiek - Andrew Shouldice, który poświęcił na ten projekt niemal 7 lat! Tym bardziej chciałam sprawdzić co wynikło z takiego poświęcenia.
Muszę tu jeszcze dodać, że TUNIC, poprzez liczne zapowiedzi, jawił mi się jako mariaż Zeldy i Metroidvanii, czyli relaksująco-artystyczna przygodówka, gdzie trochę podźgam wrogów, ale w sumie będzie słodko. O jakież było moje zdziwienie!
Graczu, dowiaduj się sam, czyli lekcja pokory
Po odpaleniu TUNIC zostajemy wrzuceni w Nadświat, w którym pojawiamy się jako lisek we wdzianku w stylu Robin Hooda. Nasze łapki są puste, informacje na ekranie to jakieś glify, a my musimy… dowiedzieć się co mamy zrobić. Obchodzimy wstępnie otoczenie - większość przejść jest zablokowana, a na drogowskazach widzimy jakieś tajemnicze znaki.
Wreszcie, w pobliskiej jaskini znajdujemy pierwszy przedmiot - kijek. W końcu możemy więc bić wrogo nastawione glutowate stworki! No ale chwila, czy przeoczyliśmy jakiś tutorial albo intro? Nic z tych rzeczy! Po prostu, wygląda na to, że w TUNIC jesteśmy skazani jedynie na potęgę własnego umysłu i siłę naszych rudych kończyn.
Skąd to całe zamieszanie? Otóż wynika to z bardzo ciekawego zamysłu głównego twórcy - osią gry jest nie tylko przemierzanie naszym futrzastym bohaterem leśnych krain Nadświata czy najróżniejszych lochów, ale też samodzielne odkrywanie celów rozgrywki i dróg do ich realizacji. Sposoby walki, stosowanie uników, opisy zbieranych przedmiotów i inne sekrety są zamieszczone w Biblii świata TUNIC, czyli w specyficznej instrukcji.
Czemu specyficznej? Bo przedstawiona ona została w formie książeczki, której poszczególne strony będziemy kolekcjonować przez całą zabawę. Analiza jej tekstów jest kluczowa dla powodzenia naszych działań. Myślicie, że to łatwe, co? Byłoby, gdyby nie to, że owa książeczka częściowo napisana jest… fikcyjnym językiem.
I tak, to te same tajemnicze glify, którymi opisana jest większość elementów w grze. W końcu jesteśmy przecież gośćmi w zupełnie obcym, fantastycznym świecie, gdzie rozmaite istoty mają własną mowę i pismo. I faktycznie, ani lisi wojownik, ani żadna inna postać nie da nam nawet jednej wskazówki w języku planety Ziemia. Zostaje nam samemu odszyfrowywać instrukcję, bo wyzwań jest sporo, a uroczy świat TUNIC to tak naprawdę bardzo niebezpieczne miejsce.
Dark Souls w wersji turbosłodkiej
Nie ma co owijać w bawełnę – TUNIC to gra wymagająca. Po pierwsze, musimy się zorientować w jej świecie, rozwiązywać liczne łamigłówki i kombinować jak przedostać się z punktu A do punktu B. Po drugie - wrogowie są szybcy, bezlitośni i odradzają się po naszej śmierci. Punkt zapisu w postaci lisiej kapliczki jest zazwyczaj jeden na planszę, więc parokrotne zapomnienie o jej użyciu i konieczność ponownego przechodzenia połowy mapy szybko nauczyło mnie, żeby do niej często wracać.
W kapliczkach możemy też złożyć ofiarę bóstwu i uleczyć obrażenia, a skorzystanie z niej - podobnie jak w „souls’owych” tytułach jak choćby Demon Souls czy Sekiro wskrzesza wszystkich pokonanych wrogów. Ci zaś są barwni tak jak cały świat gry - urocze glutki, misiowi wojownicy, magowie, mechaniczne pająki i inne stwory, które stają ochoczo na drodze naszego bohatera. Żeby ich pokonać będziemy nacierać z mieczem i tarczą, stosować uniki, bomby i różne sztuczki, które poznamy dzięki wnikliwemu czytaniu instrukcji. Czasami będziemy mogli też ominąć przeciwników bądź używać zmyłek, by dotrzeć do celu.
Przedzieranie się przez zastępy potworków w poszukiwaniu strzępka dodatkowej informacji o następnym kroku czy walka z bossami to wysiłek wymagający taktycznego pomyślunku i umiejętnego korzystania z przedmiotów. Jeden błąd może nas tutaj drogo kosztować niejednokrotnie powodując zgrzytanie zębów i rzucanie soczystych klątw. Na szczęście nie jest to na tyle frustrujące, żeby nie stanąć ponownie do walki z armią takich słodziaków.
Mam kijek i nie zawaham się go użyć!
Grając stopniowo będziemy zdobywać więcej przedmiotów – bomby, eliksiry przywracające zdrowie, boostery czy artefakty. Zastosowania części znalezisk też będziemy musieli domyślić się sami, bo nawet ekwipunek jest opisany w języku świata TUNIC. I choć z czasem lisek może ulepszyć swoje umiejętności to jednak nie myślcie, że dostaniecie jakieś nowe super moce.
To, jakim nasz bohater będzie kozakiem zależy od zawartości sakiewki oraz poziomu rozwoju atrybutów, które poznamy w trakcie rozgrywki. Podniesienie wartości cech będziemy mogli później wykupić za specjalne artefakty, które rozrzucone są po całej baśniowej krainie.Z tego też powodu nie unikniemy uganiania się za skrzyniami ze skarbami i myszkowania po najróżniejszych zakamarkach plansz w poszukiwaniu cennych fantów. Główkowanie gdzie i w jaki sposób zdobyć dany przedmiot daje sporo frajdy i jeszcze bardziej zachęca do ekspl
Klimat, klimat i jeszcze raz klimat!
Co tu dużo pisać, oprawa graficzna w TUNIC jest śliczna – kolorowa, trochę pękata i maksymalnie cukierkowa. Efekty magii, obrażeń czy boskich działań i bajkowa atmosfera otoczenia zdecydowanie zachęcają do eksploracji tego niebezpiecznego świata. Wiele szczegółów jest tu fantastycznie dopracowanych, jak choćby wspomniany święty almanach TUNIC, czyli nasza instrukcja.
Jej wygląd i treść przypominają mi księgę Enchiridion z Pory Na Przygodę. Znajdują się w niej bowiem rysunki, zapiski i „odręczne” notatki. Jest coś niemal intymnego i pasjonującego w zbieraniu jej kart, studiowaniu treści i odkrywaniu tajemnic gry.
Klimat zabawy dodatkowo podkręca fantastyczna ścieżka dźwiękowa duetu Lifeformed × Janice Kwan. Terence’a Kwana stojącego za projektem Lifeformed znałam już wcześniej z realizacji soundtracku do innego „indyczka” – Dustforce. Jeśli lubicie oniryczne, elektroniczne dźwięki to muzyka w TUNIC na pewno zagości na Waszej playliście po przejściu gry.
TUNIC - czy warto zagrać?
Całe to odkrywanie świata w tej grze, jego prawideł i sekretów sprawi z pewnością wiele frajdy graczom lubiącym eksplorować otoczenie, którym niestraszne są zagadki. TUNIC to coś więcej niż tylko ładna grafika czy uroczy bohaterowie. To całe uniwersum do poznania z perspektywy totalnej niewiedzy.
Magia tej niezależnej kanadyjskiej produkcji nie leży bowiem w chłeptaniu eliksirów czy w machaniu mieczem. To niesamowita gra, do której chce się wracać, o której się myśli i którą próbuje się rozwikłać. W tym sensie, choć sieczemy wroga na monety, TUNIC to magiczna przygoda, którą koniecznie trzeba przeżyć. A już na pewno, jeśli z nostalgią wspominamy pierwsze odsłony Zeldy.
Ocena gry TUNIC:
- otwarty świat pełen tajemnic na wiele godzin dobrej zabawy
- stopniowe odkrywanie uniwersum gry, jej fabuły i celów rozgrywki
- wymagające łamigłówki
- stosunkowo trudna, ale satysfakcjonująca walka z futrzastymi wrogami
- piękna, cukierkowa grafika
- świetna oprawa muzyczna
- niecierpliwi gracze mogą się szybko zrazić
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
TUNIC na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie z GOG.com. Zainteresowanych grą odsyłamy do tego właśnie serwisu
Komentarze
4