I znów będzie płacz i zgrzytanie zębów - Elden Ring to takie bardziej wypasione Soulsy, z otwartym światem, zjawiskowymi miejscówkami, trudnymi bossami i piekielnie dobrym klimatem. Gra się w to świetnie, tyle tylko że czasem można ze złości pogryźć pada i obrazić teściową.
Elden Ring, opus magnum studia FromSoftware
Historia japońskiego studia FromSoftware to od dobrej dekady pasmo nieustających sukcesów. Dodajmy tylko - sukcesów okupionych cierpieniem graczy. Jakby nie patrzeć każda gra tego utalentowanego zespołu – od Demon’s Souls, poprzez późniejszą serię Dark Souls, aż po legendarne już Bloodborne i Sekiro: Shadows Die Twice, maltretowała nas do granic psychicznej wytrzymałości pokazując na każdym kroku jak niewiele potrafimy. Oj, ginęło się tu więc często i gęsto. No ale taki już był urok tych ultrahardcorowych i, co chyba ważniejsze, niezwykle klimatycznych tytułów.
Nie oszukujmy się bowiem, to właśnie ta niesamowita atmosfera najbardziej przyciągała graczy, i to nawet tych, którzy na co dzień stronili od tak trudnych wyzwań. Sam dałem się skusić na Sekiro, choć dobrze wiedziałem, że w moim przypadku zachodzi duże niebezpieczeństwo uszkodzenia mienia i pogryzienia domowników. No cóż, „spokojnym, opanowanym” graczem to raczej nie jestem i często daje upust swojej frustracji. Magia produkcji Miyazakiego jest jednak przeogromna. I choć Sekiro wpierw mnie uwiodło, a potem przeżuło i wypluło wciąż marzy mi się powrót do tej gry. Gdyby choć trochę obniżyć poziom jej trudności…
Co poniektórzy powiedzą pewnie teraz, że to bluźnierstwo, bo przecież te gry mają być trudne. Wszak śmierć nie jest w nich wycieraniem graczy o podłogę, a karą za brak umiejętności/pośpiech/błędy (niepotrzebne skreślić). Mi jednak, mimo wszystko, marzyła się gra od FromSoftware, w którą byłbym w stanie zagrać bez rzucaniem gamepadem po ścianach. Po cichu liczyłem, że takim tytułem będzie właśnie Elden Ring, największa jak do tej pory produkcja Miyazakiego. No i cóż, trochę się przeliczyłem, ale i tak spędziłem w niej chyba więcej godzin niż w jakiejkolwiek innej produkcji FromSoftware, a to już o czymś świadczy.
Niemiłe dobrego początki
Na początek wyjaśnijmy sobie jedno – Elden Ring nie przywita Was kwiatami, tortem i miłym słowem. Na to nie liczcie. Może i ten tytuł to faktycznie najłatwiejsze soulsy, tak w pierwszych wrażeniach z Elden Ring pisał mój redakcyjny kolega, ale na tę „łatwość” trzeba sobie tu zasłużyć.
Gra wita nas bowiem dość standardowo, na początek wymierzając nam siarczystego kopa w zadek. I nie mówię tu wcale o starciu z pierwszym bossem, które to zostało tak obliczone, by je przegrać. Wszak od tego zaczyna się nasza historia. Mam tu raczej na myśli to co jest dalej, gdy już wejdziemy do Ziem Pomiędzy, ujrzymy Złote Drzewo - źródło życia i zaczniemy naszą eksplorację.
Pierwsze spotkanie ze zdawałoby się „zwyczajnym” przeciwnikiem okazuje się bowiem ultrahardcorowym wyzwaniem. Dość powiedzieć, że Strażnik Drzewa dał mi tak popalić, że miałem zamiar rzucić to wszystko w kąt i dać sobie spokój. I tu z pomocą przyszedł mój syn, który stwierdził roztropnie „skoro nie możesz go pokonać, omiń go, masz przecież otwarty świat”. Tak też zrobiłem i jak się okazało była to najlepsza decyzja jaką w tej grze podjąłem.
Wytrawni fani Soulsów pewnie już wiedzą co stało się dalej. Oczywiście poznałem kilka nowych mechanik, podpakowałem staty postaci i uzbrojony w doświadczenie za jakiś czas ponownie ruszyłem na moje Nemezis. A i owszem, tak było. Tyle tylko, że pokonałem go dużo wcześniej naginając trochę zasady i wykorzystując umiejętność skoku, dzięki dostałem się tam, gdzie on nie mógł mnie sięgnąć. A jako że spośród 10 klas postaci wybrałem wcześniej samuraja to i łuk okazał się nieoceniony.
I tu właśnie pojawia się pierwsze z wielu delikatnych ułatwień, którymi raczą nas twórcy Elden Ring. Skok to nieoceniony towarzysz zarówno podczas eksploracji pozwalając nam dostać się do zdawałoby się niedostępnych miejsc jak i walki. Tak, tak, tu też on się przydaje pozwalając wyprowadzić atak wybijający przeciwnika z postawy defensywnej i zadający spore obrażenia.
Poza tym mamy tu też „popioły wojny”, które dodają bajeranckie i co ważniejsze, całkiem efektywne ataki do naszych broni oraz wierzchowca, który, mimo dość sporej toporności walki z siodła, potrafi sprawić, że starcie nawet z kilkoma przeciwnikami jednocześnie staje się dużo prostsze.
Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak to, że twórcy wsłuchali się w narzekania mniej hardcorowych graczy i dorzucili do Elden Ring pomocników. I to nie byle jakich, bo ich przyzwanie podczas walki nie raz całkowicie zmienia jej przebieg znacząco przybliżając nas do zwycięstwa. Co to takiego? Ano prochy różnych istot. Mogą to być duchy piątki wędrownych szlachciców, czarodzieja, śmiercionośnych grzybów czy choćby stada wilków.
Wszystko zależy jednak od co uda nam się znaleźć podczas eksploracji świata i czy nauczymy się z tego poprawnie korzystać. Twórcy Elden Ring nie byliby bowiem sobą, gdyby i tu nie ukryli jakichś smaczków zmuszając nas do eksperymentów.
A skoro już o eksperymentach mowa to nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym ułatwieniu. Przy podejściu do pierwszego, „dużego” bossa fabularnego, którym jest Magrit Upadły Omen, twórcy dają nam dodatkowo możliwość skorzystania z pomocy stojącego przed miejscem starcia czarodzieja Rogiera. Domyślam się, że najbardziej zagorzali fani Dark Soulsów będą na to narzekać, ale dla mnie ta opcja to strzał w dziesiątkę.
Dość powiedzieć, że przy wsparciu czarodzieja i paczki moich nieocenionych duchowych wilków Magrit padł przy pierwszym podejściu. Widząc co on potrafi nie sądzę by było to możliwe, gdybym zdecydował się tę walkę odbyć samotnie.
Miała być growa Gra o Tron, a jest…
No właśnie, co z fabułą. Tyle mówiło się, że o udziale George’a R.R. Martina w tym projekcie, że spodziewałem się wręcz opowieści wylewającej się wręcz z ekranu. Niestety, FromSoftware miało swój własny pomysł na to jak zaadoptować pomysły twórcy Gry o Tron.
Ponoć to on stworzył podwaliny i mitologię Ziem Pomiędzy, czyli świata, w którym rozgrywa się Elden Ring. Kłopot w tym, że wszystko jest tu tak zagmatwane i niejasne, że fabuła ginie gdzieś podczas wielogodzinnej eksploracji. Dość powiedzieć, że więcej dowiedziałem się z filmu, który możecie zobaczyć poniżej niż przez pierwsze 10 godzin gry.
Jasne, mamy tu przerywniki filmowe, mamy postacie niezależne, ale znów, jak na twórców Dark Souls przystało, większość historii poznajemy wgryzając się opisy przedmiotów czy znalezione dokumenty. Trochę szkoda, ale pewnie fanom FromSoftware w zupełności to wystarczy. Wszak we wszystkich ich grach najważniejsze jest poznawanie świata, a ten z Elden Ring nie ma sobie równych.
I urlop może nie starczyć
Co tu dużo pisać, świata o takiej skali jak dotąd w grach twórców Dark Souls nie było. Nie chodzi już nawet o olbrzymią, powoli odkrywaną mapę. Ilość przeróżnych lochów, tajnych przejść, czy spowitych mrokiem zamczysk bije tu bowiem na głowę wszystko co do tej pory widzieliśmy.
A przecież dochodzą do tego jeszcze poukrywani wszędzie bossowie z całą masą niezwykłych przedmiotów oraz dynamiczne wydarzenia, na które można natknąć się podczas zabawy takie jak choćby karawana ciągnięta przez dwa wielkie ogry czy bitwy między rycerzami a „orkami”. Sporo się tu dzieje, oj sporo.
Ziemie Pomiędzy są tak rozległe i różnorodne, że na odkrycie wszystkich czających się smaczków, sekretów i mechanik nie starczy tydzień czy dwa. Idę wręcz o zakład, że o kolejnych odkryciach w tej grze słyszeć będziemy jeszcze dobrych kilka miesięcy. Dla fanów Soulsów lepszej rekomendacji nie można byłoby sobie wymarzyć. A inni? Cóż, to zależy.
Elden Ring – czy warto kupić?
No i właśnie – dla kogo tak naprawdę jest ten tytuł? FromSoftware obiecywało, że Elden Ring będzie łatwiejszy niż Sekiro czy Bloodborne. Nie do końca jest to jednak prawda. Owszem, jest tu cała masa mniejszych czy większych ułatwień, ale wciąż próg wejścia do gry jest wysoki. Wciąż też bardzo łatwo odbić się dalszej zabawy już na samym wstępie, nie wspominając już o rzucaniu gamepadem po ścianach (niestety mi nadal się to zdarza stąd owa toksyczna miłość).
Jeśli jednak zawsze marzyło Ci się przystępniejsze Dark Souls, które porażałoby mrocznym klimatem i niesamowicie wyglądającymi przeciwnikami to dzięki Elden Ring masz szansę urzeczywistnić swoje fantazje i stawić czoła ograniczeniom. Może faktycznie nie taki diabeł straszny, jak go malują!
Ocena końcowa Elden Ring:
Opinia o Elden Ring [Playstation 5]
- souls’owa nowość, czyli olbrzymi, mroczny i otwarty świat z niespotykaną dotąd swobodą ruchu,
- mnóstwo zjawiskowo wyglądających lokacji i przeciwników,
- niesamowicie wciągająca eksploracja, i to pomimo częstych zgonów,
- dynamiczne wydarzenia, które tylko podkręcają naszą ciekawość świata,
- aż 10 różnych klas postaci i spore możliwości personalizacji, zarówno wyglądu własnego bohatera, jak i stylu gry,
- sporo małych, nowych mechanik, które czynią grę nieco przystępniejszą (z naciskiem na „nieco”),
- rewelacyjny klimat, który cały czas wylewa się z ekranu,
- możliwość gry w kooperacji i toczenia starć z innymi graczami ,
- ilość najróżniejszych smaczków, sekretów i mechanik, które będą pewnie odkrywane przez następne kilka lat,
- wciąż wysoki poziom trudności,
- dość schematyczny początek zabawy, typowy dla FromSoftware, który już na wstępie może skutecznie odrzucić od gry,
- wciąż raczej szczątkowa fabuła, która na domiar złego ginie gdzieś podczas wielu godzin eksploracji,
- dość toporna walka na koniu,
- muzyka, której na dobrą sprawę mogłoby nie być,
- powodujące nieco zamieszania rozbieżności w tłumaczeniu,
- pewne problemy z płynnością gry na PS5.
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Elden Ring na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego jej wydawcy - firmy Cenega S.A.
Komentarze
37niemencrystal,com/kategoria-produktu/misy-i-wazony/ (Zamieńcie przecinek na kropkę)