Czy bezlusterkowiec mikro 4/3, któremu daleko do pełnej klatki, może sprawić frajdę użytkownikowi lustrzanki fotografującemu eventy? Czy ten mały sensor wciąż godzien jest uwagi? Co potrafi? Odpowiedź na te pytania zawarta jest w naszej recenzji Olympus OM-D E-M5 III.
dobra jakość zdjęć w większości sytuacji fotograficznych (za dnia jak i nocą); spory potencjał plików RAW z aparatu; ładne JPEGi, które zadowolą kolorami bez dodatkowej edycji; przydatny tryb wysokiej rozdzielczości; doskonała wbudowana stabilizacja obrazu; wysoka jakość wykonania korpusu, w tym uszczelnienia; atrakcyjny, klasycznie fotograficzny wygląd; ergonomia użytkowania korpusu; duże możliwości personalizacji aparatu; dobry kompromis pomiędzy rozmiarem a osiągami.
Minusywciąż niezbyt wygodne menu; dla niektórych użytkowników może być za mały; nie sprawdzi się przy fotografii akcji.
Bezlusterkowiec Olympus OM-D E-M5 Mark III to moje fotograficzne odkrycie roku. Zwolennikom najstarszego systemu bezlusterkowego, czyli mikro 4/3, takie stwierdzenie wyda się nieszczególnie oryginalne, ale dla osoby, która od lat fotografuje przede wszystkim lustrzankami, zauroczenie takim aparatem to prawie jak fotograficzna apostazja od pełnej klatki. Ten aparat prawdopodobnie znajdzie się w naszym kolejnym zestawieniu najlepszych polecanych aparatów.
Jeśli nie lustrzanka i nie smartfon to… mały bezlusterkowiec
Moim podstawowym narzędziem fotograficznym w wolnym czasie jest smartfon i nie wstydzę się tego, podobnie jak tego że w zawodowej pracy sięgam po lustrzanki. Aparaty, które nie mają pewnego trudnego do przełknięcia feleru smartfonów. Są przewidywalne w swoich efektach, w przeciwieństwie do urządzeń mobilnych, które potrafią tak samo zaskoczyć superefektami jak i zirytować gdy wymóg sytuacji przekroczy ich możliwości.
Tak. Dobra lustrzanka, nawet niedroga, to niezawodny sprzęt, lecz też sprzęt duży szczególnie gdy jest to pełna klatka. I to biorąc pod uwagę postępującą miniaturyzację komponentów fotograficznych. Są chwile gdy myślę o czymś co mogłoby spełnić podobną rolę co lustrzanka, ale przy znacznie mniejszych rozmiarach. Kompakty z sensorami typu 1 cal mają niezły potencjał, ale to wciąż kompakty z ograniczeniami. Bezlusterkowce są dobrą opcją, ale w wersji pełnoklatkowej to wciąż spore zabawki. To może format 4/3 w wydaniu Mikro.
Przyznam, że mimo iż przez moje ręce przewinęło się wiele aparatów tego systemu, jakoś nie widziałem dla nich nadziei. Wideo to inna rzecz, ale nie będę się tu nad nim rozwodził. Miałem okazję fotografować Olympusem OM-D E-M1X, ale to wbrew rozmiarowi zastosowanego sensora, potężny korpus. Możliwości personalizacji choćby trybu AF robiły wrażenie, ale to nie było to.
Bezlusterkowiec z jasnym obiektywem o odpowiedniku ogniskowej 24-80mm - doskonały wybór
Owszem seria OM-D to także mniejsze korpusy, ale w moim przypadku trzeba było dużego samozaparcia, by sięgnąć po jeden z nich nie tylko w celach czysto recenzenckich. I tak w moje ręce wpadł Olympus OM-D E-M5 Mark III. To już trzecia generacja tego aparatu, pokazana ponad 4 lata po Mark II, która czerpie technologie z bardziej wyrafinowanego modelu OM-D E-M1 Mark II.
Malutki statyw to doskonałe uzupełnienie podręcznego zestawu
Teoria teorią, informacja o produkcie musi być maksymalnie obiektywna, ale gdy przychodzi do recenzji, każdy fotografujący wkłada w nią szczyptę subiektywizmu. W poniższym opisie Olympusa OM-D E-M5 Mark III jest go nawet pełna garść, ale aparat ten w pełni zasługuje na pozytywną opinię.
Olympus OM-D E-M5 Mark III używałem z obiektywem 12-40mm f/2.8 Pro (dostępny w zestawie z korpusem). Jego ekwiwalent ogniskowej to 24-80 mm co oznacza, że trafiła mi się ulubiona konfiguracja. Bo uniwersalna, przydatna zarówno w pracy jak i w prywatnej fotografii. W lustrzankach mamy obiektywy 24-70 f/2.8 czyli prawie to samo. Te 10 mm na dłuższym końcu nie zmienia sytuacji diametralnie.
Jasność f/2.8 w takim zoomie pozwala wyzbyć się wielu ograniczeń. Ten obiektyw nie ma wbudowanej stabilizacji, ale w tym przypadku nie jest to problemem - aparat ma świetną stabilizację.
Najważniejsze cechy Olympus OM-D E-M5 Mark III z perspektywy fotografa
- sensor: 20 Mpix
- rozdzielczość zdjęć: 20 Mpix (80 Mpix w trybie wysokiej rozdzielczości i w formacie RAW)
- system: mikro 4/3
- stabilizacja: wbudowana 5-osiowa (skuteczność od 5,5 do 6,5 EV)
- autofokus: hybrydowy 121 punktów detekcji
- pomiar światła: od -2 do 20 EV
- czułość: 200 do 25600 ISO (rozszerzane w dół do 64 ISO)
- tryb seryjny: do 10 kl/s z AF-C, 30 kl/s maksymalnie
- podgląd zdjęć: ekran LCD 3 cale, 1040 tys punktów
- wizjer: elektroniczny OLED, powiększenie 0,68x
- zapis zdjęć: karty SD/SDHC/SDXC (UHS-II)
- akumulator: dedykowany, wydajność 310 zdjęć
- wymiary i waga (z akumulatorem i kartą): 125,3 x 85,2 x 49,7 mm i 414 gramów
Dokładniejszy opis aparatu, wraz z porównaniem z poprzednikiem znajdziecie w premierowym newsie.
Olympus OM-D E-M5 Mark III - kwintesencja systemu Mikro 4/3
Pierwsze wrażenie - jaki on jest mały, czy to na pewno bezlusterkowiec, który zapewni mi profesjonalne rezultaty foto (zwracam uwagę, że to jakie uzyskamy zdjęcia nie musi mieć związku z profesjonalizmem puszki czyli korpusu aparatu).
Różnicę pomiędzy pełną klatką i Mikro 4/3 doskonale obrazuje powyższe porównanie dwóch obiektywów. To pełnoklatkowy Nikkor 24-70mm f/2.8 i 12-40 f/2.8 Olympusa. Sam obiektyw pełnoklatkowy waży tyle co obiektyw i rzeczony Olympus. Jeśli pamiętacie opis plecaka Thule, w którym wyrażałem wątpliwości co do wygody transportowania lustrzanki ze szkłem 24-70mm f/2.8, to znikają one w przypadku kompletu Olympusa. Ten aparat z obiektywem można zmieścić nawet w większej fotograficznej wersji saszetki na biodra. Obędziemy się bez plecaka.
Niewielka lampa błyskowa - choć nie wbudowana to praktyczna
Powiem więcej, nawet gdy będzie nam potrzebna podstawowa lampa błyskowa, wymóg co do przestrzeni transportowej wiele się nie zmieni. Tu niespodzianka, bo nie chodzi mi o mocną lampę wbudowaną. Nasz Olympus może korzystać jedynie z lampy zewnętrznej. Kiedyś do takich aparatów dołączano miniaturowe lampy, których potencjał był mizerny. Oczywiście i dziś dużej mocy lampa będzie miała spore rozmiary, ale maleństwo dostarczane przez Olympusa w komplecie to użyteczny drobiazg.
Za sprawą odchylanego i obrotowego palnika, który pozwala kreować oświetlenie w większym stopniu niż tylko błysk na wprost. Patrząc się na to akcesorium przypomina się mi miniaturowa lampka, którą Nikon proponował kiedyś jako akcesorium do swoich bezlusterkowców serii 1.
Lampa błyskowa wywarła pozytywne wrażenie, ale nie o nią tu chodzi. Ba nawet nie o obiektyw, choć gra on ważną rolę. Lecz o niewielki korpus aparatu.
Plusy i minusy małego rozmiaru aparatu systemowego
Niewielkie rozmiary Olympusa OM-D E-M5 Mark III czynią go nawet z jasnym obiektywem zoom, bardzo wygodnym w transporcie (czasem wrzucałem go wprost do plecaka bez jakiegokolwiek zabezpieczenia), co doceni każdy fotograf, który chce mieć pod ręką dobry aparat, ale też nie chce wciąż czuć się jak w pracy.
Spacer z tym Olympusem to faktycznie fotospacer i śmiem powiedzieć, że chwilami czułem się podobnie jak ze smartfonem. Podnosiłem aparat do oka by wykonać zdjęcie, a potem pozwalałem mu spokojnie zwisać na szyi. Smartfon raczej włożymy do kieszeni, ale chodzi o fakt, że zarówno smartfon jak i Olympus pozwalają o sobie prawie zapomnieć, gdy z nich nie korzystamy.
Zaawansowany fotograf wie, że duża waga wcale nie musi być problemem bo poprawia stabilność uchwytu. To właśnie lekkość smartfonów potrafi stać się ich największym wrogiem gdy nie mają do dyspozycji stabilizacji obrazu. Olympus OM-D E-M5 Mark III należy do lżejszych aparatów i również może budzić obawy. Na szczęście nie pierwszy już raz okazuje się, że wbudowana 5-osiowa stabilizacja uratuje nas z największych nawet opresji. W moim przypadku oznaczało to szanse na ostre zdjęcie nawet przy czasie ekspozycji 1/5 sekundy.
Mały rozmiar może stać się też problemem gdy jesteśmy osobami o dużych dłoniach, gdy chcemy mieć wygodny dostęp do każdego pokrętła i przycisku. Olympus OM-D E-M5 III istotnie ma rozmiary, które mogą stworzyć takie kłopoty, ale w moim odczuciu producentowi udało się zachować wysoką ergonomię nie powodując dyskomfortu.
Przemyślana przycisko- i pokrętło-logia w Olympus OM-D E-M5 Mark III
Nie przepadam za małymi korpusami zaawansowanych kompaktów, ale wiele tu nie da się zdziałać. Za to Olympus przypadł mi do gustu, choć początkowo krzywo patrzyłem się na dwa spore, jak na rozmiar obudowy, pokrętła kontrolne. Można je skonfigurować, podobnie jak pierścień kontrolny na tubusie obiektywu, co daje spore możliwości personalizacji aparatu. A na tym się nie kończy. Również ciasno rozmieszczonym przyciskom na tylnej ściance i wypustce nad podkładką pod kciuk, daje się przypisać rożne funkcje. Zgodne z naszymi oczekiwaniami.
Do wybieraka wielokierunkowego i przycisków tylnej ścianki szybko się przyzwyczaiłem. Również dźwignie (są dwie) okiełznałem, a dźwignia włączania bardzo się przydała gdy chciałem włączyć aparat „w ciemno”, trzymając go w plecaku, po to by przesłać zdjęcia do smartfona. Aplikacja mobilna Olympusa, OI. Share, mimo swych ograniczeń pozwala momentalnie zgrać zdjęcia i podzielić się nimi tak jakby były one wykonane smartfonem. Oczywiście mowa tu o szybkości, a nie jakości obrazu.
Żeby jednak nie było idealnie, jest pewien mankament. Przycisk ISO (i jego lokalizacja), z którym niejednokrotnie walczyłem. Tutaj już miniaturyzacja daje solidnie o sobie znać. Być może innym fotografującym nie sprawi on problemu, dla mnie był powodem irytacji. Uratowała mnie wspomniana personalizacja funkcji.
Menu wciąż niezbyt intuicyjne, choć wydaje się, że podobne jak u innych
Olympus od swoich najwcześniejszych bezlusterkowych chwil odstraszał mnie liczbą funkcji i zagmatwanym menu użytkownika. Gwoli ścisłości, mamy tu do dyspozycji panel dotykowy, co ma swoje oczywiste zalety, ale przy przekątnej jedynie 3 cali rodzi też zrozumiałe problemy.
Ale wracając do kwestii menu. Również tym razem nie jest doskonale. Ja na szczęście poradziłem sobie odpowiednio personalizując korpus, ale w chwilach gdy trzeba było sięgnąć po rzadsze ustawienie do menu robiło się niewygodnie. Często nie byłem pewien czy jestem w menu nadrzędnym czy już w podmenu itd. Komfort konfigurowania jest owszem lepszy niż kiedyś, ale menu to wciąż element, który Olympus musi dopracować. Na szczęście ergonomia korpusu zasługuje na pochwałę.
Wizjer elektroniczny, pamieć, akumulator - elementy bezlusterkowca, o których trzeba pamiętać
Niewielki wydawałoby się wizjer to w ostatecznym rozrachunku mocny element aparatu. Olympus OM-D E-M5 Mark III choć to bezlusterkowiec z uchylno-obrotowym, czyli bardzo praktycznym, ekranem podglądu, najczęściej używałem trzymając przy oku tak jak to robię fotografując lustrzanką.
W wizjerze możemy wyświetlić elektroniczną poziomnicę wskazującą stopień obrotu i pochylenia aparatu
Zanim przejdę do kwestii jakości zdjęć, kilka słów należy się też innym komponentom aparatu. Slot na kartę jest pojedynczy, wspiera szybkie nośniki UHS-II - mnie to nie było potrzebne. Aparat dostarczany jest w zestawie z ładowarką. Akumulator naładujemy też nie wyjmując go z aparatu poprzez port USB. Wydajność źródła energii według danych CIPA nie rzuca na kolana (to tylko około 310 zdjęć) i faktycznie o rozładowującym się akumulatorze trzeba pamiętać. Lecz nie jest to moim zdaniem, aż tak duży problem. W praktyce udało mi się wykonać nawet o ponad 100 więcej zdjęć niż wspomina producent - problem bardziej doskwiera gdy zdecydujemy się na filmowanie. Fotografowałem w dość sprzyjających warunkach, bo koniec jesieni w tym roku rozpieszczał nas temperaturowo.
Złącza aparatu
Dobry i celny autofokus, ale czasem z problemami
Olympus OM-D E-M5 Mark III wykorzystuje hybrydowy AF z detekcją fazy i kontrastu. Mamy do dyspozycji 121 krzyżowych punktów detekcji. Działa on sprawnie w znakomitej większości przypadków, byłem wręcz zaskoczony jego pracą, ale w pewnym momencie dostrzegłem pewną jego słabość.
Jest nią dynamiczna akcja (a tu przydaje się śledzenie) i mocno kontrastowe sceny w bardzo słabym oświetleniu. Ten ostatni przypadek być może jest indcydentalny, ale zdarzyło się, że podczas fotografowania architektury nocą AF zaczął mi wariować. Były to chwile mojego największego zwątpienia w ten aparat.
Na szczęście szybko o nich zapomniałem, bo pozytywy przeważają nad ewentualnymi negatywami, a wątpliwości rozpływają się w oceanie korzyści. Przekonacie się o tym z następnej strony recenzji.