Ostatnio PS Vicie nie brakuje chyba tylko japońskich erpegów. Pośród nich zdarzył się prawdziwy oryginał – gra pozwalająca na budowę własnego klanu zabijaków?
oryginalna oprawa audiowizualna; klimat; pomysł na rozgrywkę – budowa własnego klanu; możliwość dostosowania długości gry według własnych upodobań (od 30 do 100 godzin); głębia warstwy RPG
Minusyprzytłaczająca liczba informacji do przyswojenia na „dzień dobry”, na dłuższą metę irytująca muzyka w trakcie starć; garść nie do końca przemyślanych rozwiązań – fabularnych i gameplay’owych; spadki framerate’u; przekombinowany system zrzutów ekranu
Dawno, dawno temu na łamach naszego serwisu opowiedzieliśmy Wam historię o tym, jak to wbrew wszelkim przekonaniom, na najnowszej „kieszonsolce” od Sony zaiste jest w co pograć. I wiecie co? Tej wysnutej w przeszłości tezy jesteśmy w stanie bronić w dalszym ciągu – chociaż nie da się już ukryć, iż repertuar produkcji wydanych od tamtego czasu dla PS Vita uległ delikatnej zmianie.
Bo choć „następca PSP” zniknął nieco z radarów Europejczyków i przedstawicieli kraju Wujka Sama, wśród wyspiarskiego rodu Japonii sprawa ma się delikatnie inaczej. I to właśnie dlatego lwia część „dużych” produkcji ukazujących się teraz na Vitę macha do nas spod sztandaru japońskich erpegów – i właśnie dlatego chciałbym opowiedzieć Wam dzisiaj o Oreshika: Tainted Bloodlines.
Dobrego gniazda dobre plemię
Historia przedstawiona w Tainted Bloodlines w centrum wydarzeń wrzuca pewien niesłusznie (?) oskarżony klan. Albowiem, gdy z lokalnej świątyni znika piątka artefaktów zesłanych ludzkości przez bogów, a w chwilę po tym na kraj spada szereg kataklizmów, pewien wredny czarnoksiężnik podpowiada władcy, by winę za ten cały bajzel zrzucić na wojowników strzegących pałacu i wyciąć ich wszystkich w pień.
Tak oto do krainy nigdy nierozpadającego się sushi zesłani zostają nie tylko klanowi mężczyźni, ale również kobiety i dzieci, dodatkowo w trakcie odprawy otrzymując dwie, dość krzywdzące klątwy. Na mocy pierwszej z nich – w przypadku, gdyby jakaś inna siła zdołała przywrócić klan do życia – jego członkowie żyć będą wyłącznie 24 miesiące, a druga nie pozwoli im współżyć z nikim, kto sam nie jest już obarczony inną klątwą, bądź… jest bogiem. Ciężki temat, przyznać trzeba.
Jak można się jednak domyślić, żądni zemsty wojownicy na mocy łaski pewnej nieznanej wstępnie czarodziejki i zadziornego boga powracają na ziemski padół. W tym momencie do akcji wkracza również gracz, bo to właśnie na jego barkach spocznie obowiązek utrzymania tytułowej splamionej linii krwi.
Początkowo z bazy naszego klanu w bój poprowadzimy wyłącznie trzech klanowiczów (stworzonego w całkiem niezłym edytorze awatara i dwóch wygenerowanych przez grę kompanów), ucząc się podstaw i nerwowo zerkając na uciekający czas. Ten gra tu bowiem bardzo kluczową rolę, płynąc nieustannie w trakcie naszych wypraw czy też przebywania w „lochach”, jak i występując w postaci „waluty” za różne akcje wykonywane w siedzibie (np. odpoczynek zabierający z naszego krótkiego żywota cały miesiąc). Nie ma zatem szans, by własnoręcznie nazwanym klanem zemścić się w ciągu pierwszych dwóch lat, więc jak tylko gra na to pozwoli, trzeba zabrać się za reprodukcję. W jaki sposób?
Podpis: W walce albo koncentrujemy się na eliminacji lidera grupy (co automatycznie kończy starcie) i z miejsca zgarniamy wylosowane na początku przez grę łupy, albo bawimy się w likwidację każdego z wrogów z osobna, kosząc więcej punktów XP. W tej drugiej opcji szef ugrupowania może jednak czmychnąć, a „fanty” przepadną. Co wybieracie?
Było dwóch braci mądrych, a trzeci żonaty
Każda wyprawa w teren i likwidacja kręcących się po lokacjach demonów (oczywiście na bazie turowych starć) wzbogaca naszą pulę punktów odpowiedzialnych za możliwość przeprowadzenia rytuału, pozwalającego na związanie się z konkretnym bóstwem. Im bóg lub bogini potężniejsza, tym więcej punktów będzie nas kosztować, ale i też zwiększa szansę na lepsze statystyki w konkretnej dziedzinie u nowego potomka.
Ten prześwietny i oryginalny system to zdecydowanie jeden z ciekawszych „ficzerów” opisywanej produkcji, bo w całej reszcie każdorazowo natknąć musiałem się już na jakiś babol. A to „torba” na zdobywane przedmioty okazywała się zbyt maleńka, a ja co rusz musiałem zapylać do miasta by opróżnić ją z gratów, a to walki za proste, bo likwidacja lidera atakującej nas grupy zawsze prowadzi tu do zakończenia starcia, niezależnie od liczby pozostawionych na placu boju gagatków. I chociaż ten pierwszy przypadek można jeszcze jakoś przeboleć, a drugi znika po podniesieniu poziomu trudności, Oreshika potyka się jeszcze w kilku innych miejscach.
W Tainted Bloodlines rzeczy do zrobienia i ogarnięcia jest naprawdę całkiem sporo. Niemniej jednak, gra od samego początku wybiera sobie bardzo kiepski sposób na nauczenie gracza, z czym to się wszystko je. Rozbudowa lokalnej wioski, w której zakupić możemy przydatne w walce przedmioty, broń i pancerz, zarządzanie klanem, surowcami czy też ustalanie planu działań na kolejne miesiące – wszystko to zostaje nam przedstawione za sprawą statycznych plansz, często zawalonych od góry do dołu suchym tekstem. Co więcej, te w trakcie pierwszych godzin z grą pojawiają się jeszcze na tyle często, iż bezstresowe przyswojenie sobie tego nadmiaru informacji przyszło mi z małym trudem.
Koniec końców niby nie ma tego złego, bo część wymienionego przed chwilą bajzlu oddać możemy tu w ręce Kochin – przemienionej w dziewczynkę łasicy służącej nam jako swoista sekretarka – jednocześnie jednak po części pozbawia to nas poczucia pełnej kontroli nad całą sytuacją.
Co w rodzinie, to nie zginie
Gdy zaś wkręcimy się już w pełni w produkowanie potomków i przekazywanie zdobytych umiejętności naszych wojowników (łuczników, halabardników i samurajów) na dalsze pokolenia, na jaw wyjdzie jeszcze kilka innych „problemów” związanych z obecnymi w Tainted Bloodlines pomysłami. Po pierwsze, nawet przy najniższym, ustawionym na trzydzieści godzin poziomie trudności tempo rozgrywki Oreshiki jest naprawdę nieśpieszne. Przez to, ostateczny cel – zemsta na głównym złym – szybko umyka nam gdzieś w trakcie.
Z jednej strony super, bo tak naprawdę przez cały czas jesteśmy tu kowalem własnego losu i równie dobrze możemy całkowicie skupić się na rozbudowie naszego drzewa genealogicznego. Z drugiej zaś, w chwili przejedzenia powyższym patentem sens dalszej zabawy znika bezpowrotnie, bo kolejne wyprawy do ciągle tych samych lokacji w poszukiwaniu Festiwalu Demonów (występującego raz w miesiącu wydarzenia najczęściej popychającego fabułę do przodu) po prostu tracą sens.
Pomimo tego, ciężko jest mi jednak nie polecić tej gry komukolwiek – i to niezależnie od tego czy dana osoba w grach z Kraju Kwitnącej Wiśni się kocha, czy wręcz omija je z daleka. Stylizowana na japońskie malowidła oprawa graficzna może i nie wyciska z Vity ostatnich soków, jednak w duecie z równie oryginalną ścieżką dźwiękową w sposób idealny buduje unikatowy klimat Oreshiki. „Grindowania” i włóczenia się po tych samych miejscówkach może i też jest tu nieco ponad miarę (a jeden, zapętlony utwór obecny w trakcie starć na dłuższą metę doprowadza do szewskiej pasji), jednak sam w ten specyficzny układ wkręciłem się całkiem szybko – tym bardziej, że tytuł naprawdę pozwala na niesamowitą elastyczność, oddając nam nawet do dyspozycji możliwość określenia czasu, jaki chcemy przy grze spędzić. Nie masz go zbyt wiele i chciałbyś zobaczyć napisy końcowe mniej więcej za 30 godzin od rozpoczęcia zabawy? Okej, produkcja podporządkuje upływ czasu i tempo levelowania bohaterów do Twoich potrzeb. A może 100 godzin z Oreshiką i rozbudową wirtualnej rodziny to właśnie coś, czego aktualnie potrzebujesz? Proszę bardzo, mówisz – masz.
I dlatego też z ręką na sercu prawię – warto Tainted Bloodlines dać szansę. A nuż wspomniana produkcja okaże się waszą furtką do przygody z gatunkiem gier, które jak dotąd unikaliście niczym ognia. Tylko pamiętajcie, że to mimo wszystko dosyć specyficzne doświadczenie.
Ocena końcowa:
- oryginalna oprawa audiowizualna;
- klimat;
- pomysł na rozgrywkę – budowa własnego klanu;
- możliwość dostosowania długości gry według własnych upodobań (od 30 do 100 godzin);
- głębia warstwy RPG
- przytłaczająca liczba informacji do przyswojenia na „dzień dobry”,
- na dłuższą metę irytująca muzyka w trakcie starć;
- garść nie do końca przemyślanych rozwiązań – fabularnych i gameplay’owych;
- spadki framerate’u;
- przekombinowany system zrzutów ekranu
Grafika: | zadowalający plus |
Dźwięk: | zadowalający |
Grywalność: | zadowalający |
Ocena ogólna: |
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!