Jak dobry albo jak słaby jest nowy serial ze świata Gwiezdnych Wojen, Obi-Wan Kenobi? Co poszło nie tak i dlaczego może się powszechnie wydawać, że Disney nie ma pomysłu na to, jak nie urwać (wypchanej dolarami kurze) złotych jaj?
Obi-Wan Kenobi - na ten serial czekały miliony fanów Gwiezdnych Wojen na całym świecie. To ta produkcja przeważyła, że Disney+ wylądował u mnie już teraz, a nie na jesień, coby w ciepłe miesiące ograniczyć zaleganie na kanapie… E, nieważne. Kiedy więc założyłem konto, zapłaciłem za subskrypcję, zamówiłem pizzę i otworzyłem paczkę chipsów, poczułem jakiś taki wewnętrzny lęk. Coś szeptało mi do ucha, że ten serial to będzie przeprawa, a może momentami nawet droga przez mękę. I powiem Wam, że to coś, co mi szeptało do ucha, miało rację. To była droga przez mękę, ale też piękna przygoda i, koniec końców, satysfakcjonująca podróż do przeszłości uniwersum Star Wars.
Uwaga! Będą spoilery. Tak, no sorry, ale bez spoilerów się nie uda. I cobyście wiedzieli, to nie jest recenzja. Znaczy się, napiszę pewnie, że było źle (albo dobrze), ale potraktujmy ten tekst jako felieton, dobra? Taki felieton z jakimiś tam elementami recenzji. I spoilerami.
Co się nie udało?
W tym serialu nie udało się niemal nic. To znaczy, wiecie już ze wstępu, że ta produkcja dała mi radość, ale nie zmienia to faktu, że nie działa tu niemal nic. A raczej, że to, co działa, to jest raptem kilka elementów. Kilka puzzli w całym tym obrazku było faktycznie ręcznie wykonane, dopieszczone, precyzyjne. Reszta była cięta maszynowo, z metra. I nie miała wygładzonych krawędzi.
Nie działa w tym serialu logika i przyczynowość. No bo jak to może być, że najpierw kilku mało cierpliwych typów spod ciemniej gwiazdy nie daje rady złapać w lesie (to znaczy - ma duże trudności) kilkuletniej dziewczynki, by później złapać legendarnego Mistrza Jedi? Jak skrzywioną trzeba mieć psychikę i jak bardzo trzeba być odrealnionym, by planować samodzielne rozprawienie się z Vaderem, które ma być konsekwencją wcześniejszego wkupienia się w jego łaski, poprzez ściganie nie tylko tytułowego Mistrza Jedi, ale również i innych pomniejszych członków zakonu?
Źródło: starwars.com
Dlaczego Darth Vader, co to rozwala taki nawet nie najmniejszy statek kosmiczny samą Mocą i nawet się przy tym nie spoci, pozwala jakimś popychadłom zabrać pobitego, pokonanego, upokorzonego Obi-Wana, od którego oddziela go kilka płomyków ognia? Nie mógł, hmm, obejść tego ognia? Nie mógł, hmm, wysłać tam trooperów? Nie mógł, uwaga, uwaga, użyć Mocy? Tak, Obi-Wan Kenobi napchany jest bzdurami i niekonsekwencjami pod samiuśki kurek. Prawie kipi od nonsensu i jak ktoś jest na to wrażliwy, to dostanie mentalnego rozwolnienia.
Obi-Wan Kenobi to takie mocne 4/10, ale mimo tego obejrzałem go 2-krotnie!
Obi-Wan jest również dramatycznie nierówny. Tu całkiem fajna, wprowadzająca w klimat zaszczucia scena z inkwizytorami, tam zmyślnie zrealizowana pogoń, pościg za tytułowym bohaterem, a na końcu - zwrot akcji rodem z Na wspólnej, czy innego S jak szpital. Poza głupotami ta nierówność jest chyba największą bolączką serialu. Nierówność i jakaś maniera twórców, by wyciągać bohaterów z opresji metodą boskiej interwencji. Zupełnie jakby okresowo wszystkim złym i zepsutym do szpiku postaciom w tej produkcji brakowało RAM-u, by wykonać ostateczny krok, by zrobić to, o czym biadolą, że to zrobią. Ot, zapchało się, wywaliło bufor, koniec, następna scena.
Co jeszcze, co dalej? O, silne kobiece postaci. I super! Tylko to wszystko jest zrobione na zasadzie:
- Jesteś moim synem, więc będziesz grał w piłkę!
- Ale tato, moją prawdziwą pasją jest obróbka skrawaniem!
Musi być przekornie, musi być po swojemu, musi być kompletnie nieracjonalnie, a na domiar złego, to wszystko zagrane jest w sposób tragiczny. Powaga, przy tym, co wyprawiają tu dwie wiodące postacie damskie, Natalie Portman w epizodach I - III pokazała kunszt aktorski, że “Ło Panie”!
Inna rzecz, że serial w ogóle stoi źle zagranymi złoczyńcami. Inkwizytorzy okazują się bandą błaznów. Główna antagonistka, Trzecia siostra, zachowuje się jak wege-aktywistka z szowinistycznych, prawackich dowcipów. Nawet Darth Vader jest jak ten piłkarz, co na treningach zaskakuje i olśniewa, a w meczach gra padakę. Zero emocji, zero budowania napięcia. Piach i tyle.
O tym, co w serialu Obi-Wan nie pykło można rozprawiać bardzo długo i gdyby artykuł ten był recenzją, to zrobilibyśmy sobie streszczonko, zarys fabuły, takie tam. Z racji jednak, że recenzją nie jest, to lećmy na szybko. Obi-Wan jest sobie nikim na pewnej znanej pustynnej planecie. Ma tam pilnować Luke`a, no to spogląda sobie na niego z bezpiecznego dystansu. Nagle jednak ktoś równie ważny uciekł, a w sumie to ją porwali, no to Obi przypomina sobie (bardzo, bardzo niespiesznie), że kiedyś to on był Jedi i że był generałem, i po prośbach, namowach i błaganiach, wyrusza na pomoc młodej księżniczce. Wiadomo, w końcu jest jej jedyną nadzieją.
Źródło: starwars.com
Złe dobrego początki?
Boleśnie oglądało mi się zwłaszcza pierwsze epizody, szczególnie że są tam pewne elementy, które grały mi idealnie, które pasowały do wykreowanego świata jak ulał. Niestety te perełki przeplatane były takimi durnotami, że dostawałem kociokwiku. Co dziwne, im dalej, tym było lepiej. Tylko że jest tu taka mechanika, że 5 minut jest super, potem kolejne 10 minut jest nawet znośne, potem znowu całkiem dobrze się to ogląda, coś się dzieje, historia się rozwija, bohaterowie się otwierają, zawiązuje się drużyna i nagle BACH!
Obi-Wan cierpi na jakieś rozdwojenie jaźni, zupełnie jakby montowało go kilka ekip po kierownictwem kilku różnych kierowników, czy szefów, czy jak zwał tak zwał. To aż trudne do uwierzenia, ale wiele scen w tym serialu naprawdę każe zastanowić się nad tym, czy ktoś to w ogóle obejrzał przed wrzuceniem na platformę VOD. To wszystko sprawia, że ta produkcja jest tak nieregularna, tak chaotyczna, że po prostu nie można powiedzieć, że jest widowiskiem dobrym, że jest serialem nawet znośnym. No nie jest, ale…
Obi-Wan to kolejna już produkcja w uniwersum SW, która Disneyowi zwyczajnie nie wyszła...
Nie, to nie jest zły serial!
I teraz najlepsze, Obi-Wan Kenobi to nie jest zły serial! Albo inaczej, to jest zły serial, słaby znaczy się i w ogóle, i jakby nie odwołuję niczego z tych przydługich nadmiernie złożonych zdań, co to je czytaliście powyżej. Problem jednak polega na tym, że choć sam dałbym mu mocne 4/10, to jednak obejrzałem go 2-krotnie! I dał mi tyle radości, że głowa mała. Bez sensu? No właśnie niekoniecznie, gdyż spokojnie mogę porównać Obi-Wana do odczuć, które miałem po The Force Awakens, choć nowa trylogia zawiodła mnie straszliwie.
Po nowej Nowej Nadziei miałem uczucia dramatycznie mieszane. Film ten padaką był, będąc niebywale odtwórczym, wtórnym skokiem na hajs. Niemniej, no był to powrót Star Wars do popkultury w wielkim stylu i jako starwarsofil byłem uchachany jak dziecko. Finalnie oglądałem tego potworka, ja wiem, 4, 5, 6 razy? W kinie byłem na nim 3 razy, bo mogłem, bo obiecywałem sobie, że będzie to słaby początek czegoś pięknego. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Z Obi-Wanem mam podobnie jeśli chodzi o Moc - nie potrafię tego wprost wytłumaczyć, ale ten serial naprawdę dawał mi radość i miał kilka mocnych momentów.
Połknąłem jak pelikan rozbitego Obi-Wana z pierwszych odcinków. Mądry mistrz zachowywał się w tych pierwszych epizodach nieprzystojnie, był złamany ciężarem doświadczeń, nawiedzany przez demony z przeszłości. Oddał się rutynie, zatracił w codzienności i tylko niejako siłą rozpędu pamiętał o jakiejś tam misji, o tym, że miał czuwać nad młodym Lukiem. Do tego stopnia zdziadział, że byłby gotów poświęcić innych, by tylko na jaw nie wyszło, że poczciwy Ben to w rzeczywistości legendarny (spokojnie możemy tak go określać) Mistrz Jedi.
To nie był Obi-Wan, to był strach na wróble. I to było genialnym zagraniem! Twórcy naprawdę wcale nieźle oddali tu klimat zaszczucia kreując rzeczywistość, w której wszechmocne Imperium zgarnęło całą pulę, zmieniając realia w galaktyce o 180 stopni. Oglądanie tego świata było jednym wielkim dyskomfortem i… to było super. Super była też przemiana bohatera, to znaczy byłaby super, ale było to zrobione skokowo, było szarpane, nagłe i niekonsekwentne. Finalnie jednak obserwujemy narodziny mądrego, cierpliwego, obytego z Mocą Obi-Wana, który w Nowej Nadziei słusznie stanie się mentorem młodego Luke`a.
Tak, wątek Obi-Wana, jego przemiany, motywacji, jego relacji z Vaderem, a w sumie to Anakinem, migawki z przeszłości wyjaśniające nieco, dlaczego Darth Vader jest niezdolny do pokonania swojego dawnego mistrza - oto są naprawdę mocne strony tego serialu. Mocne dla gwiezdnowojennych świrów, którzy żyją tym uniwersum i wiele lubią sobie dopowiadać i wyjaśniać po swojemu. Przy całej swojej wybitnej niedoskonałości, dla kogoś z potężnym sentymentem do SW, będzie to serial, do którego można wracać i do którego wracać warto.
Niestety wszyscy inni, mniej zsynchronizowani z Mocą, o mniejszej liczbie midichlorianów (hehe), tego powyższego entuzjazmu najpewniej nie podzielą.
Źródło: starwars.com
Disney, serio?
Obi-Wan to kolejna już produkcja w uniwersum SW, która Disneyowi zwyczajnie nie wyszła i, co tu dużo mówić, statystyka jeśli chodzi o produkcje aktorskie, jest dla studia raczej niekorzystna. Nowa trylogia to padaka. Film o Hanie Solo to padaka. Księga Boby Fetta podobno szału nie robi (trudno mi się wypowiedzieć, dopiero będę do tego widowiska zasiadał). The Mandalorian jest bardzo okej, momentami jest durny, ale jednak bardzo okej. No i Rogue One, najlepsze Gwiezdne Wojny od lat. Czyli ogólnie jest, tak średnio bym powiedział.
I teraz pytanie, w co gra Disney? Przecież to gigant, który potrafi robić doskonałe widowiska. W sensie widowiskowe, niegłupie, a czasem nawet każące nieco pomyśleć podczas seansu. Jasne, że raczej stawia na te widowiskowe, ale wiecie, o co chodzi, ktoś tam potrafi w filmy i seriale. No to dlaczego, ja się pytam, ze Star Wars idzie im tak marnie? Dlaczego te produkcje są głupie, nielogiczne, niekonsekwentne? Źle napisane, źle zmontowane, źle pomyślane? I jak to możliwe, że tak słabe kreacje zarabiają tak potężne pieniądze?
Może odpowiedź nie leży bezpośrednio w samych produkcjach, co w ich odbiorcach? Może to nie jest tak, że Disney nie potrafi przywrócić magii do uniwersum, a po prostu czasy się były zmieniły i ta magia też się była zmieniła? Temat na osobne rozważania, ale myślę sobie, że kształt dzisiejszego uniwersum Star Wars to wypadkowa wielu elementów. Z jednej strony, brak tu jednego sternika, brak wizjonera, który trzymałby w garści ster, czy też pokaźny wór z pomysłami i z rozwagą sterował gwiezdnowojennym okrętem. Z drugiej, zdywersyfikowana grupa odbiorców jest trudna do usatysfakcjonowania. Z trzeciej zaś strony, strategia pod tytułem „lecimy na sentymencie, puszczamy oczko do starych fanów, a nowym dajemy ładnych ludzi, zabawne droidy i miecze świetlne, i jakoś to będzie” zaczyna zjadać własny ogon.
Źródło: starwars.com
Teoretycznie można liczyć, że kiedy dwa ze wspomnianych elementów zostaną w końcu ogarnięte, uniwersum otrzyma jakąś odgórną narrację, a poszczególne produkcje przestaną być adresowane do „wszystkich”, to będzie lepiej. Może nie od razu dobrze, ale na pewno lepiej. Szkoda tylko, że coś ciągle każe mi myśleć, że dopóki wspomniana strategia będzie generowała hajs, dopóty Disney będzie tłukł nierówne produkcje, daleko odbiegające poziomem od kreacji z tego, co dziś nazywa się po prostu Legendami, a dawniej było kwitnącym Expanded Universe.
Komentarze
20- niszczenie starych bohaterów c.d.
- dialogi wołające o pomstę do nieba
Ludzie mało książek czytają i potem podobają im się takie żałosne produkcje.
1/10 za fakt, że Inkwizytorka okazała się na koniec kompletną idiotką.
Najlepszy film od D to Rouge One
a serial to Mando
To bezsporne.
Trzy części nowej trylogii to fabularne gówno w ładnej oprawie.
Przepiękne cmentarzysko imperialnej floty z Przebudzenia, klimatyczne słone pustynie Crait z Ostatniego Jedi oraz flota Sithów.
To tak w sumie wszytko co dobrego mam do powiedzenia o nowej sadze. Może jak mnie kiedyś przypili i się naj...... brzydko mówiąc, to sięgnę po raz kolejny do tych filmów.
Rouge One to inna liga, kwintesencja SW.
Następnie mamy seriale. Mando rządzi, Boba ssie. Oglądając Mando mieliśmy wrażenie ze to ekranizacja sesji RPG. Kuriozalne wpadki Mando, to jak botche na kościach w grze. Najlepsze chyba to taser w klate od Javów czy atak wielkiego starwarsowego byka, wdeptującego go w ziemie. Mimo niewielkich potknięć całe dwa sezony rewelacja. Boba to dramat, szkoda strzępić klawiaturę, bo najlepszy najemnik ever to cienki ciul. I dochodzimy do opisywanego tu Obiego.
Od strony wizualnej super, prowadzenie fabuły kiepskie - ale !!! lepiej niż w Bobie. Dobrzy aktorzy, słaba gra, uciekający gdzieś klimat SW. Jechanie po nostalgii do starych filmów (to już chyba ostatnio norma). Nie równomierność.
Ehh disney ssie.
Zawsze mogli wpaść na taki pomysł jak Abrams z nowym Star Trekiem.
(Opcja a. Obi skraca V o głowę, na niebie pojawia się tęcza i jednorożce, potem kręcą co chcą i jak chcą bo nowa linia czasu nie będzie i tak miała nic wspólnego z oryginalnym uniwersum
Opcja b. Vader wykańcza Obi i dociera jako pierwszy do Luka i Lei, szkoli ich na koksów ciemnej strony mocy i rodzinka razem sieje w galaktyce śmierć i zniszczenie xD)
"a poszczególne produkcje przestaną być adresowane do „wszystkich”" - naiwne podejście. Disney nie po to wykupił prawa do uniwersum SW, by nakręcić epickie dzieła ale by wyciągnąć max kasy dopóki się da. Będzie więc dla wszystkich, bo starzy fani i tak obejrzą, choćby rzygając po każdym odcinku, a młodzi obejrzą, bo obejrzą wszystko, co im się ładnie wciśnie. I w sekrecie autorowi powiem - nawet im się spodoba, bo dla dzieciaków logika, spójność, finezja etc. nie mają znaczenia a obserwacja w czasie rzeczywistym wybuchu gwiazdy oddalonej o x lat świetlnych od obserwatora nie wywoła efektu "WTF?"