Top Gun: Maverick to żaden odgrzewany kotlet. To wykwintne danie o niezłym smaku. Recenzja
Top Gun: Maverick sygnalizuje powrót wielkich widowisk po 2 latach pandemii. I robi to z ogromnym polotem, serwując nam kapitalne sceny akcji przy okazji przebijając oryginał pod niemal każdym względem. Zapnijcie więc pasy, bo czeka Was turbulentny lot bez trzymanki. Recenzja
Top Gun: Maverick – film, który nie leci na „autopilocie”
Zdawałoby się, że obecnie jedynie szanse na wielki sukces kasowy mają filmy Marvela, takie jak choćby Doktor Strange w Multiwersum Obłędu bądź od dawna wyczekiwane seriale pokroju Stranger Things 4. Tymczasem na horyzoncie pojawił się wielokrotnie przesuwany Top Gun 2, sequel klasyka sprzed 36 lat. Reżyserowany przez Tony'ego Scotta (brata Ridleya) Top Gun z 1986 roku to specyficzny relikt tamtej epoki. Jako połączenie unikatowego dla lat 80-tych rodzaju kiczu, wątków romantycznych oraz ultra-energicznego montażu nadal jest to film jedyny w swoim rodzaju. Nawet jeśli już nie każdemu przypadłby dzisiaj do gustu…
Dlatego też reżyser Joseph Kosinski nie miał prostego zadania, aby stworzyć udaną kontynuację. W trwającej obecnie dobie "rimejkozy" filmowcy często idą bowiem na łatwiznę, grając jedynie na nostalgii. Tym bardziej docenić jednak należy reżysera Top Gun: Maverick, który mrugnął tu i ówdzie do oryginału, szczególnie przy początkowych i końcowych scenach, ale udało mu się sprytnie uciec od bagażu naleciałości "jedynki". Oczywiście film ten nadal serwuje nieskomplikowaną fabułę, odrobinę ludzkiego dramatu i starć charakterów oraz wątek miłosny, ale robi to zupełnie inaczej.
Misja niemożliwa? Jeden cud to za mało…
Amerykanie muszą powstrzymać bliżej nienakreślone mocarstwo, które wkrótce ma uruchomić produkcję dużych ilości wzbogaconego uranu. Czasu na wykonanie misji jest niewiele, a teren jest wyjątkowo niesprzyjający i piekielnie trudny do pokonania przez co wymaga lotów na ekstremalnie niskich wysokościach. Co gorsza, wróg będzie mieć przewagę liczebną i technologiczną. Aby wysadzić w powietrze zakład produkcji uranu potrzebne będą aż dwa bardzo precyzyjne trafienia bombami, a następnie ucieczka pod bardzo ostrym kątem, aby nie rozbić się o góry.
Tom Cruise jako Pete "Maverick" Mitchell, z dużą niechęcią (przełożonych) i z konieczności powołany do roli instruktora musi zbudować i wyszkolić ekipę młodych i zadziornych pilotów, którzy mają podołać temu niemożliwemu zadaniu. Z naciskiem na powrót w jednym kawałku. Reszta fabuły to zawiązywanie końców między postaciami z jedynki bądź ich potomkami, z ewentualną przestrzenią na lekki romans, ale w dojrzałym i samoświadomym stylu.
Oczywiście, wszystko to jest urozmaiceniem lub co najwyżej tłem dla scen powietrznych, których widowiskowość dosłownie wgniata w fotel. Zresztą czego innego nie można było spodziewać się po akcyjniaku z Tomem Cruise'em?
Nie myśl, reaguj!
Najnowsza produkcja z Tomem Cruise'em dobitnie pokazuje, że dewiza F. Scotta Fitzgeralda (autora Wielkiego Gatsby'ego) - "akcja to najlepsza postać" - jest ciągle aktualna. To właśnie ona napędza cały ten film i robi to tak hipnotyzująco, że widz nie jest w stanie krytycznie myśleć ani też rozbijać niczego na czynniki pierwsze.
Wszystkie manewry, które widzimy na ekranie odbyły się naprawdę. Pilot prawdziwej szkoły Top Gun siedział z przodu F-18, a Tom Cruise oraz inni aktorzy pierwszoplanowi znajdowali się na drugim siedzeniu, bo przepisy armii amerykańskiej zabraniają cywilom kontrolowania inwentarza wojskowego.
No ale co to są za manewry! Tematem przewodnim całego filmu jest popychanie siebie samego i innych do granic możliwości, a przy okazji wymykanie się na każdym kroku ze szponów śmierci. Nawet jeśli nasz mózg jest w stanie przewidzieć co się stanie w trakcie sceny, to nasze ciało jest tak zahipnotyzowane immersją spektaklu, że nie potrafimy się temu oprzeć.
Swoją drogą fajnie, że reżyser Joseph Kosinski dołożył kilka scen akcji, rozgrywających się na ziemi. Przy okazji podbiły one poziom dramaturgii i zwiększyły dynamikę interakcji pomiędzy "Maverickiem" a "Roosterem" (synem jednej z głównych postaci z oryginału). Ja natomiast dowiedziałem się, że F-14 miał zmienną geometrię skrzydeł, choć cyniczny widz mógłby sobie pomyśleć, że to jakieś science-fiction.
X Muza dźwigana w pojedynkę przez Toma Cruise’a
Top Gun: Maverick to fenomenalny spektakl, który dzięki jednej z ostatnich staroszkolnych gwiazd kina (Tom Cruise) sprawia, że wraca w człowieku nadzieja w wielkie produkcje. Ten film zdecydowanie lepszy, i to pod każdym względem, od oryginału. W obrębie kina widowiskowego, które gra na emocjach, nowy Top Gun starał się jak mógł, aby wiarygodnie zawiązać wątki pozostawione przez pierwszą część, a jednocześnie dołożyć wiele świeżych i zgodnych z rzeczywistością elementów.
Budujące jest również to, że Cruise w pojedynkę (obok Marvela) prawdopodobnie podźwignie przemysł filmowo-rozrywkowy. Te 156 mln dolarów w USA w 4 dni od debiutu to wynik niemal Marvelowy, a przecież w 2023 roku czeka nas jeszcze nowe Mission Impossible, które zapewne dosypie do tego kolejne wagony dolarów. Po tym jak pandemia zahamowała branżę filmową przez 2 ostatnie lata, dzięki Tomowi znowu możemy przypomnieć sobie, jaki wiele adrenalinowego haju potrafi dostarczyć seans przed wielkim ekranem.
Top Gun: Maverick – czy warto obejrzeć?
Top Gun: Maverick to widowisko wzorowe, wyznaczające nowe standardy autentyczności i immersji. Przy okazji dziełu Josepha Kosinskiego udała się też rzadka sztuka – pogodzić sensownie stare z nowym. Co więcej, stworzył film, który nie tylko zadowoli fanów oryginału, ale też przede wszystkim dotrze do entuzjastów współczesnych produkcji stawiających na wiarygodność scen akcji. Dlatego też moja odpowiedź na postawione pytanie może być tylko jedna – jeśli na wspomnienie o pierwszym Top Gun łezka Ci się w oku kręci to czym prędzej pędź do kina na Top Gun: Maverick. Nie pożałujesz!
Ocena Top Gun: Maverick:
- sceny manewrów i walk powietrznych to mistrzostwo świata
- Tom Cruise, który ciągle ma w sobie to coś
- ekscytujące interakcje między postaciami i nieźle pokazane różnice charakterów
- mądrze poprowadzony wątek miłosny
- subtelnie wpleciony humor, który dodaje całości kolorytu
- szkoda, że się kończy
- nie wszystkie elementy fabuły pomiędzy dwoma filmami udało się idealnie połączyć
Komentarze
16Tom Cruise to nie jest jakiś wybitny aktor tylko 2 liga więc nie oczekujmy gry aktorskiej na wysokim poziomie.
Do kina się nie wybieram - poczekam na wersje na telewizor...full HD.