Obejrzeliśmy pierwszą część 4 sezonu Stranger Things i wiecie co? To będzie numer 1 tego lata!
O kontynuacji kultowego już serialu Netflixa - Stranger Things mówiło się już od lutego 2022 roku, kiedy w mediach pojawiła się data premiery najnowszego sezonu. Minęło kilka miesięcy i w końcu mogliśmy zobaczyć pierwszą część tego widowiska. Cóż to było za doświadczenie!
Stranger Things powraca - recenzja bez spoilerów
Obok takich hitów jak Miłość, śmierć i roboty czy niezbyt kochanego w naszym kraju Wiedźmina Stranger Things jest jedną z niezaprzeczalnie najlepszych, o ile nie najlepszą produkcją Netflixa (pojawiająca się w wielu zestawieniach takich jak choćby najlepsze seriale Sci-Fi na Netflix). Serial ten to ogromny fenomen bazujący na sentymencie do lat 80-tych ubiegłego wieku.
Co tu dużo pisać, w dużej mierze to dzięki tej produkcji spotkaliśmy ponownie ulubionych bohaterów Karate Kid w Cobra Kai, a także mogliśmy kibicować bohaterom trylogii Ulica Strachu. Nic więc dziwnego, że na kolejne przygody Jedenastki i chłopaków ze Stranger Things wielu z nas czekało (w tym i ja) jak na szpilkach! I uwierzcie opłacało się! I to bardzo!
Więcej mroku, więcej wyzwań, więcej dojrzałości
Nie ma co owijać w bawełnę – dzieciaki, które jeszcze niedawno zwiedzały Hawkins na rowerach i były małolatami z podstawówki, podrosły i wkroczyły w wiek licealny. Wiążą się z tym oczywiście też typowe dla nastolatków problemy. Bo dla młodych ludzi nie tylko istoty spoza tego świata stanowią trudność.
Wisienką na torcie kłopotów, które tym razem spotykają naszą paczkę są relacje z rówieśnikami, stosunki z rodzicami i cały ambaras związany z dojrzewaniem. A jako że nie mamy tu już do czynienia z dziećmi można było wprowadzić nieco większą dawkę mroku, brutalności i przesunąć granicę w kierunku horroru dla nastoletnich odbiorców.
Naszych bohaterów spotykamy dokładnie w momencie, w którym zakończył się trzeci sezon. Jedenastka musi więc uporać się ze śmiercią Hoopera, prześladowaniami w szkole oraz brakiem mocy. Max stara się walczyć z traumą po stracie brata i narastającą depresją. Lucas zaś jest członkiem drużyny koszykarskiej i za wszelką cenę chce zerwać z łatką “frajera”.
Wszyscy na swój sposób starają się jakoś zapomnieć o tym co zdarzyło się wcześniej. Niestety, jak się zapewne domyślacie, siły zła tylko czyhają, aby uśpić uwagę naszych bohaterów i powrócić ze zdwojoną mocą. Hawkins dotyka więc ponownie fala brutalnych morderstw, a miejscowi oskarżają o to nastoletniego Eddiego będącego miłośnikiem heavy metalu i założycielem klubu Dungeons and Dragons. Pora więc stawić czoła kolejnej przygodzie i to w rytm muzyki między innymi The Cramps i Kiss.
Czy to już rasowy horror?
Podkreślić trzeba, i to bardzo wyraźnie, że najnowszy sezon Stranger Things jest najbardziej brutalnym i krwawym sezonem ze wszystkich dotychczasowych. Powykręcane kończyny czy pękające gałki oczne są hołdem dla kanonu „body horroru”. Zdecydowanie dużo więcej tutaj nawiązań do klasyki filmów grozy lat 80-tych ubiegłego wieku takich jak “Koszmar z Ulicy Wiązów” czy “The Thing”, a zdecydowanie mniej kina przygodowego jak “Goonies”.
Czy to źle? Jak dla mnie to zdecydowanie fantastyczne posunięcie. Nowa seria wciągnęła mnie tak bardzo, że zarwałem noc i nie żałuję. Kilka momentów najlepiej ogląda się wówczas, gdy za oknem jest już ciemno. Pozwala to nam poczuć nutę niepokoju i grozy. A największe ukłony składam w kierunku nowego antagonisty, którym jest niejaki Vecna. Kiedy pojawia się na ekranie atmosfera gęstnieje bardzo mocno. Szczerze to mógłbym porównać go z moim ulubionym kapelusznikiem z Ulicy Wiązów.
Kiedy nasze nastolatki walczą z potworem z najgorszych koszmarów wątek przygodowy przejmuje Joyce i szalony kumpel Hoopera - Murray Bauman, niekwestionowany mistrz karate. W wyniku pewnych zawirowań trafiają oni do... Związku Radzieckiego. Oczywiście ZSRR ukazany jest jako ogromne, śnieżne pustkowie opanowane przez samych szubrawców, którzy zrobią wszystko dla dolarów i masła orzechowego.
Wątek ten mocno wzoruje się na takich filmach jak Sześć dni, siedem nocy czy nawet Miłość, szmaragd i krokodyl. I choć akurat to wydaje mi się wciśnięte nieco na siłę, to jednak z drugiej strony wszystko wydaje się być zgodne i spójne z fabułą.
Stranger Things 4 - czy warto obejrzeć?
Bez dwóch zdań - TRZEBA! Co prawda nie doszło tu do żadnej rewolucji, ale to wciąż te same Stranger Things, które kochamy, tyle że podlane większą dawką mroku, brutalności i grozy. Można powiedzieć, że wraz z dzieciakami z Hawkings dojrzewa cała produkcja oferując nam naprawdę solidny seans, od którego nie sposób się oderwać.
Jeśli więc kochacie klimat lat 80-tych, w oku kręci się Wam łezka, gdy w głośnikach pojawia się Dio i tupiecie nogami z radości, kiedy w telewizji leci Piątek 13-go to marsz przed telewizory! Pierwsza część Stranger Things 4 sama się przecież nie obejrzy!
Ocena Stranger Things 4 (cz.1):
- doskonały klimat lat 80-tych ubiegłego wieku
- zdecydowany krtok w stronę kina grozy
- nawiązanie do klasyków gatunku takich jak "The Thing"
- to wszystko za co kochacie Stranger Things i jeszcze więcej
- klimatyczna ścieżka dźwiękowa
- część postaci dostaje zbyt małą dawkę uwagi
- nieco przynudnawy wątek Joyce i Murraya
Komentarze
12Ale ogólnie oglądało się przyjemnie - takie mocne 8/10, choć zobaczymy jeszcze co pokaże finał.
A Vecna mi się bardziej z Pinheadem z Hellraisera kojarzy :)