Shadow Warrior 3 – lepiej nie podchodź do tej gry bez odpowiedniego nastawienia
Zwyzywać, wypruć flaki i pójść dalej - główny bohater Shadow Warrior 3 w taki sposób radzi sobie z demonicznymi wrogami. Najnowsza gra polskiego studia nie szczędzi krwi, strzelania i wulgarnego humoru. Choć nie jest to tytuł doskonały, to daje wiele radości.
Shadow Warrior 3 – nie czas na półśrodki, czas na jatkę!
Do gier takich jak Shadow Warrior 3 trzeba się odpowiednio nastawić. To nie jest standardowa strzelanka FPS pokroju Call of Duty. Jej dynamice bliżej do Dooma skrzyżowanego z Serious Samem, a humor to półka gatunkowa nieopodal tego, co serwuje nam kinowa wersja Deadpoola. No może gdyby tylko zdecydowano się używać w filmach takiego słownictwa, że rodzice zatykaliby dzieciom uszy. Oj tak, Lo Wang z Shadow Warrior 3 nie jest grzecznym kolesiem. Mówiąc wprost, jest dupkiem i pociągnie Cię za sobą w wir niebezpiecznej, krwawej przygody.
W grach bez zmian – ratujemy świat
Nie trzeba znać poprzednich części Shadow Warrior, żeby z miejsca poczuć klimat „trójki”. Od razu lądujemy w domu Lo Wanga, za którego oknami fruwa… gigantyczny, demoniczny smok. Tak, tak, jeśli myślicie, że na początku w ramach treningu trzeba będzie pokonać szczury w piwnicy karczmy, to pomyliliście gry. Tutaj od razu wiemy po co przyszliśmy i będzie to pogoń za – dosłowny cytat z gry – „łuskowatym zje*em”.
Z historią zaserwowaną nam przez Shadow Warrior 3 mam tylko ten problem – zbyt szybko odsłania wszystkie karty i to, co zazwyczaj jest pierwszą misją lub prologiem, tutaj stanowi pełną, ośmiogodzinną historię. Zgoda, gdzieś po drodze ożywimy lub uśmiercimy jakieś bóstwo, będziemy gonić za niezwykle ważnym artefaktem lub zyskamy cennych sprzymierzeńców.
Czuć jednak, że scenarzyści porzucili wielowątkowość i zwroty akcji na rzecz wymyślania ciętych, wulgarnych żartów. Jasne, nie jest to poważny zarzut, ale nie spodziewajcie się fabuły bardziej ambitnej niż sztampowe ratowanie świata na tle wybuchów.
Pewną niezaprzeczalną wadą jest już za to niewielkie zróżnicowanie kolejnych lokacji, niejako wynikające właśnie z samej historii. O ile w „dwójce” będąc korporacyjnym ninja biegaliśmy jeszcze po biurach, budynkach i miastach o orientalnej architekturze, tak Shadow Warrior 3 to już niemal każdorazowo wycieczka po swoistej dżungli, wzgórzach i rozrzuconych budynkach, żywcem wyciągniętych z japońskich drzeworytów. I choć raz trafimy tu do lodowej krainy, innym razem do wnętrza bestii, a do tego kilkukrotnie udamy się w spływ rzeką, to jednak z czasem czuć tu pewną monotonię, i to znacznie większą niż poprzednio.
Rzucanie mięchem na prawo i lewo
Niemal każdą walkę, a także rozmaite akrobatyczne wygibasy między hakami, półkami skalnymi i spadającymi mostami urozmaicą nam dialogi bohaterów. Komunikują się oni ze sobą dość często (choć nie wiem czy to zasługa magii czy jakichś bardzo wytrzymałych słuchawek Bluetooth) i niemal każdorazowo kłócą się na temat tego kto spowodował zagładę, kogo należy zabić lub po prostu… wyzywają się od najgorszych, i to bez większego powodu.
Przyznaję, że choć czasem ciężko było mi skupić się na wymianie ognia i równoczesnym wsłuchiwaniu się w dialogi (są polskie napisy, z całkiem udanym tłumaczeniem), to w większości rozmowy wywoływały u mnie co najmniej lekki uśmiech na twarzy. Śmiałem się za to w głos nie po usłyszeniu kolejnych wulgaryzmów, ale… podczas śpiewania przez Lo Wanga znanych muzycznych hitów lub ich przeróbek.
Flying Wild Hog ma specyficzne poczucie humoru, ale mi ono pasuje. Tym bardziej, że zrezygnowano z wplatania wszędzie fallicznych kształtów. Jasne, miło było raz czy dwa w Shadow Warrior 2 uderzyć wroga w twarz potężnym „ogórowym mieczem”, ale co za dużo to nie zdrowo. Teraz znacznie lepiej odbieram humorystyczne nawiązywanie do elementów pop-kultury (jest zarówno Szklana Pułapka, czy Kill Bill, jak i Wiedźmin 3) oraz kreatywność chociażby w nazywaniu kolejnych lokacji (mój faworyt to „Pieruńska kopuła Motoko”).
Jak już wspomniałem, należy z góry założyć, że nasłuchamy się w tej grze ogromnej ilości rozmaitych „faków” padających z ust bohaterów. Wulgaryzmy nie są jednak przesadzone – no bo przecież gdyby pod Tobą złamała się półka skalna, hak z wyciągarką nie dał radę zaczepić się o wiszące koło i spadałbyś w przepaść zakończoną kolcami, raczej nie krzyknąłbyś „ojejku, panie szopie, dlaczego zabrałeś mi magiczną maskę i spowodowałeś, że zbliżam się do nieuchronnej śmierci”. No właśnie, Lo Wang też nie przebiera w słowach, więc spodziewajcie się raczej tekstów o „cholernym miśku wyżerającym śmieci”.
Jeśli już mowa o rzucaniu mięsem, to warto powiedzieć o dosłownym znaczeniu tego zwrotu – cóż, z pewnością jest tu krwawo. Wrogów są tu całe hordy, a co jeden przeciwnik to bardziej wymyślny. Kamikadze krzyczący wniebogłosy i biegnący w stronę gracza, by czym prędzej się zdetonować? Są. Olbrzymie demony z uszami słodkich króliczków? Na miejscu. A może rzucający tarczami od piły stwór wyglądający jak skrzyżowanie akordeonu z „magiczną sprężyną”? No jakże mogłoby go zabraknąć.
Wszystkie te bestie z piekielnych otchłani będziemy ciąć kataną, ostrzeliwać jedną z sześciu broni dystansowych i odsuwać mocą Chi. Do tego dochodzą też naprawdę dobrze przemyślane elementy otoczenia, które po aktywowaniu mogą na przykład otworzyć zapadnię, uruchamiając pod spodem wielką maszynę do mielenia mięsa (i mięsistych demonów).
Ogłoszenie: zamienię liniowe korytarze na krwawe areny
Zapomnijcie o staroszkolnych strzelankach, w których dało się sprintem przemierzać korytarze i omijać przeciwników, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do celu. W Shadow Warrior 3 staniemy na przynajmniej kilkudziesięciu arenach, które na ładnych parę minut zamykają nas w dość ciasnym otoczeniu z zastępami wrogów.
Żeby przeżyć i przejść dalej trzeba będzie wyeliminować wszystkich przeciwników „specjalnych”, a także olbrzymie ilości odradzających się „zwykłych” demonów. Ten drugi rodzaj pojawia się cyklicznie aż do końca starcia, ale równocześnie jest prosty do wyeliminowania, pozwalając na otrzymanie w nagrodę zdrowia i podniesienia poziomu bitewnego szału.
Do tego po załadowaniu się specjalnego paska mocy można wykorzystywać ataki kończące. Choć każdy przeciwnik może być po prostu „zmieciony z planszy” salwą z dwururki, to użycie na nim ruchu specjalnego daje nam do dyspozycji tymczasowe wzmocnienie. Zależnie od pokonanej bestii może to być na przykład przedmiot zamrażający wrogów, mini-tornado czy też fruwające przez pewien czas w powietrzu krwiożercze oko, pomagające nam w walce. Dzięki temu potyczki mają tu też pewien wymiar taktyczny – gracz musi zdecydować na kim wykorzystać potężny atak, by skorzystać z najbardziej potrzebnego bonusu.
Dobrze wiedzieć też, że tu praktycznie cały czas trzeba być w ruchu. Bez zbierania pojawiających się dostaw zdrowia i amunicji nie przeżyjemy niemal żadnej walki. Z kolei fruwanie między platformami za pomocą wysokiego skoku i korzystanie z liny z wyciągarką pomaga uniknąć potężnych ciosów. Jestem tylko odrobinę zawiedziony bossami – zazwyczaj wymagają po prostu większej ilości pocisków niż wymyślnej taktyki. Wyjątkiem jest finałowa walka, która przyniosła mi więcej radości niż frustracji. Na początku ginąłem w niej dość często, ale po kwadransie miałem już wypracowaną w głowie i w palcach taktykę, która pozwoliła doprowadzić Lo Wanga do satysfakcjonującego zwycięstwa.
Krwawa łaźnia jak malowana
Tak jak już wspomniałem, nie ma tu może zbyt wielkiej różnorodności poziomów, ale wszystko to co przyjdzie nam zobaczyć wygląda naprawdę atrakcyjnie. Modele broni, przeciwników i postaci są szczegółowe i nierzadko pomysłowe. Minimalne oszczędności widać w teksturach otoczenia, ale w pełnym ruchu wygląda to lepiej niż na statycznych zrzutach ekranu.
Jeśli miałbym na cokolwiek narzekać to przyczepiłbym się do przerywników filmowych – widać w nich rozmycie i rozdzielczość niższą niż ta we właściwej rozgrywce. W wersji przedpremierowej nie wyeliminowano też wszystkich błędów technicznych. Powtarzając pojedynek z bossem zdarzało się, że w powietrzu wisiały jego szczątki z… poprzedniego podejścia. Kilkukrotnie miałem też problemy z załadowaniem się skryptów, przez co nie dało się ukończyć areny i musiałem wracać do punktu kontrolnego. Mylące są też umiejscowienia haków do zaczepienia. Zdarzało mi się ginąć, kiedy próbowałem przyciągnąć się do miejsca, które twórcy udostępnili, ale dopiero „na potem”. Chcąc pójść na skróty rozbijałem się o niewidzialne ściany i musiałem zaczynać fragment gry od nowa.
A skoro już dotknąłem tematu oprawy audiowizualnej to muszę wspomnieć o udźwiękowieniu. Muzyka jest tu dynamiczna i szalona, przypomina nieco utwory, które poprzedzały krwawą jatkę we wspomnianym wyżej filmie Kill Bill. Mimo pewnej powtarzalności tworzy ona niepowtarzalny klimat i stanowi atut gry.
W parze ze ścieżką dźwiękową idzie też naprawdę udana praca lektorów. Anglojęzyczne kwestie brzmią świetnie, a do tego są bardzo wyraźnie. Gracze znający ten język nie będą musieli odwracać uwagi od rozgrywki by patrzeć na polskie napisy, bo i tak wychwycą pewnie większość dialogów. Dodajmy do tego udane odgłosy broni i ryki potworów i w efekcie otrzymujemy oprawę audio niemal idealną. Prostą, bo taki jest Shadow Warrior 3, ale bez rzeczy, do których można byłoby się przyczepić.
Shadow Warrior 3 – czy warto kupić?
To czy najnowsze dzieło Flying Wild Hog jest udane czy nie zależy tylko od tego, jakiej gry poszukujesz. Jeśli liczysz na czystą, nieskrępowaną rozrywkę ze sporą dawką wulgarnego humoru i olbrzymią ilością krwi, to Shadow Warrior 3 możesz brać w ciemno. Przez osiem godzin palec ze spustu będziesz ściągał tylko po to, żeby wykonywać różne akrobacje między niebezpiecznymi lokacjami lub by w chwilach przerwy obejrzeć filmy z wyzywającymi się bohaterami.
Ta gra jest świetnym przedstawicielem swojego niewielkiego gatunku – pierwszoosobowych strzelanek nastawionych na walki na arenie. Nie jest może specjalnie odkrywcza i może po pewnym czasie może stać się monotonna, ale na te dwa-trzy wieczory wypełnione krwawą jatką będzie jak znalazł. Co tu dużo pisać - siadaj więc przed ekran i pomóż Lo Wangowi dogonić i zatłuc tego **cenzura** smoka!
Ocena końcowa Shadow Warrior 3:
- dużo dynamicznej walki
- wulgarny, ale niewymuszony humor
- nieźłe zróżnicowanie przeciwników i uzbrojenia
- świetne lokacje z interaktywnym otoczeniem
- całkiem niezłe elementy zręcznościowe
- bardzo dobrze dobrana muzyka i udana praca aktorów głosowych
- drobne, ale irytujące błędy techniczne
- słabo wykorzystane moce specjalne
- walka po pewnym czasie robi się monotonna
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Shadow Warrior 3 w wersji PC na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od wydawcy gry - firmy Devolver
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!