PS5 potrzebowało hitu z najwyższej półki i właśnie go dostało – Horizon Forbidden West to wizualna perełka. Człowiek co chwila zalicza tu opad szczęki. A jednak szkoda, że mimo całej masy ulepszeń tytuł ten powiela sporo starych schematów, w tym z ostatniego Assassin’s Creed.
Horizon Forbidden West – wyczekane, wychuchane
Pamiętacie jeszcze moment premiery Horizon Zero Dawn na PlayStation 4? Ja pamiętam. To było niemal jak objawienie. Intrygujące, przepiękne, niesamowicie klimatyczne – przy tylu zachwytach chyba nie ma co się dziwić, że pierwsze przygody rudowłosej Aloy w postapokaliptycznym świecie niezmiennie okupują zestawienia najlepszych gier na PS4.
Pięć lat później Horizon Forbidden West ma wielką ochotę powtórzyć tamten sukces. Właściwie to jest na niego niemal skazany, bo po tym co pokazali jego twórcy już w pierwszych zapowiedziach, prawie 2 lata temu, tytuł ten z miejsca trafił na listę najbardziej oczekiwanych gier, wpierw 2021, a później 2022 roku. Niestety, pandemia wszystkim nam dała się we znaki stąd i opóźnienia najgorętszych gier aż tak mocno nie dziwią. Ważne, że w końcu doczekaliśmy się chwili, w której możemy zagrać w to cudo. Tak, tak, cudo! Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że na PlayStation 5 Horizon Forbidden West wygląda wprost olśniewająco. I taki nextgen to ja rozumiem!
Spodziewaj się niespodziewanego
Horizon Zero Dawn pokazało, że postapokalipsa nie musi wcale oznacza totalnie zniszczonego świata pełnego odpadów radioaktywnych, toksycznych oparów, zmutowanych potworów i walczących ze sobą niedobitków cywilizacji. W tym świecie, po wojnie ze zbuntowanym SI, nie zostało absolutnie nic. Wiecie, zero zwierząt, zero ludzi, wyjałowiona ziemia i gołe skały. A mimo to życie się odrodziło. Nie chce nikomu psuć tu ewentualnej zabawy w poznawanie tej historii od początku i dlatego na tym poprzestanę.
Musicie jednak wiedzieć co urzekło mnie i masę innych graczy w tamtej historii. Pierwsze Horizon zaczynaliśmy bowiem tak naprawdę wiedząc niewiele. Ot, prymitywne plemiona używające łuków koegzystują tu z zaawansowanymi maszynami udającymi zwierzęta. Ba, potrafią na nie polować, a nawet używać ich części. Całą resztę, łącznie z pochodzeniem naszej rudowłosej bohaterki musieliśmy tu odkryć sami i w wielu miejscach było to naprawdę zaskakujące doświadczenie.
Czemu o tym teraz wspominam? Bo siadając do Horizon Forbidden West byłem pełen obaw czy twórcom uda się wykrzesać z tego uniwersum coś równie niespodziewanego. No bo skoro poznaliśmy już całkiem zaskakującą historię powstania tego świata (i zagłady poprzedniego) to Horizon Forbidden West obdarty z tego fantastycznego nimbu tajemnicy mógł okazać „zwyczajną” kontynuacją jakich w świecie elektronicznej rozrywki wiele.
O dziwo jednak Guerrilla Games całkiem pomysłowo rozwinęło dawną opowieść nie tylko kontynuując główny wątek o umierającej Ziemi i tym jak ją naprawić, ale również otwierając pole do dalszych domysłów dzięki sięgnięciu po motyw, który wcześniej wydawał się jedynie mało znaczącym epizodem, a który zyskał całkowicie nowy wymiar.
Wiem, brzmi to dość skomplikowanie, ale zdradzanie czegokolwiek poza faktem, że Aloy wciąż próbuje przywrócić równowagę świata po wielkiej bitwie z maszynami o Południk byłoby nie fair wobec tych, którzy z wypiekami na twarzy czekają na Horizon Forbidden West. Może więc wystarczy, że powiem, że akcja nowej gry rozgrywa się 6 miesięcy po wydarzeniach z Horizon Zero Dawn.
Miało być lepiej, bo przecież Hades został pokonany, a jest gorzej. Ziemię toczy dziwna krwawa „rdza”, która niszczy plony i powoli zabija wszystko co żyje, maszyny jak wariowały tak wariują, a Sylens, pełen sprzeczności łysy jegomość z „jedynki”, znów nie jest z nami szczery i realizuje swoje, nie do końca jasne cele. To ostatnie było zresztą do przewidzenia sądząc po cliffhangerze, którym uraczyli nas twórcy na zakończenie Zero Dawn.
Musicie jednak wiedzieć jedno – w tej grze należy spodziewać się niespodziewanego. I jeśli nawet w niektórych momentach dalsze wydarzania wydadzą się Wam dość przewidywalne to twórcy dwoją się i troją by czymś zawsze nas zaskoczyć. No mnie kilka razy nieźle zadziwili, zszokowali, a nawet napędzili niezłego pietra.
Znany z pierwszego Horizon system decyzji powraca
Assassin Creed: Horizon
Pamiętacie jak skonstruowana była pierwsza część Horizona? Z grubsza rzecz ujmując był to typowy przedstawiciel przygodowych gier akcji z otwartym światem i olbrzymią mapą po brzegi wypełnioną znacznikami sugerującymi jakieś czekające nas aktywności. Czy to źle? Nic z tych rzeczy, szczególnie, że nieodłączne walki z maszynami przy użyciu łuku i innych, dość prymitywnych broni to było faktycznie coś świeżego.
Dwójka nie przynosi pod tym względem żadnej rewolucji, ale i tego nie potrzebuje. Jedyna widoczna różnica to wielkość świata. Oj tak, ten rozrósł się naprawdę potężnie zyskując absolutnie przepięknie wyglądające lokacje. Tym razem dostaliśmy bowiem kilkanaście różnorodnych krain – od dżungli i gór pokrytych śniegiem, po pustynie i niemal bajkowe wybrzeże z błękitnym oceanem. Do tego dochodzą oczywiście zmiany pogodowe i cykl dnia i nocy.
Wszystko to razem powoduje, że grając w Horizon Forbidden West cały czas czujemy się odkrywcami. I dobrze, wszak zapuszczamy się na tereny tytułowego zakazanego zachodu, którego nawet wojska szalonego króla-słońce nie były w stanie kiedyś podbić. Co to oznacza? Oczywiście nowe, nie wiedziane dotąd plemiona, nowe maszyny i nowe bronie.
Mocno rozbudowano też system umiejętności, w którym zamiast czterech raczej prostych drzewek znanych z Horizon Zero Dawn mamy teraz ich aż sześć, i to całkiem pokaźnych. Najważniejszą nowością jest tu jednak coś co nazwano przypływem odwagi. W skrócie chodzi o aktywowaną umiejętność specjalną, która daje nam jakieś czasowe benefity. Może to być chwilowy kamuflaż, zwiększone obrażenia strzeleckie, wybuch dookólny, premia do obrażeń krytycznych czy choćby reakcja łańcuchowa przerzucająca uszkodzenia także na pozostałych przeciwników.
Nie powiem, po nauczeniu się jak z tego rozwiązania sprawnie korzystać można nieźle namieszać na polu walki. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że teraz całość trochę zbyt mocno przypomina Assassin’s Creed: Valhalla. Jakby nie patrzeć mamy tu i skradanie się, i ciche wykończenia, i bezpośrednią walkę, w której liczy się dobre wyczucie czasu i wykorzystanie zdolności specjalnych.
Co więcej, Guerrilla Games nie omieszkało dorzucić do Horizon Forbidden West systemu posiłków dających czasowe wzmocnienia, a także minigry „planszowej”, której wytrawni gracze rozsiani się po całym świecie (ktoś pamięta Orlog?). Ba, są tu nawet wyścigi „konne”, choć to akurat mrugnięcie okiem w kierunku fanów naszego rodzimego „Wieśka”.
O ile rozbudowane drzewka umiejętności potrafią zaciekawić, o tyle Napad (minigra z maszynami) wymaga czasu by się do niego przekonać
Nie myślcie jednak, że mam za złe twórcom za te wszystkie zapożyczenia. Bynajmniej. Jeśli rozgrywka sprawia frajdę (a sprawia – i to jaką!) to nie widzę w tym problemu. Gorzej, że mimo całej masy znaczników na mapie czułem momentami, że brakuje tu nieco fabularnej treści. Bieganie po tak dużym terenie mając tylko jeden, bardzo oddalony cel potrafi być nieco nużące.
Ktoś powie pewnie teraz „a od czego są misje poboczne i inne aktywności? Przecież w Horizon Zero Dawn ich nie brakowało.” Zgadza się, tu też jest tego trochę. Kłopot w tym, że spora część z nich to albo „przynieś, zanieś, pozamiataj” albo pojedyncze zadania nie mające jakiegoś większego znaczenia dla dalszego przebiegu rozgrywki.
Największy zawód sprawiły mi jednak zablokowane „przejścia”, które wymagają wcześniejszego odkrycia jakiegoś konkretnego narzędzia. Skoro wymagają one ode mnie powracania do wcześniej poznanych miejsc liczyłem na coś więcej niż tylko ukryta tam skrzynka z surowcami, a tak właśnie w dużej mierze to wygląda.
Tak narzekam, a wystawiona poniżej przeze mnie ocena mówi coś zupełnie innego. Cóż, wylazł ze mnie pan maruda, bo i oczekiwania wobec Horizon Forbidden West miałem srogie. Ale wiecie co? Wystarczyła jedna ciekawsza misja, jedno emocjonujące starcie ze stadkiem maszyn i już wszystkie te mankamenty i niedociągnięcia szły w moim przypadku w niepamięć.
Ba, dzięki Horizon Forbidden West znów poczułem się jak młodzik zarywający całe nocki na graniu. A wierzcie mi, w tak niesamowicie wyglądającym świecie łatwo się zatracić nie zauważając nawet jak za oknami zrobi się jasno.
Horizon na PlayStation 5 rządzi
Pamiętam, jak zachwycałem się Horizon Zero Dawn grając na nowo zakupionym LG OLED B6. Grafika na PS4 Pro robiła tam kolosalne wrażenie, a efekty HDR po prostu powalały. Wiedziałem, że przygotowywana na PlayStation 5 kontynuacja przyniesie pod tym względem nową jakość. Wszak co nextgen to nextgen. Przyznam jednak szczerze, że aż takiego przeskoku się nie spodziewałem (co istotne, grałem w trybie jakości, a nie wydajności).
Już zachwycałem się różnorodnością krain Horizon Forbidden West, którą zresztą możecie zobaczyć i na zdjęciach i na naszym filmie. Przyjrzyjcie się jednak detalom – czy to poszczególnych lokacji czy modelom postaci, ich strojom, włosom czy śladom po nałożeniu farby. Jak dla mnie oprawa graficzna tej gry na PS5 to prawdziwe cudo.
Z dziennikarskiego obowiązku (ale także z uwagi na to, że edycja na poprzednią generację jest nieco tańsza, a aktualizacja do PS5 ma być darmowa) sprawdziłem też wersję na PS4. O dziwo, ona również nie ma czego się wstydzić. Jasne, zespół Guerrilla Games zastosował tu całą masę sztuczek by skutecznie ukryć przed nami ograniczenia tej konsoli. Efekt końcowy potrafi jednak zachwycić… a przynajmniej do czasu, gdy zobaczymy to samo na PlayStation 5.
Oczywiście nie da się tu choć słówkiem nie wspomnieć o bonusach nextgenowej wersji czy to w postaci bardzo krótkich czasów ładowania, haptycznych wibracji i adaptacyjnych triggerów (choć tu można mieć pewne zastrzeżenia do ich raczej średniej siły) czy dźwięku Tempest 3D.
Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiło to ostatnie, szczególnie że udźwiękowienie w tej grze to absolutne mistrzostwo świata. Muzyka – fenomenalna, efekty – świetne, dubbing – znakomity. I tak, znów uważam, że polska wersja brzmi doskonale. Jedyne czego mi brakowało to głos Lance’a Reddicka, czyli Sylensa, z tym jego charakterystycznym cyzelowaniem słów.
Horizon Forbidden West – czy warto kupić?
Nowy Horizon miał być hitem i nim jest. Tam, gdzie powinno się rozbudować pomysły z "jedynki" tam został rozbudowany, tam, gdzie poprawić i ulepszyć – tam został poprawiony i ulepszony. A że to w zasadzie to nic nowego – cóż, nie można mieć wszystkiego. Ważne, że całość wygląda oszałamiająco, a rozgrywka i poznawanie historii wciaż sprawia ogromną frajdę.
Jeśli więc jesteś jednym z tych szczęśliwców, którym udało się kupić PS5 to nie masz nawet co się zastanawiać - ładniejszej gry z otwartym światem na tę konsolę w tej chwili nie znajdziesz. Możesz mi wierzyć lub nie, ale w Horizon Forbidden West łapczywie chłonie się każdą minutę, każdą miejscówkę, każdą zmianę pogody czy cyklu dnia. To jeden z tych tytułów, którego odpuścić sobie po prostu nie można. To „ekskluziw” niemal doskonały, którego po cichu zazdrościć Ci będą posiadacze innych platform.
Opinia o Horizon Forbidden West [Playstation 5]
- niesamowicie różnorodny, olbrzymi świat, który potrafi wywołać opad szczęki,
- intrygująca, wielowątkowa fabuła,
- fenomenalna oprawa wizualna na PS5 i całkiem niezła na PS4,
- nowe mechaniki i bronie, które mocno urozmaicają rozgrywkę,
- świetne, super widowiskowe i bardzo satysfakcjonujące walki z maszynami,
- kilka rozbudowanych drzewek rozwoju umiejętności,
- sporo różnych dodatkowych aktywności,
- niezłe wykorzystanie możliwości kontrolera Dualsense (na PS5),
- całkiem konkretna długość rozgrywki (nawet i 100 h),
- absolutnie fenomenalna muzyka,
- nieco rozczarowujące wykorzystanie zablokowanych przejść,
- do przekombinowanego systemu lootu doszedł przekombinowany system „buffów”,
- trochę mało fabularnej treści jak na tak wielką i wypełnioną masą znaczników mapę,
- spory rozdźwięk między dubbingiem a napisami,
- sterowanie miejscami potrafi być irytujące,
- sporadyczne błędy techniczne i dziwne zachowania przeciwników.
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę Horizon Forbidden West na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Sony Interactive Entertainment Polska
Komentarze
43niemencrystal,com/kategoria-produktu/misy-i-wazony/ (Zamieńcie przecinek na kropkę)
- pusty, nudny świat w którym oprócz walki nic się nie dzieje
- wszędzie poupychane znajdźki by w jakikolwiek sposób usprawiedliwić tak rozległy, a jednak pusty świat
- sidequesty to drwina z graczy, fabuły w nich nie uświadczysz,
- w zdecydowanej większości miast i wioskach kompletnie nic się nie dzieje, większości z nich nawet nie ma co odwiedzać bo oprócz jednej znajdźki nic nie wnoszą do gry
- interakcja z NPCami nie istnieje
- do bólu liniowa gra w wymuszonym otwartym świecie na który twórcy gry nie mieli pomysłu
- niewielka różnorodność w zadaniach
- żałosna próba imitacji wyborów poprzez ton głosu Aloy, który nic nie zmienia
- tak, historia jest świetna, odkrywanie co się stało z ludzką cywilizacją czy to poprzez główny wątek czy poprzez odsłuchiwanie i czytanie znajdziek naprawdę wciągało
- system walki przyjemny, ciekawy przez pierwszych kilka(naście) godzin, nie jest na tyle dobry by być jedyną poważną aktywnością w grze, za mało innych aktywności które chociażby na paręnaście minut odrywały nas na od walki
- różnorodność przeciwników oraz ich zachowań zdecydowanie na plus
- porządne rozszerzenie w postaci The Frozen Wilds
Ładna grafika, niezłe widoki i ogromny świat są kiepską rekompensatą braków z HZD, po przeczytaniu kilku recenzji HFB zapowiada się tak samo.
https://cdn.discordapp.com/attachments/415783573015101440/942771132505915402/unknown.png