Kto zabił i dlaczego – oto jest pytanie – recenzja filmu „Śmierć na Nilu”
Agata Christie to niekwestionowana królowa literackiego kryminału, a jedną z jej najbardziej rozpoznawalnych książek jest właśnie „Śmierć na Nilu”. Czy najnowsza ekranizacja może dorównać literackiemu kunsztowi pierwowzoru? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
Hercules Poirot powraca, czyli recenzja filmu „Śmierć na Nilu”
W dobie panującej pandemii w kinach pojawia się nieco mniej premier filmowych. Duża ich część przeniosła się bowiem na ekrany platform streamingowych. Fani kryminałów znajdą tam sporo nowości takich jak choćby „Reacher” czy film „Jak pokochałam gangstera”. Hitów jest tam jednak znacznie więcej o czym możecie się przekonać przeglądając naszą listę najlepszych kryminałów na Netflix.
Osobiście uwielbiam kino, w którym głównym motywem jest śledztwo. Kiedy więc usłyszałem, że swoją premierę będzie miała nowa ekranizacja klasycznego kryminału jakim jest „Śmierć na Nilu”, od razu postanowiłem się wybrać, by sprawdzić co z tego wyszło.
Dla przypomnienia, w roku 2017 Kenneth Branagh podjął się wyreżyserowania ekranizacji „Morderstwa w Orient Expressie”, nowej wersji przygód Herculesa Poirota, w której zresztą sam zagrał. Niestety, wypadła ona dość średnio, i to pomimo doborowej obsady. Na koniec tamtego filmu główny bohater zostaje wezwany do Egiptu. „Śmierć na Nilu” jest więc bezpośrednią kontynuacją produkcji z 2017 roku.
Czy tym razem ekranizacja okaże się bardziej rzetelna? Czy utrzyma gęstą atmosferę kryminałów Agathy Christie? A może znowu dostaniemy niczym wyróżniającego się przeciętniaka? Na te wszystkie pytania postaram się opowiedzieć w mojej recenzji filmu „Śmierć na Nilu”.
Morderstwo w cieniu piramid
Jak łatwo się domyślić „Śmierć na Nilu” przenosi nas do malowniczego Egiptu, gdzie dzielny detektyw Hercules Poirot spotyka swojego młodego przyjaciela Bouca podróżującego ze swoją matką. Chłopak jest tak uradowany widokiem Poirota, że postanawia zaprosić go na ślub swoich znajomych - Linnet Ridgeway Doyle oraz Simona. Wspaniałą atmosferę uroczystości ślubnych przerywa jednak nagłe pojawienie się byłej narzeczonej Simona - Jacqueline de Belleford.
Nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanego postanawia ona prześladować nowożeńców. Aby uniknąć napiętej sytuacji młoda para zmienia plany i zaprasza wszystkich na rejs po Nilu. Niestety miłosna sielanka szybko zostaje przerwana - ktoś bowiem zabił pannę młodą. A to dopiero początek całej intrygi.
Szybko okazuje się też, że na pokład wynajętego statku trafiła była narzeczona Simona. Sprawca wydaje się więc oczywisty. W momencie, gdy panna młoda została zabita Jacqueline była jednak odurzona środkami na uspokojenie. Rodzi się więc pytanie kto zabił i dlaczego? Oczywiście do akcji wkracza Hercules Poirot by rozwiązać tę z pozoru nierozwiązywalną sprawę i złapać mordercę.
Każdy może być mordercą
W książkach Agathy Christie każdy był podejrzany, a fabuła była tak skonstruowana, że na koniec zazwyczaj szeptaliśmy „To niemożliwe!”. Autorka wprowadzała gęstą atmosferę posługując się ciekawym zabiegiem - każdy miał tu bowiem mniejszy lub większy powód do mordu na ofierze. Mimo to literacki oryginał większą uwagę przywiązywał do podrzucanych nam tropów i dowodów niż do bohaterów jako takich, co często myliło nasze podejrzenia.
W filmie „Śmierć na Nilu” główny nacisk reżyser postanowił położyć na zachowania każdego z bohaterów co miało, jak się domyślam, wprowadzić pośród widzów przekonanie, że każdy jest tu podejrzany. Dla mnie jednak jest to zabieg w pełni nieudany. Dlaczego? Ano mamy na przykład scenę, w której widzimy służącą zamordowanej panny młodej, która przymierza drogi naszyjnik swojej pani. Kilka scen później dostajemy kadr, w którym ta sama pokojówka strasznie narzeka na swoją pracodawczynię. Jakby film chciał do nas wykrzyczeć – „Patrz widzu, to jest podejrzana! To ona zabiła. Serio!!!”
Tak samo przedstawiony jest kuzyn wspomnianej ofiary. Widzimy go jak chce wymusić podpisanie na szybko papierów przez jeszcze żyjącą pannę młodą, a potem jak stara się oskarżać innego pasażera rejsu o zbrodnię. Zabieg mający na celu zmylenie nas powoduje rzecz odwrotną. Osobiście od razu byłem pewien, że osoby, które film każe nam podejrzewać są niewinne, więc nieco po godzinie odkryłem sprawców, co zdecydowanie zepsuło mi seans.
Plejada gwiazd i efekty specjalne nie czynią dobrego kryminału
Kenneth Brangah ponownie ściągnął do filmu aktorskie gwiazdy. Mamy tu więc między innymi Gal Gadot, Annette Bening, Armie Hammera czy Sophie Okonedo (Koło Czasu) . W rolę głównego bohatera wcielił się zaś, a jakże, sam reżyser. Niestety, mimo zatrudnienia prawdziwych gwiazd nie mają one zbyt często okazji pokazać swojego kunsztu. Może to wina zbyt wielu bohaterów, a może zbyt szybkiego przeskakiwania pomiędzy postaciami, ale żadna z nich nie jest w stanie nas czymkolwiek zachwycić. Dobitnie pokazuje to jednak, że nawet dysponując najlepszymi aktorami nic nie wskóramy przy słabym scenariuszu.
Pod względem wizualnym „Śmierć na Nilu” jest na dość średnim poziomie. Niestety, tylko średnim. Przede wszystkim film nadużywa zielonego ekranu, który jest mocno widoczny w wielu scenach. Nie jest to jednak główna wada tej produkcji. Najgorsza jest praca kamery, w momentach prowadzonych przesłuchań. Kiedy nasz detektyw siada naprzeciwko każdego z podejrzanych, kamera zamiast robić stateczne przejścia zaczyna kręcić się dookoła powodując, że czujemy się niczym na karuzeli. I choć kolorystyka i klimat dawnego Egiptu są tu dobrze wyczuwalne, to jednak wyżej wymienione rażące błędy mocno przeszkadzają w odbiorze filmu.
„Śmierć na Nilu” - czy warto obejrzeć?
Zacznijmy od tego, że „Śmierć na Nilu” trwa nieco ponad dwie godziny. Prawie godzinę filmu zajmuje reżyserowi dojście do rozpoczęcia samego śledztwa. Nie da się ukryć, że mniej wytrwali kinomani mogą po takim czasie zacząć odczuwać znużenie. Sama odpowiedź na pytanie kto zabił pojawia się jednak zbyt szybko, co właściwie zabija ducha literackiego pierwowzoru.
Co ciekawe, na koniec filmu nie uświadczymy zapowiedzi kolejnej części. Jakby twórcy chcieli sprawdzić jaką oglądalność będzie miała „Śmierć na Nilu”, a potem podjąć ewentualną decyzję o kontynuacji. Podsumowując mamy więc tu do czynienia z kinem mocno przeciętnym, i to pod każdym względem, a także stanowczo za długim.
Z czystym sumieniem mogę go polecić jedynie zagorzałym fanom twórczości Agathy Christie. Po prostu jest wiele lepszych kryminałów, które z powodzeniem znaleźć można nawet na platformach typu Netflix czy Amazon. Jeśli mimo to nie zniechęciła Cię moja recenzja wybierz się do kina, sam oceń i daj znać w komentarzu jak Ci się podobało.
Ocena końcowa filmu "Śmierć na Nilu"
- plejada aktorskich gwiazd
- ładne ujęcia
- może podobać się fanom twórczości Agathy Christie...
- ...choć scenariuszowi wyraźnie brakuje polotu oryginału
- sporo scen zepsutych przez zbyt dużą ilość zielonego tła
- zbyt duża przewidywalność
- chaotyczna praca kamery
- dłużyzny, które nie wychodzą filmowi na dobre
Komentarze
4