Kto jako dziecko nie marzył o wielkiej, kosmicznej przygodzie. Wystarczył statek z klocków i już w wyobraźni byliśmy hen, po drugiej stronie galaktyki. Starlink: Battle for Atlas przywołuje takie wspomnienia łącząc ze sobą dwa światy – ten prawdziwy, zabawkowy, i ten wirtualny.
- unikatowy i świetnie zrealizowany pomysł na grę z modułowymi zabawkami w roli głównej,; - każda dokonana zmiana w statku-zabawce jest od razu widoczna (i faktycznie odczuwalna) w świecie gry,; - pokaźna liczba dodatkowych zabawek – całych zestawów, pojedynczych statków, pilotów i broni,; - kombinowanie z łączeniem poszczególnych rodzajów uzbrojenia i modułów sprawia sporą frajdę,; - olbrzymi otwarty system gwiezdny, z 7 różnorodnymi planetami na których można swobodnie lądować,; - ogrom misji do wykonania,; - niezła oprawa audiowizualna,; - pełna polska wersja językowa pozwalająca dzieciom od razu zanurzyć się w świat gry.
Minusy- skompletowanie wszystkich statków, pilotów i modułów może być kosztowne - nieco rozmywająca się fabuła,; - dla starszych graczy po pewnym czasie rozgrywka może stać się zbyt powtarzalna, a przez to i nużąca,; - niektóre polskie głosy nie za bardzo pasują do odgrywanych postaci.
Ktoś powie pewnie teraz, że przecież pomysł wrzucenia prawdziwych zabawek do gier nie jest wcale nowy. I ten ktoś…będzie mieć rację. Jakby nie patrzeć dużo wcześniej tę samą koncepcję wykorzystało już Activision, i to wiele razy, tworząc całą serię gier spod znaku Skylanders. Później do wyścigu o serca najmłodszych kolekcjonerów dołączył jeszcze na chwilę Disney proponując całym rodzinom zabawę figurkami w Disney Infinity. Obie te produkcje świetnie nadawały sie do tego by grać w nie ze swoim dzieckiem.
Niestety, nawet cała plejada należących do Disney’a niepowtarzalnych bohaterów – od Myszki Miki, po Dartha Vadera, Yodę i Kylo Rena – nie dała rady utrzymać zainteresowania graczy i koniec końców seria ta poszła w zapomnienie. A jednak mimo niepowodzenia takiego kolosa jak Disney firma Ubisoft odważnie wkracza w świat produkcji z gatunku Toys-to-life serwując nam swoją wersję tego jak powinna wyglądać dobra gra z zabawkami w roli głównej.
Brzmi może dość buńczucznie, ale po ty, co zobaczyłem i doświadczyłem grając w Starlink: Battle for Atlas, a także po radości jaką widziałem na twarzach najmłodszych dzieciaków bawiących się zabawkowymi okrętami, sądzę że tytuł ten na naprawdę spore szansę na sukces.
Kosmos, ostateczna granica
Trzeba Ubisoftowi to oddać – jak mało który producent potrafi stworzyć przepięknie wyglądający, a do tego naprawdę ogromny świat. W Starlink: Battle for Atlas obejmuje on jednak nie jeden, a aż 7 światów, bo tyle właśnie jest planet w tytułowym systemie gwiezdnym Atlas.
Oczywiście, każda z nich jest inna. Jedna przypomina pustynie Nevady, inna wygląda jakby żywcem wyciągnięta z filmów science-fiction z lat 60-tych ubiegłego wieku, a jeszcze inna może pochwalić się skutymi lodem, surowymi krajobrazami.
Co najważniejsze jednak każda z planet ma tu swój własny żyjący ekosystem, z niesamowitymi zwierzętami, roślinami i całą tą dodatkową otoczką, która buduje tu naprawdę fenomenalny klimat odkrywania czegoś nam obcego. Zresztą co tu dużo pisać, wystarczy spojrzeć na zdjęcia z gry. Świat Starlink: Battle for Atlas dostarcza mnóstwo okazji, by zatrzymać statek i podziwiać okolicę.
Poza powierzchnią planet w Starlink: Battle for Atlas jest jeszcze oczywiście kosmos. Bez niego nie byłoby przecież frajdy. I mówię to serio, bo jednym z atutów gry jest płynne wzbijanie się w powietrze, przelatywanie przez atmosferę planety i „przejście” w przestrzeń kosmiczną. Podobnie wygląda lądowanie na planecie – gra pozwala nam doświadczyć tego wszystkiego bez żadnych półśrodków czy ekranów ładowania.
Świetne jest też to jak w Starlink: Battle for Atlas prezentuje się sam kosmos. To jest tylko pusta przestrzeń między planetami. Są i pola asteroid, i kosmiczni piraci, i wielkie statki bojowe. Słowem, wszędzie sporo się dzieje.
No ale sama ciekawa otoczka nie gwarantuje jeszcze dobrej zabawy. Do tego potrzebne są wyzwania i ciekawe misje. Na szczęście twórcy Starlink: Battle for Atlas zadbali i o to wrzucając na każdą planetę sporą ilość przeciwników i masę przeróżnych zadań – od przejmowania ruin, po rozbudowywanie baz, skanowanie fauny czy walkę z potężnymi bossami.
I po co robimy to wszystko? By uchronić system Atlas przed zajęciem go przez mroczne siły nazwane tutaj Zaginionym Legionem. Na samym początku gry porywa on założyciela Inicjatywy Starlink (nieco dziwacznej zbieraniny pilotów), dr Victora St. Granda, astrofizyka, który odkrył sposób na szybkie podróże międzygwiezdne.
Jak łatwo się domyślić, będzie to mieć później poważne konsekwencje. No ale od czego jest gracz. Nie niosłoby to jednak aż takich emocji , gdyby nie…zabawki inne niż wszystkie.
Składaj, zmieniaj, kombinuj, baw się
Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że Starlink: Battle for Atlas bez namacalnych, plastikowych figurek statków nie byłby w połowie tak dobry jak jest. To one bowiem, a właściwie – ich modularna budowa czyni tę grę tak niezwykłą.
To dzięki niej można dowolnie modyfikować uzbrojenie statku, zmieniać jego skrzydła, a nawet podpinać do nich dodatkowe, z innego modelu tworząc w ten sposób absolutnie nietypowe konstrukcje. Co najważniejsze jednak, każde takie działanie nie tylko od razu widoczne jest w grze, na naszym modelu, ale też ma kolosalny wpływ na jego faktyczne zdolności.
Większy ciężar przekłada się na wolniejsze przyspieszenie, a rozbudowana konstrukcja skrzydeł - na dużo gorsze możliwości manewrowania. Gra oddaje nawet zachwianą równowagę statku pokazując jego lekki przechył po dodaniu po jednej stronie dodatkowego skrzydła z zamontowanym uzbrojeniem.
„Sprzężenie” modelu statku z grą odbywa się poprzez specjalny uchwyt umieszczany na gamepadzie i podłączany do konsoli
Każdy statek ma specjalne łączniki, do których da się doczepić skrzydła bądź uzbrojenie
Wybór uzbrojenia też ma nie niebagatelne znaczenie dla samej rozgrywki. Niektóre rodzaje broni tworzą bowiem wyjątkowo zabójcze kombinacje takie jak choćby mroźne tornado wywoływane poprzez połączenie efektu działania emitera fal i rakiet zamrażających.
Odrywanie takich kombinacji daje sporą frajdę, choć oczywiście wymaga to dokupienia dodatkowych elementów bądź całych, gotowych pakietów – statku, pilota i uzbrojenia. Czasami bywa to wręcz konieczne, bo poziom trudności przeciwników z czasem rośnie i najłatwiejszym sposobem na ich eliminację jest wykorzystanie ich słabości (czytaj – efektu połączenia dwóch „żywiołów”).
Wszystko to brzmi nieźle, ale i tak najciekawiej w Starlink: Battle for Atlas przedstawiają się sami piloci. Ubisoft naprawdę się tutaj postarał, bo nie dość, że wszyscy piloci mają tu własne plastikowe, do tego całkiem nieźle wykonane, figurki, które faktycznie umieszczamy wewnątrz pojazdu, to jeszcze każdy z nich posiada niepowtarzalną umiejętność specjalną ze świetnie prezentującą się animacją.
Przykład? Judge i jego spowolnienie czasu, które z miejsca skojarzyło mi się z podobnym efektem wizualnym będącym częścią jednego z xboxowych hitów – Quantum Break. Co tu dużo mówić, wygląda to fenomenalnie.
Pilot jest zawsze pierwszym elementem „układanki” – to niejako na nim montujemy statek
A skoro już o pilotach mowa nie mogę nie wspomnieć o ikonicznym bohaterze Nintendo – słynnym Foxie McCloud z gry Star Fox. Jego gościnny występ w Starlink: Battle for Atlas to wisienka na torcie zarezerwowana dla posiadaczy Nintendo Switch. Tylko w dedykowanej im wersji gry znalazł się bowiem i słynny statek Star For Arwing, i osobna mini historia związana z tym bohaterem.
Starlink: Battle for Atlas – czy warto kupić?
Dla dzieciaków - na pewno. Oni z miejsca pokochają to niezwykłe połączenie zabawek z kosmiczną przygodą. Zapragną też pewnie od razu posiadać więcej statków, więcej uzbrojenia i wszystkich pilotów. Dla rodziców może to być zarówno dobra jak i zła wiadomość.
Dobra, bo nie trzeba będzie zastanawiać się co wybrać dziecku na kolejny prezent. Zła, bo każdy kolejny pakiet dodatkowych elementów wymaga sięgnięcia do portfela. Plus jest taki, że do zabawy w Starlink: Battle for Atlas da się wciągnąć nawet rodziców, bo gra posiada całkiem niezły tryb kooperacyjny, z dzielonym ekranem. Trzeba jednak wcześniej dokupić dodatkowy uchwyt na gamepada. Cóż, taki już urok tego typu gier.
Pewnie już o tym wspominałem, przy okazji którejś w wcześniejszych zapowiedzi, ale powtórzę to raz jeszcze - Starlink: Battle for Atlas to dziecięce marzenia na wyciągnięcie ręki. I to takie które da się dotknąć, zobaczyć na telewizorze, a potem zabrać ze sobą, by zwyczajnie pobawić się z dala od konsoli.
Ocena końcowa Starlink: Battle for Atlas
- unikatowy i świetnie zrealizowany pomysł na grę z modułowymi zabawkami w roli głównej
- każda dokonana zmiana w statku-zabawce jest od razu widoczna (i faktycznie odczuwalna) w świecie gry
- pokaźna liczba dodatkowych zabawek - całych zestawów, pojedynczych pilotów i uzbrojenia
- kombinowanie z łączeniem poszczególnych rodzajów uzbrojenia i modułów sprawia sporą frajdę
- olbrzymi, otwarty system gwiezdny, z 7 różnorodnymi planetami, na których można swobodnie lądować
- ogrom misji do wykonania
- niezła oprawa audiowizualna
- pełna polska wersja językowa pozwalająca dzieciom od razu zanurzyć się w świat gry
- skompletowanie wszystkich statków, pilotów i modułów może być kosztowne
- nieco rozmywająca się fabuła
- dla starszych graczy po pewnym czasie rozgrywka może stać się zbyt powtarzalna, a przez to i nużąca
- niektóre polskie głosy nie za bardzo pasują do odgrywanych postaci
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dobry
Ocena ogólna:
Komentarze
2