Wierzcie lub nie, ale The Callisto Protocol to totalnie nowa jakość. Ten duchowy spadkobierca kultowego Dead Space wygląda momentami jak hollywoodzki blockbuster serwując nam do tego akcje, od których włos jeży się nie tylko na głowie. To fenomenalne zwieńczenie 2022 roku.
The Callisto Protocol – nowe spojrzenie na kosmiczny survival horror
Muszę się Wam do czegoś przyznać – nie grywam w nic co próbuje mnie wystraszyć, już nie. Po prostu nerwy nie te, a i serducho powoli daje o sobie znać. Dlatego nad survival horrory przedkładam inne gatunki, z przygodowymi grami akcji na czele. I dlatego też pierwsze wrażenia z The Callisto Protocol swego czasu "oddałem" Jakubowi. Możecie więc chyba sobie wyobrazić z jaką duszą na ramieniu podchodziłem do właściwej już recenzji tego tytułu, które przypadło to akurat mnie. Dlaczego tak? Ano bo grałem we wszystkie części Dead Space (wówczas jeszcze miałem nerwy jak powrozy), a bez porównań do tamtej, legendarnej już serii w tym przypadku się nie obejdzie. Wszak wszem i wobec trąbiono, że The Callisto Protocol to jej duchowy spadkobierca, bo i w tworzącym tę grę zespole byli ludzie odpowiedziali za kilka części tamtego cyklu.
I wiecie co? Jestem w ciężkim szoku. I to nie tylko dlatego, że dałem radę zagrać w ów nowy survival horror, a nawet go ukończyć w dość ekspresowym tempie bez konieczności sięgania po melisę (czy kiilkukrotnej, nieprzewidzianej zmiany gatek). Nigdy bym nie przypuszczał, że The Callisto Protocol zrobi na mnie wrażenie nawet większe niż God of War Ragnarok czy A Plague Tale: Requiem. Na mnie – starym pierniku i redakcyjnej marudzie, która wszędzie szuka dziury w całym. Nie żebym nie dostrzegał wad mrocznej przygody na Kallisto, księżycu Jowisza. Jest ich tu trochę. Ale nawet one nie były w stanie jakoś wielce zmienić efektu WOW jakie zrobił na mnie ten tytuł. The Callisto Protocol to gra, którą po prostu nie sposób się nie zachwycać.
Koszmar na wyciągnięcie ręki
Możecie się śmiać, ale The Callisto Protocol naprawdę potrafi człowiekowi napędzić tak potężnego stracha, że "kleksik" może być murowany. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o to, że twórcy gry serwują nam mocarne jump scary. Jasne, te też się zdarzają, ale prawdziwą siłą napędową tego tytułu jest to w jaki sposób budowana jest w nim atmosfera. Tak sugestywnego przedstawienia świata, akcji i jej bohaterów jeszcze chyba dotąd w grach nie było.
Wyobraźcie sobie taką sytuacje – wchodzicie do pomieszczenia, w którym odbywa się produkcja tlenu. Na ziemi płoży się gęsty obłok „czegoś”, który sięga naszemu bohaterowi aż do pasa. Wokół panuje charakterystyczny półmrok stacji kosmicznej, na ścianach wirują lampy ostrzegawcze, a Wy coraz dobitniej czujecie, że nie jesteście w pomieszczeniu sami. Nagle kilka metrów przed Wami zauważacie nienaturalne falowanie obłoków mgły. Cofacie się, przygotowujcie się do ataku, a ten następuje klika sekund później niż oczekiwaliście, z kierunku, którego się totalnie nie spodziewaliście. Dobre? Też pytanie. Klimatyczne? Jeszcze jak!
Statyczne zdjęcia nie są niestety w stanie oddać niesamowitej atmosfery niektórych scen
Chcecie drugi przykład? No to co powiecie na coś takiego - w dalszej części gry lądujecie na mroźnej powierzchni Kallisto. Ciemno, że oko wykol. Wokoło trwa potężna burza śnieżna, a okolicę rozświetla jedynie światło waszego kombinezonu i błyskawic, które co jakiś czas uderzają gdzieś w oddali. Brodzicie w śniegu próbując dostać się do najbliższych zabudowań i nagle, w półmroku dostrzegacie sylwetkę idącego człowieka.
Podchodzicie do niego powoli, by w kolejnym rozbłysku światła okazało się, że to nie człowiek, a jeden z biofagów, zmutowanych potworów. Gdybym wiedział wcześniej próbowałbym go podejść i wyeliminować po cichu. Niestety, w tym momencie, w którym praktycznie na niego wszedłem została mi już tylko walka. Sam sobie zafundowałem niezłego jump scare’a.
Oczywiście, akcji podnoszących ciśnienie jest w The Callisto Protocol znacznie więcej i nie muszą to być wcale od razu konfrontacje z przeciwnikami. Czasami zdarza się, że jakiś potwór mignie Wam na końcu korytarza, na ścianie dużego pomieszczenia zobaczycie złowrogi cień, który chwile później zniknie albo usłyszycie dziwnie dźwięki dochodzące z tyłu, a włos sam jeży się na głowie (i nie tylko tam).
Ogólnie, jeśli chcecie zwiększyć szansę na kleksika w gatkach to koniecznie grajcie na słuchawkach. Twórcy gry postarali się, by ich tytuł w wersji na PS5 w pełni wykorzystywał silnik Tempest 3D Audio. Dość powiedzieć, że ja wytrzymałem w słuchawkach może z 2 godziny. Po prostu to już było dla mnie za dużo i bałem się, że przez najbliższy tydzień będę odwracał się na każdy szelest jaki usłyszę w domu.
Ten koszmar nie byłby jednak aż tak straszny, gdyby nie fenomenalna i pełna niesamowitych detali oprawa wizualna. A już modele postaci to prawdziwy majstersztyk. Zapewne wiecie już, że do tego projektu zaangażowano Josha Duhamela, znanego choćby z serii Transformers, który wcielił się w naszego głównego bohatera – Jacoba Lee. Poza tym jednak jest tu też Karen Fukuhara (Legion samobójców i The Boys) jako Dani Nakamura oraz Sam Witwer (pamiętny Starkiller z Star Wars Unleashed oraz Deacon St John z Days Gone) jako kapitan Leon Ferris.
Wszyscy oni zagrali świetnie, ale to na Duhamelu skupia się cała uwaga. Jego Jackob Lee jest tak niesamowicie realistyczny jakby faktycznie oglądało się film w kinie. Na jego twarzy widać emocje, a drobne gesty pokroju powtarzanego co jakiś czas ścierania potu z czoła (który zresztą widać, przy wszystkich zbliżeniach, jak spływa po twarzy) tylko podnoszą realizm odgrywanych scen. Cudo! Perfekcja w niemal każdym calu.
Ponoć ten fantastyczny efekt udało się uzyskać dzięki skrupulatnemu zeskanowaniu twarzy naszych aktorów, łącznie z gałkami ocznymi. Twórcy chwalili się nawet, że dzięki technologii śledzenia promieni w oczach naszych bohaterów będzie odbijać się całe otoczenie. Piszę „będzie”, bo szczerze – RTX’a w The Callisto Protocol na PS5 nie uświadczyłem, a przynajmniej w takim stopniu jakbym tego oczekiwał. Trochę szkoda, ale i bez tego strona wizualna tej gry to sztos.
Dead Space do kwadratu
Pamiętacie, jak zaczynało się pierwsze Dead Space? Niczego niepodejrzewający inżynier okrętowy – Issac Clarke zostaje wysłany w misją ratunkową na „łamacza planet” – statek górniczy USG Ishimura. Po przybyciu na miejsce połowa załogi Kelliona, okrętu naszego bohatera ginie z rąk dziwnych istot – (nekromorfów), a sam Issac musi salwować się ucieczką. Później znajduje ikoniczny już przecinak plazmowy i przedzierając się przez coraz to trudniejszych, zmutowanych przeciwników, powoli zaczyna odkrywać co tak naprawdę zaszło na Ishimurze.
Możecie się zdziwić, ale The Callisto Protocol pod względem fabuły nie wymyśla koła na nowo. Znaczy są różnice, bo przecież nasz bohater nie ma dobrze znanego skafandra z trzema świecącymi się paskami na hełmie, a sam jest zwyczajnym kontraktorem, który łapie różne fuchy przewożąc towary z jednego miejsca w kosmosie na drugie. Podobieństwa jednak widać i to już od pierwszych minut gry, które zaczynamy podczas zbliżania się do Kallisto.
Nie będę Wam psuł zabawy i zdradzał dokładnie jak Jacob Lee ląduje na tym księżycu. Jedyne co musicie wiedzieć to to, że z niewiadomych przyczyn, zamiast zostać przyjęty w miejscu docelowym jak każdy inny pracownik, zostaje wtrącony do owianego złą sławą tamtejszego więzienia – Black Iron, gdzie wszczepiony mu zostaje specjalny rdzeń w kręgosłup. Operacja ta jest tak bolesna, że nasz bohater mdleje…. a jak się budzi nic nie jest już takie samo.
W więzieniu panuje chaos - zewsząd słychać krzyki, gdzieniegdzie widać płomienie oraz miejsca sugerujące, że doszło tam do wybuchu. Co więcej, część więźniów ogarnął zwierzęcy szał przez co brutalnie mordują każdego kogo zobaczą. Już chyba wiecie co się stało, prawda? Oczywiście, tajemnicza zaraza powoduje, że z biegiem czasu natrafiamy na coraz to dalsze i bardziej zajadłe mutacje.
Co ciekawe, podobieństwa do Dead Space ujawniają się nie tylko w samej fabule i w nieprzewidzianych zwrotach akcji, ale też w wyświetlanym przed naszymi oczami charakterystycznym interfejsie, w sposobie uzupełniania luk fabularnych (poprzez zbierane „dzienniki”) czy niesamowicie brutalnych scenach śmierci naszego bohatera. Tak, tych tutaj z pewnością nie brakuje, a niektóre z nich mogą nawet skłonić co poniektóre mniej odporne żołądki do zwrócenia wczorajszego śniadania. I właśnie dlatego tak ważne jest w The Callisto Protocol szybkie przyswojenie systemu walki. A nie jest to wcale takie proste, bo ten element mocno różni się od tego co dobrze znamy z Dead Space.
Jak nie pałką go to rękawicą... albo kosmicznym shotgunem
Dość powiedzieć, że Jacob zaczyna swój więzienny koszmar z kluczem przerobionym na „kosę”. Później zdobywa jeszcze specjalną pałkę strażniczą, ale nim otrzymamy pierwszą broń palną będziemy musieli już dobrze poznać zasady rządzące starciami z biofagami. Szczególnie, że o życiu bądź śmierci na późniejszym etapie gry decyduje najczęściej jeden celny cios przeciwnika.
I tu pojawia się clou programu – istotą systemu walki The Callisto Protocol są bowiem uniki. Ale nie takie zwykłe, realizowane naciśnięciem jednego przycisku. Oj, co to to nie – to byłoby za proste. Twórcy uznali, że lepszym pomysłem, bardziej przystającym do nextgenowego doznania będzie zmuszenie gracza do wykonania faktycznego ruchu drążkiem na gamepadzie w tę stronę, w którą chcemy zrobić unik. Co więcej, jeśli przeciwnik zadaje ciosy w kombinacji nie wystarczy trzymać wychylony drążek w jedną stronę – jeśli chcemy uniknąć ciosu to niestety trzeba nim „wachlować” prawo-lewo.
Zapytacie pewnie teraz – „no dobrze, a bloku nie ma?”. Nie no, jest – tyle tylko że też realizowany wychyleniem analogowego joysticka, tym razem w tył. Nie muszę chyba pisać jak mocno z początku irytował mnie ten system? Nauczenie się go przychodziło mi w bólach, szczególnie, że przy wiekszych przeciwnikach nie był to typowy unik w miejscu, a raczej odskok, w którym czasami przeszkadzała i kamera, i otoczenie. Wiecie zapewne, że jestem cholerykiem, więc dopowiem tylko, że od moich bluzgów towarzyszących kolejnym nieudanym próbom psu zwiędły uszy, kot uciekł, a papuga osiwiała.
A właśnie, bo byłbym zapomniał – w arsenale The Callisto Protocol jest jeszcze rękawica grawitacyjna, która pozwala chwytać przeciwników, przyciągać ich do siebie, a nawet rzucać nimi po ścianach, podpalać w ogniu, zrzucać w otchłań czy nabijać na kolczaste kraty. To ostatnie jest chyba najbardziej przydatne, bo kończy walkę nim na dobre się zaczęła. Szkoda tylko, że to łapanie przeciwników albo co gorsza przedmiotów (bo nimi też da się w ten sposób operować) jest tak szalenie nieprecyzyjne, że czasami z frustracji idzie pogryźć telewizor.
Na spokojnie wszystko da się pięknie wymierzyć, złapać i rzucić, ale spróbujcie chwycić i rzucić wybuchającym kanistrem w ferworze walki, gdy szarżuje na Was wielki, obrzydliwy zmutowany z dwóch ludzi biofag razem z innym mniejszym skórkowańcem a przekonacie się jak szybko zadzwonią do Was sąsiedzi z zapytaniem czy kogoś u Was opętało. Niestety, system uników i nieprecyzyjne sterowanie rękawicą to jak dla mnie najsłabsze elementy The Callisto Protocol. Spokojnie jednak, reszta jest znacznie, ale to znacznie lepsza.
Scen śmierci naszego bohatera jest tu całkiem sporo i są one bardzo drastyczne. Czujcie się ostrzeżeni!
Nieźle rozwiązano na przykład system rozwoju arsenału. Specjalne drukarki, na które natkniemy się podczas eksploracji, pozwalają wpierw wydrukować sobie dodatkową broń ze znalezionych schematów, a potem wykupić doń kolejne ulepszenia. Te ostatnie zaś nieodłącznie wiążą się z jakimiś dodatkowymi umiejętnościami. I tak pałka może zyskać na przykład specjalny niski atak po skutecznym zablokowaniu nadchodzącego ciosu, który od razu powali przeciwnika. Może też w taki sam sposób łamać czy wręcz urywać ręce atakującemu nas wrogowi.
Oczywiście, każda broń posiada swoje własne „drzewko” i warto dbać o to, aby ulubiony arsenał by jak najbardziej „dopakowany”. Daje to nam podczas walki dużo większe możliwości, bo na przykład otrzymujemy alternatywny strzał pistoletu, który co prawda pochłania aż 5 pocisków naraz, ale zadaje przeciwnikowi dewastujące obrażenia. Przynajmniej na początku, bo później biofagi są już tak potężne, że niestety konieczne jest posiadanie w swoim arsenale czegoś naprawdę mocnego np. strzelby do tłumienia zamieszek i szybkiej wymiany broni podczas starć.
Łysi mają lepiej
Jedna rzecz w The Callisto Protocol potrafiłaby spowodować, że gdybym ten tytuł oglądał na dużym ekranie to po zakończonym seansie wstałbym bez zażenowania i zaczął autentycznie klaskać. Twórcy naprawdę przyłożyli się do projektów wszystkich tych potworności, które z różnych stron atakują. Na korytarzach stacji zauważycie z pewnością jaja przypominające te z Obcego, które nie raz, nie dwa napędzą Wam solidnego pietra. Podobnie zresztą jak pojawiające się czasami larwy, które z uporem maniaka próbują wleźć nam na twarz niczym słynne już facehuggery.
Sporą różnorodnością pochwalić się mogą też same biofagi. Na początku spotykamy takie, które jeszcze przypominają ludzi, ale im dalej w las tym stają się one coraz bardziej zmutowanymi poczwarami. Ba, potrafią nawet zmutować na naszych oczach i za ten patent też należą się twórcom spore brawa, szczególnie że uczynili z tego nieodłączną część rozgrywki – jeśli w porę nie zatrzymamy owej koszmarnej ewolucji, której oznaką są pojawiające się macki, będziemy musieli zmierzyć się ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Jak to zrobić? To proste – strzelać w macki.
Większość napisów w grze zostało przetłumaczonych na polski, ale zdarzają się i takie specyficzne sytuacje
Absolutnie doskonałe są też same projekty potworów. Ich zbliżenia, przy tym poziomie detali, które oferuje nextgenowe The Callisto Protocol naprawdę robią kolosalne wręcz wrażenie. Nie chce za bardzo psuć Wam niespodzianki, więc powiem tylko, że jak znajdziecie „Pana dwugłowego” i zobaczycie co on robi mniej więcej w połowie walki to gwarantuje, że z Waszych ust dobędzie się długie „Woooow”! A to przecież tylko jeden z dostępnych tu biofagów.
Dobrze, że Jacob ma ogoloną głowę, bo przy takiej ilości skrajnego stresu spowodowanego tymi wszystkimi potwornościami siwizna pokryłaby mu czerep jakieś 2 godziny po rozpoczęciu zabawy. Z tego samego względu ja musiałem dawkować sobie rozgrywkę. Mało tego, po pierwszej nocnej sesji postanowiłem już do tej gry w godzinach wieczornych nie wracać. Ale nawet to nie uchroniło mnie od zimnych potów na plecach. Dość powiedzieć, że po ukończeniu The Callisto Protocol (co zajęło mi łącznie jakieś 12 godzin) bez trudu zauważyłem dodatkowe siwe włosy na mojej brodzie (w innych miejscach nawet nie będę szukał).
The Callisto Protocol – czy warto kupić?
Właściwie to już powinniście znać odpowiedź na to pytanie – The Callisto Protocol to prawdziwa bomba i przedświąteczny pewniak. To gra, która ma szansę wyznaczyć nowe standardy zarówno w gatunku survival horror, jak i w przygodowych grach akcji. Na taką właśnie produkcję czekali wszyscy posiadacze nextgenowych konsol, ale sądzę, że i pecetowcy będą mogli tu piać z zachwytu.
Jasne, nie jest to tytuł bez wad. Można narzekać choćby na wspomniane już przeze mnie uniki, ale także na nieprzystające do reszty tłumaczenia (to horror, a zdarzają się teksty w stylu „co tu się odjaniepawla”), „szybkie strzały” w systemie strategicznego celowania, które nie zawsze działają tak jakby się tego chciało czy automatyczne sejwy w tak bezsensownych miejscach, że po odrodzeniu otoczeni jesteśmy przeciwnikami. Ba, w ciągu swojej przygody natrafiłem też na spadki ilości klatek animacji czy typowe błędy techniczne, ale twórcy dwoili się i troili, żeby jeszcze przed premierą wyeliminować zgłaszane im problemy.
Przypuszczam więc, że w Wasze ręce The Callisto Protocol trafi już znacznie bardziej dopracowany dostarczając jeszcze większych wrażeń niż te które były moim udziałem. To bezapelacyjnie doświadczenie jedyne w swoim rodzaju i nie żałuje, że podjąłem się karkołomnego, jak dla mnie, zadania zrecenzowania survival horroru. Zmierzyłem się jednak ze swoim strachem i wyszedłem z tego starcia zwycięsko. No ale „platyna” musi niestety zaczekać z parę miesięcy – nie jestem gotowy na ten tytuł na najwyższym poziomie trudności. Nie mam tyle pampersów.
Opinia o The Callisto Protocol [Playstation 5]
- fenomenalna, zjawiskowa oprawa graficzna,
- atmosfera tak gęsta, że kroić można byłoby ją tylko piłą tarczową,
- niesamowicie realistyczne modele postaci hollywoodzkich aktorów,
- wyjątkowo klimatyczne momenty jakby żywcem wyciągnięte z najlepszych horrorów sci-fi,
- dość wciągająca historia obfitująca w ciekawe zwroty akcji,
- aktorsko - pierwsza klasa,
- ciekawie rozwiązane ulepszenia arsenału,
- pomysłowo zaprojektowani przeciwnicy, których autentycznie można się wystraszyć,
- wyjątkowo krwiste i brutalne akcje, łącznie z animacjami śmierci naszego bohatera,
- dość nowatorskie podejście do kontroli postaci podczas walki, choć…,
- …dziwnie rozwiązane uniki mają sens tylko wówczas, gdy nie przeszkadza nam otoczenie czy kamera,
- strategiczne celowanie i szybkie strzały są niekiedy koszmarnie nieprecyzyjne,
- nieco sztuczne ograniczenie zasobności inwentarza potrafi początkowo mocno irytować,
- poziom trudności w pewnej chwili mocno rośnie co może nieco przetłaczać,
- podobieństwa do Dead Space jest aż nazbyt widoczne co nie wszystkim może przypaść do gustu,
- miejscami nie do końca poprawne tłumaczenie,
- automatyczne sejwy w bezsensownych miejscach,
- czasami irytująca kamera,
- sporadyczne problemy techniczne
Ocena końcowa
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Grę The Callisto Protocol w wersji PS5 na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy PLAION Polska
Komentarze
26Wiem że napewno na PS5...a reszta ???
Czy to tak trudno dodać znaczki PS4 Xbox czy PC ???
A po miesiącu od premiery wersja PC ledwo 68 pkt metascore i 5.3 user score na metacritic: https://www.metacritic.com/game/pc/the-callisto-protocol. W polskojęzycznych recenzjach pojawiają się takie zarzuty jak zerowa optymalizacja, stuttering, bugi graficzne + liniowa rozgrywka, małostotna dla rozgrywki fabuła, bardzo kiepska mechanika walki, kiepska inteligencja i mała liczba przeciwników, brak bossów oraz wycięte animacje śmierci bohatera dodane jako płatne DLC.
Nie no super sprawa, tytuł bajera. Lecę po portfel!
Super gierka, jedyne 2 minusy to brak dialogów w j.polskim!!! (Wtf) i cena 319zl w ps
Wiec na 5 gwiazdek 4 tylko głównie za brak PL