The Callisto Protocol - duchowy następca Dead Space robi piorunujące wrażenie. Sprawdziliśmy
Widzieliśmy w akcji The Callisto Protocol, duchowego następcę serii Dead Space. Tytuł ten rozwija pomysły kultowej trylogii EA, ale robi to na tyle dobrze, że już teraz czuć w nim powiew świeżości. Szykuje się nam pierwszorzędny horror. Oto nasze wrażenia z The Callisto Protocol.
The Callisto Protocol to Dead Space w przebraniu, ale nowe szaty są wystrzałowe
Pierwsze informacje na temat tego survival horroru zelektryzowały rzesze fanów na The Game Awards (TGA) w 2020 roku. Tytuł autorstwa Striking Distance, studia złożonego z twórców serii Dead Space i Call of Duty (weterani z Visceral Games i Sledgehammer Games) zrobił na TGA piorunujące pierwsze wrażenie. Pierwotnie gra była zapowiedziana jako część uniwersum PUBG, ale bardzo szybko pomysł ten porzucono. Niedużo czasu minęło zanim okazało się, że The Callisto Protocol nawiązuje do bardzo znajomego horroru Electronic Arts, ale robi to w nowym wydaniu – jak dla mnie zresztą bomba!
Mieliśmy sporą, bo aż 9-letnią przerwę od czasu wydania ostatniej odsłony Dead Space (które uznawane jest za jedną z najbrutalniejszych gier). Najwyraźniej ojcom klasyku gatunku lat też się stęskniło. Swego czasu pierwsze Dead Space powstało przez to, że EA nie mogło nic zrobić z marką System Shock (mieli znak towarowy, ale nie prawa do marki), ale pomimo tych kłopotów garstce osób z EA Redwood Shores (Visceral Games) bardzo zależało, aby podtrzymać ducha System Shocka. Teraz historia zatacza koło. The Callisto Protocol „wpełznie” na sklepowe (i wirtualne) półki (w grudniu 2022) jako dzieło będące przedłużeniem dziedzictwa Dead Space’a, ale pod inną nazwą.
Co istotne, gra jest już ukończona i otrzymała złoty status, a twórcy podzielili się ostatnio ponad 20-minutowym materiałem z rozgrywki, z naciskiem na mechanikę poruszania się i walki. Jak wypadło dzieło, nad którym pracowała ekipa 200 osób przez ostatnie 3 i pół roku? Poniżej znajdziecie nasze wrażenia.
Na Jowisza! Co się w tej grze dzieje?
Ogólnie rzecz biorąc, The Callisto Protocol opiera się na fundamentach Dead Space i czuć wszędzie DNA tej legendarnej gry. Ale żeby była jasność, nie jest to tylko odcinanie kuponów. The Callisto Protocol podkręca dynamikę i różnorodność walk, zwiększa wachlarz ruchów bohatera i wydaje się ze wszech miar świetnie zrealizowaną ewolucją pierwowzoru.
O fabule na razie wiemy niewiele, ale punktów wspólnych z Dead Space jest co niemiara – główny bohater Jacob Lee, tak jak Isaac Clarke jest „everymanem”. Wiemy też, że Jacob (kolejne biblijne imię, niczym Isaac) przewoził tajemniczy ładunek, a jego statek rozbił się na Callisto – księżycu, na którym toczy się akcja gry – i trafił do tamtejszego więzienia Black Iron. Niedługo potem rozpętuje się tam piekło i uwalnia się tajemnicza zaraza.
To wszystko jest oczywiście pretekstem, aby urywać kończyny i miażdżyć zwłoki wrogów (zwanych tutaj biofagami). Od samego początku widać jednak, że nie wchodzimy tu do tej samej rzeki. Już na wstępie gry uwagę przykuwa odświeżony system walki. Lewą gałką możemy wykonywać sytuacyjny unik, natomiast prawym spustem w każdej chwili jesteśmy w stanie przeprowadzić atak pałką paraliżującą.
Jacob potrafi również blokować nadchodzące ciosy, a jednocześnie ma dostęp do grawitacyjnej broni GRP, którą można „chwytać” wrogów czy przedmioty i ciskać nimi w ściany, czy też inne elementy otoczenia. Co mi zaimponowało to ciągła potrzeba żonglowania orężem. Samo celowanie w kończyny już nie wystarczy – przeciwnicy są bardziej dynamiczni. Dzięki temu każde starcie może wyglądać inaczej, bo nie zawsze nasze „kombo” zaczniemy od tej samej broni.
Amunicja w The Calisto Protocol jest znacznie bardziej ograniczona i dlatego częściej musimy korzystać z GRP i pałki, a gdy w ciągu walki skończą nam się pociski, musimy sięgnąć po te dwa wspomniane gadżety, aby sytuacyjnie wykończyć wrogów. Niekiedy gra zaoferuje nam możliwość wykonania sekwencji ataków – po wstępnym spacyfikowaniu przeciwnika, otwiera się przed nami krótkie „okienko”. Mamy wtedy szansę na „wykończenie” wroga, co sprowadza się do szybkiego wyciągnięcia broni i strzelenia w newralgiczny punkt. Jeśli nie uda się nam tego zrobić, biofag z którym walczymy zmutuje się i wyrośnie mu ogrom dodatkowych macek, a nam będzie znacznie trudniej. Dzięki temu jednak akcja jest dużo bardziej wartka i emocjonująca, a zarazem tematycznie spójna z konwencją horroru (nie robią się nam z tego Szybcy i Wściekli, tylko nadal Alien).
Szczególne wrażenie zrobili na mnie niewidzialni przeciwnicy potrafiący się wspinać po ścianach i szykować tam zasadzki, by materializować się w ostatniej chwili przed atakiem. Gdy nagle Jacob znalazł się w ogromnej sali z chmarą takich wrogów zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, zupełnie niczym przy starciu z Regeneratorem w Dead Space. Twócy pokazali nam również nawiązania do serii Obcy, w postaci gniazda pokrytego śluzem i szlamem oraz obcymi tkankami. Gdzie indziej bohater napotykał przeciwników z przypominającym „twarzołapa” pasożytem na głowie, który odczepiał się i chciał przejść na twarz Jacoba, gdy ten był blisko.
Sam w ciemnościach
Jeśli chodzi o eksplorację więzienia Black Iron, bardzo często będziemy stawać pomiędzy półmrokiem a światłami, z masą wolumetrycznych efektów, przezroczystą mgłą oraz delikatnie tlących się, kolorowych paneli LED w tle. W przeciwieństwie do ubranego w gigantyczny kombinezon, ociężałego Isaaca Clarke’a z Dead Space, Jacob Lee potrafi się wspinać i całkiem sprawnie przeskakiwać ponad przeszkodami. Obydwu czynnościom towarzyszy kapitalna animacja.
Interfejs natomiast jest ewidentnym spadkobiercą Dead Space, choć jednocześnie nie jest to kalka tamtej serii gier. Główny zamysł został jednak zachowany – owalny HUD wyświetlający się przed oczyma postaci niczym hologram. Holograficzny styl przedstawiania informacji jest również widoczny na drzwiach, które dzięki temu z daleka zidentyfikujemy jako otwarte lub zamknięte. Co ciekawe, także patrząc na wrogów i ubytek ich tkanki (powstały w wyniku postrzelenia), możemy wywnioskować, w jakim stanie jest ich „zdrowie”. Natomiast poziom własnej energii widzimy w każdej chwili na specjalnej „obroży” Jacoba umieszczonej na jego szyi.
Tak jak w Dead Space zbieramy tu też walutę, za pomocą której kupujemy nowe bronie, wyposażenie czy też ulepszamy już istniejący ekwipunek. Podobało mi się, że przy dokonywaniu upgrade’u, broń formuje się na nowo, niczym w futurystycznej drukarce 3D.
W trakcie ponad 20-minutowej prezentacji byliśmy świadkami złowieszczej gry odgłosów, świateł, alarmów w spowitych mgłą lub gęstym szlamem pomieszczeniach. Wyglądało to bardzo klimatycznie, a usprawnienia mechanik rozgrywki wydają się strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej, że teraz nie tylko będziemy walczyć, ale i okazjonalnie unikać bezpośrednich starć, aby zakraść się do biofagów i wykończyć ich z ukrycia. Studio Striking Distance chce więc poszerzyć definicję horroru idąc jednocześnie w dwie skrajności - dynamiczna akcję i skradanie.
The Callisto Protocol – czy warto czekać?
The Callisto Protocol zapowiada się na brutalną i wymagającą grę. Brak ekranów ładowania i cięć scen (akcja jest pokazana z jednej „kamery”, która nigdy nie przeskakuje) mogą zapewnić nam maksimum immersji. W momencie premiery, czyli 2 grudnia 2022, tytuł ten zagwarantować ma również tryb 60 FPS, co po rozczarowującym w tej kwestii Gotham Knights i A Plague Tale’s Requiem jest całkiem istotną informacją.
Wszystkie znaki na Ziemi, Jowiszu i jego księżycach wskazują więc, że The Callisto Protocol może być bardzo udanym zwieńczeniem 2022 roku i kwintesencją gatunku survival horroru. Jestem niezwykle ciekawy, jak wysoko tytuł ten postawi poprzeczkę i jak na jego tle wypadnie remake pierwszego Dead Space, który ukaże się miesiąc później. Po tym, czym uraczyli mnie twórcy The Callisto Protocol, mogę tylko powiedzieć, że nowy-stary Dead Space nie będzie miał łatwego zadania.
The Callisto Protocol - co nam się podobało:
- kapitalny klimat - wyraźnie czuć ducha Dead Space
- świetny i dynamiczny system walki, który zmusza do szybkich akcji
- sporo urozmaicenia w rozgrywce jak na horror
- zjawiskowa oprawa wizualna
- pomysłowi nowi przeciwnicy, których autentycznie można się wystraszyć
- tryb 60 klatek na sekundę
...a co nie za bardzo
- nieźle wyglądający efekt krwi pozostającej na bohaterze, który jednak po czasie znika
- poziom trudności może przytłaczać
- niektórym całość może się wydać nazbyt podobna do Dead Space (dla innych to akurat zaleta)
Komentarze
2