The Sims 4: Życie i śmierć – simomaniacy, kosy w dłoń i bawcie się dobrze
Seria The Sims traktuje życie z przymrużeniem oka. Nic dziwnego, że The Sims 4: Życie i śmierć jest lekkim spojrzeniem na koniec egzystencji. Duchy, ponury żniwiarz, demoniczne kruki, a nawet reinkarnacja – to wszystko odbito w tym rozszerzeniu jak w krzywym zwierciadle.
„O rany, ile jeszcze można?” - to chyba uniwersalne pytanie dotyczące niejednego gatunku gier. Miłośnicy usług, taki jak wieloosobowe strzelanki czekają na kolejne „sezony”, podczas gdy fani piłki nożnej rok do roku kupują kolejną „bliźniaczą” część ulubionej marki. No a simomaniacy jak to simomaniacy – wiedzą, że kolejne duże rozszerzenie to kwestia najwyżej paru miesięcy. Mamy więc przed sobą The Sims 4: Życie i śmierć, które dodaje masę nowych, świetnych pomysłów, choć nie robi tego bezbłędnie.
Nie chcę się powtarzać, a większość nowości opisywałem już po przedpremierowym dostępie do tego rozszerzenia w jego zapowiedzi. Powiem więc tylko, że odkąd dostałem do rąk pełną wersję The Sims 4: Życie i śmierć, zdążyłem odkryć jeszcze więcej ciekawostek i cieszyć się nimi znacznie bardziej. Tyle, że diabeł tkwi w szczegółach, a dłuższa zabawa z dodatkiem sprawiła, że poza atrakcjami odnalazłem też sporo problemów, głównie natury technicznej.
Słodko-gorzkie niespodzianki w życiu simów
Są takie dodatki do The Sims, w których liczne zadania i cele życiowe sprawiają, że „otwarty” symulator stawia przed graczami konkretne wyzwania, przyciągając do siebie jeszcze mocniej. The Sims 4: Życie i śmierć należy właśnie do tych rozszerzeń, w których czuje się całą masę celów. Niech przykładem będzie chociażby spełnienie nowej aspiracji, jaką jest zostanie twórcą książkowych opowieści grozy.
Niestety, bawiąc się w tym rozszerzeniu zarówno przed i po premierze, wciąż widziałem sporo niedociągnięć. Jest to dość dziwna sytuacja, bo pełnopłatny dodatek czasem ma takie dziury, że zastanawiałem się, czy nie mam wciąż na dysku plików oznaczonych jako „beta”. Przez to właśnie moja droga do stworzenia sima w roli pisarza popularniejszego niż Stephen King była straszniejsza, niż fabuła niejednej jego powieści.
Gra zaczęła stawiać przed nami bardzo konkretne, fabularyzowane zadania. Spełnienie wielu aspiracji wymaga udania się w konkretne miejsca, czy rozmowę z wybranymi postaciami. To bardzo dobre rozwiązanie, które pozwala poznać świat i zobaczyć, że scenarzyści przyłożyli się do tworzenia nowego kawałka simowego świata. W praktyce jednak twórcy nie ułatwiają nam życia – gdy miałem spotkać się z duchem pod konkretnym drzewem, naprawdę długo zajęło mi jego odnalezienie, by przekonać się, że umarlaka wcale nie ma w umówionym miejscu.
Można pomyśleć, że nie odnalazłem się w nowej lokacji, Ravenwood, na tyle dobrze, żeby wypełnić cel misji. Niestety, w tym przypadku problem został rozwiązany przez ponowne uruchomienie gry. Po chwili odkryłem też, że twórcy w kilku miejscach na mapie odblokowali interaktywną listę lokacji, które pomagają nam odnaleźć miejsca potrzebne do zadań.
Gdy podczas pokazu słyszałem o tej funkcji, pomyślałem, że to miły dodatek. W praktyce myślę jednak, że wdrożono go, ponieważ sfrustrowani testerzy nie byli bez niego w stanie przejść żadnej z misji. Choć dodane miasto jest ciekawe i bardzo klimatyczne, to nie raz gubiłem się w nim, nie wiedząc które osiedle jest częścią „obecnego” widoku, a do którego muszę wykonać podróż moim simem. Uwierzcie, że taka słaba czytelność interfejsu nie ułatwia zadań takich, jak odnalezienie bardzo rzadkiego kwiatu rosnącego gdzieś między parkiem, cmentarzem, a nawiedzonym osiedlem. Innym przykładem niech będzie udobruchanie złego ducha dziewczynki. Ani przez moment nie zrozumiałem kiedy zjawa się złości, a kiedy jest zadowolona. W praktyce wybierałem do skutku tę samą linię dialogową, co czasem skutkowało poprawieniem relacji, a czasem pogorszeniem. Po kilku minutach gra zaliczyła mi misję, choć sam do końca nie wiem dlaczego.
Niestety, podobne zarzuty mam niemal do każdej nowości w grze. A szkoda, bo niemal wszystkie są świetne, tylko niedopracowane. Nowa aktywna kariera w roli pomocnika samej śmierci? To genialna rozrywka! Uwielbiam trenować ruchy kosą na manekinie ćwiczeniowym i ustalać „grafik zbierania dusz” na służbowym tablecie. Jest tu sporo humoru, a misja ze sprzątaniem ciał tych, którzy umarli ze śmiechu w klubie komediowym to strzał w dziesiątkę. Niestety w kolejne dni pracy bardzo szybko wkrada się powtarzalność. Do tego stopnia, że przez okrągły tydzień dostawałem te same zadania polegające na zamykaniu szczelin z zaświatów, przez które wyciekały dusze.
Kolejne dodane zajęcie to praca grabarza – ta jest niestety tylko „króliczą norą”, w której nasz sim znika w samotności. Większość prac czasem pokazuje nam jakiś dylemat w formie okienka z decyzją do podjęcia. W The Sims 4: Życie i śmierć wspomniany wybór też się pojawił – mówiąc „wybór” mam na myśli liczbę pojedynczą. Przez kilka simowych tygodni otrzymywałem w kółko ten sam komunikat o uszkodzeniu nagrobka. Nie wierzę, że twórcy stworzyli tylko jedno zdarzenie – bardziej wierzę w to, że spotkałem jakiś błąd techniczny.
Nie jest to zresztą ostatnia tego typu usterka. Bardzo ciekawa nowość jaką są karty tarota, też nie działa poprawnie. Za niektóre czynności, takie jak oddawanie przysług innym simom, otrzymujemy specjalne kartoniki z bardzo ładnymi ilustracjami. Jednak z jakiegoś powodu, grafiki te pojawiają się na ekranie na mniej więcej sekundę. Zawsze znikały, zanim zdążyłem się im dobrze przyjrzeć. Mimo kilkunastu godzin zabawy nie udało mi się uruchomić ich efektów specjalnych, takich jak natychmiastowy awans w pracy. Na całe szczęście, studnia życzeń oferująca spełnienie „zachcianek” za jednego simoleona, działała już znacznie lepiej.
Odrobinę na odczepnego zostały też stworzone kluby i festiwale. Gdy dostałem informację o „stowarzyszeniu anonimowych umarlaków”, uśmiechnąłem się i popędziłem na pierwsze spotkanie. Krzesła ustawione w kręgu, półprzezroczyste zjawy rozmawiające ze sobą, stojący na stoliku dzbanek z kawą – to wszystko zrobiło na mnie pozytywne, komiczne wrażenie. Niestety, twórcy nie zadbali o jakieś sensowne interakcje i ta specyficzna „grupa duchowego wsparcia” była po prostu zwykłym dialogiem między simami, tyle tylko że w nietypowych okolicznościach. A szkoda, bo potencjał był wielki.
Jednym z ważnych aspektów jest opisywanie przedmiotów jako pamiątki danego sima, zapisywanie ich w testamencie i organizacja pogrzebów. Są to jednak dodatki, które pomogą nam w budowaniu historii rodu, ale w praktyce nie zmieniają nic w rozgrywce. Odziedziczone przedmioty niczym nie różnią się od tych, które możemy kupić w sklepie. Z kolei urządzenie stypy przysparza kolejnych problemów – niektóre lokale nie mają odpowiedniej mównicy albo ołtarzyka na urnę, a wbrew podpowiedziom samouczka – tych nie da się łatwo kupić i umieścić w dowolnym miejscu w trakcie wydarzenia.
Bezbłędnie za to zostały wykonane zdolności z kategorii „duchowego mistrzostwa”. Umarlaki, którymi możemy kierować, zyskują punkty doświadczenia i mogą otrzymywać nowe umiejętności, takie jak wyczarowywanie kupy śmieci, straszenie żywych simów, czy pomaganie im w codziennych sprawach. Przypomina to trochę rozbudowane czary z rozszerzenia The Sims 4: Kraina Magii.
Do gustu przypadła mi też eksploracja krypt. Bardzo lubię fabularne mini-gry, w których opierając się wyłącznie na tekstowej opowieści musimy wybrać co nasz bohater ma zrobić, by przejść dalej. Jest to nieco zubożona wersja eksploracji z The Sims 4: Przygoda w dżungli. Nie będę jednak narzekał na wtórność, bo to akurat naprawdę solidnie działający element, a przy tym nie jest popsuty technicznymi niedoróbkami.
Jedną z najważniejszych nowości jest fakt, że historia naszego sima nie kończy się w momencie śmierci. Takiego martwego nieszczęśnika możemy wciąż mieć w swojej rodzinie, mając możliwość pomóc mu w dokończeniu spraw, których nie zdążył wypełnić w fizycznej formie. Z kolei postacie, którymi kierowaliśmy na tyle dobrze, że za życiu wypełniły wszystkie swoje cele, możemy skierować na ścieżkę odrodzenia. Jest to reinkarnacja w dowolnej wybranej rodzinie, a także… w dowolnym wieku. Bez obaw, nie nie przyjmiemy postaci sokoła, tygrysa ani lamparta, a jedynie nowego sima. Ten z kolei będzie odczuwał silniejszą więź z tymi, których znał w poprzednim życiu, a z biegiem czasu może sobie nawet przypomnieć elementy swojej dawnej tożsamości. To zdecydowanie intrygująca nowość, choć muszę przyznać, że wypełnienie wszystkich celów niezbędnych do „satysfakcjonującej egzystencji”, która pozwala na ponowne narodziny, to długa i dość żmudna droga. No cóż, takie jest życie.
The Sims 4: Życie i śmierć – czy warto kupić?
Patrząc na wszystkie zmiany i dodane elementy, The Sims 4: Życie i śmierć to jedno z najbardziej rozbudowanych i obfitujących w nowości rozszerzeń. Żałuję jednak, że niektóre są na tyle skomplikowane, że potrafią sfrustrować, podczas gdy inne mogłyby być naprawdę udane, gdyby nie błędy techniczne. Uważam, że The Sims 4: Życie i śmierć może być ulubionym dodatkiem wielu z Was. Poczekajcie tylko trochę na aktualizacje i łatki, by później grać spokojnie i niepotrzebnie się nie frustrować. Będzie warto, bo to rozszerzenie sprawi, że przez co najmniej kilka wieczorów będziecie się dziwić ile nowości da się wycisnąć tej sprawdzonej formuły, jaką jest The Sims.
Opinia o The Sims 4: Życie i śmierć [PC]
- Obszerny i zróżnicowany dodatek,
- Życie i śmierć z przymrużeniem oka,
- Ciekawa nowa lokacja z licznymi atrakcjami,
- Nowa grywalna ścieżka kariery,
- Klimat dobrze dostosowany do tematyki,
- Dużo nowych akcesoriów.
- Nowe funkcje są bywają skomplikowane,
- Wciąż sporo błędów technicznych,
- Niektóre elementy są bardzo powtarzalne.
Ocena The Sims 4: Życie i śmierć
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!