Wojenne rzemiosło w pigułce
Z Total War: Arena trzeba spędzić parę ładnych godzin, żeby sprawnie eliminować wrogów na polu bitwy. Głównie wynika to z poznania założeń rozgrywki i konkretnej, specyficznej mechaniki. Szczerze mówiąc, wolałem poważny klimat pierwszego Shogun: Total War, gdzie samouczek był urywkami ze „Sztuki Wojny” Sun Tzu. Pamiętam, że ta gra zachęciła mnie nawet do lektury pełnej wersji traktatu.
W przypadku Total War: Arena uczymy się z co najwyżej napisanego na kolanie streszczenia, które mówi jedynie: „atakuj z góry, konnica bije łuczników, łucznicy piechotę, nie strzelaj do zwartych w bitwie, bo zranisz też swoje jednostki”. Proste? Niestety, aż za bardzo. Wierzę jednak, że dla sporej liczby graczy to odpowiednia ilość taktyki i nada się ona w sam raz przy krótkich, relaksujących, 15-minutowych starciach.
Kolejne bitwy toczymy nie tylko dlatego, żeby poprawić swoje własne umiejętności. Jednym z głównych motywatorów dalszej zabawy z Total War: Arena jest odblokowywanie kolejnych technologii, poziomów dowódców i całych nowych armii. Bezsprzecznie, to wciąga.
Jedyny problem jest taki, że zbyt dużo zależy od tego, jak mocno usprawnimy swojej jednostki. Gdy oddział pierwszego poziomu walczy z niemal bliźniaczą „dwójką”, wynik jest zawsze przesądzony.
A szkoda, pamiętam przecież jak w World of Tanks, nawet mając już w garażu czołgi siódmego poziomu, wracałem do jednej ze swoich pierwszych maszyn i dalej dobrze się bawiłem, likwidując pozornie potężniejszych rywali podczas „kampienia” w ulubionych zaroślach.
W Total War: Arena tego brakuje – trzeba albo szybko się rozwijać, albo „jechać na plecach” kolegów z drużyny, którzy wpakowali w swoje armie sporo czasu lub funduszy.
Total War: Arena – strategia dla domorosłych dowódców
Zamysł tej produkcji był chyba taki, żeby połączyć najlepsze pomysły Creative Assembly i Wargamingu. Co z tego wyszło? Od strony Total War mamy tu strategiczne bitwy, jednak okrojone do wersji minimum. Swoje trzy grosze (albo i aż trzy złote) dołożyły czołgi, ze znanym drzewkiem rozwoju i zasadami zwycięstwa. W ich formułę wkradła się równocześnie olbrzymia dawka chaosu, wynikającego z ogromu jednostek na planszy.
Czy stworzona w ten sposób mieszanka jest strzałem w dziesiątkę? Póki co, sporo jej do tego brakuje. Nie oznacza to jednak, że Total War: Arena nie zaliczy „dychy” w przyszłości. Potrzeba jednak do tego jeszcze dużo pracy. I to zarówno twórców – nad odpowiednim zbalansowaniem gry, jak i samych graczy – którzy muszą nauczyć się działać w zespole i nie uciekać z pola bitwy na widok zmasowanego ataku przeciwnika. Bez tego o zwycięstwach w Total War: Arena nie ma nawet co myśleć.
Ocena wstępna:
- duża liczba armii i jednostek do wyboru
- wciągający system rozwoju znany z gry "World of Tanks" (i spółki)
- historyczne opisy postaci
- modyfikatory obrażeń wynikające z taktyki
- spora satysfakcja z wygranych, przy dobrze zgranej drużynie
- duża dawka chaosu w trakcie walki
- niejasne rezultaty potyczek oddziałów
- brak szybkich komend tekstowych w zespole
Total War: Arena okiem niedzielnego stratega |
Komentarze
5Polecam Rome Total War zamiast tego
Na niskich lvl'ach nie ma co grać bo w większości grasz przeciwko świeżakom, dopiero bitwy na poziomie 7-10 są w miarę "taktyczne" przez fakt ogrania i zaciętości grania niektórych zapaleńców.
Ja od siebie mogę dodać, że w tej grze kluczem jest właśnie taktyka bo m.in 4 graczy w jednej drużynie może roznieść przeciwnika dobrze dograną taktyką tak jak np. mi się zdarzyło, gdzie razem z kolegą ubiliśmy posiadając 6 jednostek 15. przeciwnika. Prosta sprawa, ciężka kohorta tłucze i blokuje z bliska a kolega co chwilę wykonywał szarże na tyły i starał się, aby mnie nie okrążono.
Obecnie jestem po trzech przesiadkach i "major'owych"
zmianach gry i praktycznie model WG czuć z kilku kilometrów.
Dla mnie osobiście TW: A ma za mało do zaoferowania na ten moment, tak samo brakuje w tej grze czegoś takiego jak oddzielenie nowych od wyjadaczy, bo naprawdę nie jest nic przyjemnego, kiedy tłuczesz nowych i z bitwy wychodzisz z 700 ubiciami nawet zbytnio się nie trudząc.