By zrozumieć fenomen Transistora, trzeba po prostu w niego zagrać. Twórcy Bastion przeszli tutaj samych siebie, serwując nam coś absolutnie fantastycznego.
Oryginalny klimat i wyjątkowa atmosfera; piękna, artystyczna oprawa audiowizualna; intrygująca fabuła; system walki i rozwoju prowadzonej bohaterki
MinusyLokacje, choć piękne, są zbyt mało zróżnicowane; początkowo ciężkie do ogarnięcia – zarówno w temacie fabuły jak i walki
Drogi graczu, witaj w Cloudbank – mieście przypominającym nieco podwodne i równie piękne Rapture. Tym razem jednak zamiast art deco mamy tu stary i dobry klasycyzm, a metropolia nie leży już na dnie oceanu. Podobnie jednak jak i w przypadku mieściny Andrzeja Ryana, w Cloudbank co chwila potknąć można się o jakichś artystów, malarzy i śpiewaków. I to dosłownie, bo ich ciała walają się po opustoszałych ulicach, które obecnie przejął i zdominował Proces. Czym on jest? Tego musicie dowiedzieć się już sami. Miejcie jednak świadomość, iż jako gracz wrzuceni zostajecie tu w sam środek nieźle pokręconych wydarzeń i tajemnic, tylko pozornie pozbawionych jeszcze odpowiedzi. Na całe szczęście, nie musicie narzekać na samotność – jest z Wami Red, główna bohaterka produkcji, paradoksalnie śpiewaczka i niemowa w jednym. No i Transistor, gadający za dwóch i targany po ziemi przez płomiennowłosą kobietę wielgachny miecz, przemawiający do nas głosem Logana Cunninghama. Tak, to ten głos-narrator z Bastion.
Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż podczas pierwszego kontaktu Transistor najpierw totalnie was oczaruje i zaintryguje, by w chwilę później odepchnąć od siebie zagmatywaniem i zbyt dużym natężeniem rzeczy nowych i nieznanych. Przecudowna muzyka Darrena Korba, głos Ashley Barett wykonujący tutaj partie wokalne utworu przewodniego, enigmatyczne otoczenie i ciekawy, ocierający się wręcz o grę logiczną system walki spierać będzie się tu bowiem z milionem znaków zapytania. Kim w zasadzie jest Red? Dlaczego jest niemową i czemuż to jej suknia leży podarta obok na ziemi, a wbity w martwego gościa cudaczny miecz mówi do nas i każe zabrać ze sobą? Dlaczego tytuł z taką predkością zarzuca mnie nowymi umiejętnościami, kiedy to nie miałem jeszcze chwili na oswojenie się z tymi już posiadanymi? Czy gra chce, bym poczuł szaleństwo tego miejsca na własnej skórze?
Nie ma jednak tego złego, bo Transistor z niemal każdym pokonanym korytarzem, zbadanym terminalem, unicestwionym wrogiem czy zdobytą umiejętnością powoli acz sukcesywnie nagradza wytrwałych odpowiedziami. Co prawda często bywa tu i tak, że jedna odpowiedź to trzy świeże pytania, jednak im bliżej napisów końcowych, tym mgła okrywająca rozsiane po metropolii sekrety staje się coraz rzadsza. Stawiam jednak browca i siatkę mandarynek, że po tych ośmiu godzinach spędzonych z Transistorem i tak nie dowiedziałem się wszystkiego na temat wykreowanego przez Supergiant Games świata, a w poszukiwaniu kolejnych fragmentów układanki przyda się odblokowany New Game+.
Największa siła Transistora to jednak nie urokliwa oprawa audiowizualna, miasto czy fabuła, a obecny tu system walki. Na upartego ciągniętym przez Red po ziemi mieczem można atakować tutaj jak w każdym hack’n’slashu, jednak rozmiar potyczek szybko wymusi na nas opanowanie drugiego z udostępnionych sposobów na zadawanie wrogom bólu. Po przejściu w obecny tryb aktywnej pauzy świat staje w miejscu, a my na spokojnie planujemy już każdy ruch – przejście za osłonę, taktyczny odwrót czy ustawienie się w odpowiedniej linii do ataku. Każda z powyższych decyzji w pewnym stopniu uszczupla nasz pasek działań możliwych do wykonania w trakcie jednej pauzo-tury, po której to zakończeniu realizujemy nasz misterny plan i na kilka sekund pozbawieni jesteśmy możliwości ponownego przejścia w ten tryb. Kombinować trzeba tu więc na wielu płaszczyznach, nie tylko dobierając najbardziej skuteczne w danym ustawieniu ataki, ale i również wiedząc jak daną turę zakończyć, by nie pozostawić się odkrytym i bezbronnym na te kilka kluczowych sekund.
Plejada ataków i ruchów Red to w ogóle osobna historia, bo każda ze zdobywanych w Tranzystorze umiejętności stanowi coś na wzór cyfrowej wersji duszy / świadomości jednego z genialnych umysłów Cloudbank. Nieszczęśnicy, których ciała odnajdujemy po drodze, to nasze źródło Funkcji – specjalnych mocy-modyfikatorów, które po zdobyciu wykorzystać możemy jako umiejętności aktywne, pasywne bądź ulepszenia umiejętności już posiadanych. Walka przy użyciu wygadanego ostrza to więc nie tylko wyzwanie logiczne (kogo, jak, w której kolejności), ale i umiejętność wyboru. Dla przykładu taki Jaunt() to możliwość szybkiej teleportacji zdala od kłopotów. Wystarczy jednak podpięcie go pod inną umiejętność – na ten przykład Crash() , by Funkcja ta była dostępna także poza kolejką. W naszym arsenale znajdzie się także swoista niewidzialność, atak zasięgowy, obszarowy czy chwilowe przeciągnięcie przeciwników na swoją stronę. Co z czym pomieszać? Która kombinacja najbardziej się opłaci? Takie lawirowanie między opcjami daje w nowej grze twórców przygody The Kida niesamowitą frajdę, a dodatkowo wprowadza element ruletki – dopakować maksymalnie dwie z posiadanych przez nas umiejętności, czy może utrzymać je wszystkie na podobnym poziomie?
Jak możecie zauważyć, pytań w Transistorze wszędzie pełno, a ta konkretna kwestia jest tu o tyle istotna, iż śmierć na polu walki to czasowa utrata jednej z posiadanych mocy. Jej powrót gwarantuje dopiero dotarcie do kilku rozsianych po mieście punktów kontrolnych. Trzeba więc uważać, by przez nierozważne decyzje – zarówno te dotyczące modyfikowania mocy jak i manewrowania w trakcie potyczek – nie wpędzić się w konkretne maliny.
Niestety, w ostrożności zdecydowanie nie pomaga tutaj zbyt szybkie obrzucenie gracza zestawem początkowych ruchów i ich modyfikatorów, jednocześnie nie dając mu wystarczająco dużo czasu i możliwości, by w pełni się z nimi oswoić. Być może dla kogoś nie będzie stanowić to wielkiego problemu, sam jednak z początku poczułem się tutaj niczym słynne dziecko we mgle. Do listy recenzenckiego czepialstwa dopisać muszę jeszcze małe zróżnicowanie i tak pięknych miejscówek Cloudbank, ale jest to w zasadzie ostatnia rzecz, która w Transistorze prawdziwie mi się nie podobała. Jeśli więc podobnie jak ja poczułeś się zaintrygowany pierwszą produkcją Supergiant Games, śmiało sięgaj po ich najnowsze dzieło, bo i tym razem zakochasz się po uszy. Panowie i panie z tej ekipy śmiało mogli podrzucić nam Bastion 2 i skasować za niego niezłą sumkę – udowodnili jednak, że ich ambicje sięgają znacznie dalej. Transistor przebija pierwszą grę studia o głowę, i to w zasadzie pod każdym względem. I trudno jest przekonać się o prawdziwości tych słów jedynie czytając, bądź oglądając filmiki z Transistora.
Moja ocena: | |
Grafika: | dobry |
Dźwięk: | dobry |
Grywalność: | dobry |
Ogólna ocena: | |
Sugerowana cena w dniu publikacji testu: ok. 119 zł (PC) | |
Okiem starego zgREDa Barona |
Komentarze
2