Uncharted - Tom Holland jako Nathan Drake - czy to się mogło udać?
Uncharted to kultowa już seria przygodowych gier akcji, która do niedawna była ikoną PlayStation. Dość powiedzieć, że cykl ten to nieustające pasmo sukcesów. Trudno się więc dziwić, że ktoś w końcu postanowił zrobić ekranizację. Co z tego wyszło? O tym w naszej recenzji.
Uncharted na wielkim ekranie
Ekranizacje gier komputerowych nie cieszą się dobrą passą. Wystarczy wspomnieć wszystkie produkcje Uwe Bowlla. Jasne, zdarzają się wyjątki od tej reguły, o czym pisaliśmy w zestawieniu najlepszych filmów na pod stawie gier. Dla przypomnienia, niedawno ukazała się też całkiem solidnie ponownie zrobiona ekranizacja Resident Evil. No ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Słabych produkcji jest tu bowiem całe mrowie, a twórcy cały czas zasypują nas nowymi.
Uncharted jest serią mocno przypominającą nam filmy z Indiana Jonesem, a konkurowanie z tak kultowymi produkcjami raczej nie wróży sukcesu. Wszystko jednak mogło się udać, bo twórcy dostali przecież niemal gotowy scenariusz w postaci rewelacyjnych gier. Tym bardziej dziwi fakt, że ta ekranizacja rodziła się tak ogromnych bólach. Jakby nie patrzeć pierwsze jej zapowiedzi pojawiły się już w 2012 roku. Od tego czasu zmieniały się osoby na stołku reżysera. O scenarzystach już nawet nie wspomnę.
Ostatecznie jednak za sterami filmowego Uncharted stanęli między innymi Art Marcum - scenarzysta pierwszego Iron Mana, a reżyserem został Ruben Felisher (Zombieland). Jeżeli dodamy do tego aktorów takich jak Tom Holland i Mark Wahlberg to sukces mamy murowany, prawda?
W poszukiwaniu zaginionego brata
Fabuła Uncharted jest prosta jak budowa cepa. Oto poznajemy Nathana Drake’a (w tej roli Tom Holland), który wychował się samotnie w sierocińcu. Jego brat, kiedy jeszcze byli mali, obiecał mu, że kiedyś po niego wróci i zabierze go z tego miejsca. Niestety, słowa nie dotrzymał.
Aktualnie nasz bohater jest barmanem, który poza serwowaniem drinków „bawi się” w drobne kradzieże przywłaszczając sobie rzeczy swoich klientów. W końcu z czegoś żyć trzeba, czyż nie?
Pewnego dnia spotyka niejakiego Sully’ego (Mark Wahlberg), który proponuje mu przygodę życia i możliwość odnalezienia zaginionego brata. Nathan mimo początkowych oporów wyrusza na przygodę pełną niebezpieczeństw.
Fani gry już na pewno zdążyli zauważyć, że coś nam się tutaj nie zgadza. Niestety, twórcy filmu wpadli na pomysł, aby zamiast skorzystać z gotowej historii młodego Nathana, która była przedstawiona w serii Uncharted, pozmieniać wszystko po swojemu. W Uncharted 3 dosłownie mieliśmy pokazane jak Sully i Nathan się poznali. A cały wątek z zaginionym bratem był przecież główną osią fabularną Unacharted 4: Kres złodzieja. No to przecież wystarczyło zaadaptować gotowy scenariusz z gry i ruszyć z kopyta. Twórcy jednak postanowili, że mają własną wizję i wyszło co wyszło. I nie jest to z pewnością nic dobrego.
Niczym ojciec i syn, prawda?
Relacja pomiędzy Nathanem i Sullym była mocno nakreślona w we wszystkich grach. Nasz główny bohater, który stracił rodziców oraz brata zyskał przyszywanego ojca, który nauczył go wszystkiego. Do dziś dzwoni mi w uszach krzyk Sullivana - “Nathan, Boże nieeee!”, kiedy skacząc w grze z półki na półkę nie trafiłem i spadłem w przepaść.
Gra dobitnie to pokazywała, ponieważ mogliśmy w niej poznać początek ich znajomości, kiedy Sully ratuje młodego Nathana przed śmiercią z lufy pistoletu. Tymczasem relacja między tymi postaciami przedstawiona w filmie jest zgoła inna. Tak inna, że osobiście doprowadzało mnie to do szału.
Sullivan grany przez Marka Wahlberga od początku okłamuje, wykorzystuje i poniża Nathana. Prosty przykład - Victor namawia Drake'a do kradzieży bardzo ważnego dla niego krucyfiksu, który pomoże mu odnaleźć skarb piratów. Kiedy sytuacja się sypie ucieka zostawiając młodego chłopaka samemu sobie. Nie będę już liczył docinków w stylu “Wyjmij ten palec z ucha, wyglądasz jak idiota”, bo to tylko pogłębia moją frustrację jako fana Uncharted.
Tom Holland w swojej roli wypada w miarę dobrze. Daleko mu jednak do mistrzowskich ripost czy zadziorności oryginału, choć trzeba przyznać, że gimnastykuje się jak może, aby mu dorównać.
Co do Marka Wahlberga tu niestety jest dużo gorzej. Nie chodzi już nawet o przedstawienie relacji pomiędzy bohaterami. Sully z gier był wzorowany na Burcie Reynoldsie - nosił pstrokate koszule i sumiastego wąsa. Pięknie przystrzyżony, gładko ogolony i elegancki Mark Wahlberg to po prostu totalna porażka.
Największym jednak zaskoczeniem było to, że najwierniejsza oryginałowi okazała się Sophia Ali grająca Chloe Frazer. Silna niezależna i idąca swoją drogą dziewczyna, która by wygrać zrobi wszystko posuwając się nawet do oszustwa i zdrady.
Ahoj Przygodo
Uncharted jest typowym filmem przygodowym nie wyróżniającym się niczym na tle podobnych produkcji. Pod względem akcji i efektów najbliżej mu chyba do Tomb Raider Simona Westa z 2001 roku. Zobaczymy więc sporo przesadzonej akcji, kilka dobrze zrealizowanych scen walki i pościgów.
Jest jeden moment, który pokazuje czym mógłby być ten film, gdyby twórcy się trochę wysilili. Mogliśmy obejrzeć go już w trailerze i scena ta została żywcem wyjęta z trzeciej części gry. Mowa rzecz jasna o scenie z samolotem, kiedy Drake wspina się po wypadających z niego pakunkach.
Film Uncharted to klasyczna historia poszukiwaczy skarbów, którzy muszą rozwiązać spora ilość zagadek, pociągnąć jeszcze większą ilość dźwigni i uruchomić mechanizmy, które dawno powinny już się rozpaść. Wszystko to już było i wiele filmów robiło to o wiele lepiej - jak chociażby kultowy Indiana Jones. No i OK, jest to całkiem dobry popcorniak, ale twórcy celowali przecież w fanów gier. To oni mieli być głównymi odbiorcami filmu. Czy to się udało? Oj, chyba nie.
Uncharted - czy warto obejrzeć?
Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeżeli nie znacie serii gier, szukacie prostego, pełnego akcji kina rozrywkowego - nie zawiedziecie się. Ten film jest dokładnie tym, a jednocześnie tylko tym. Sam po cichu liczyłem, że może uda się tym razem zobaczyć solidny film będący ekranizacją gry, ale niestety nie tym razem. Co ciekawe scena po napisach zdradza nam, że twórcy planują kolejną odsłonę filmowego Uncharted. Ja sobie raczej ją odpuszczę i fanom serii radzę dokładnie to samo.
Ocena końcowa filmu Uncharted:
- dobre kino rozrywkowe
- scena z samolotem
- kilka ładnych ujęć
- w sam raz do popcornu
- słaba ekranizacja gry
- rola Victora Sullivana
- relacja między głównymi bohaterami
- zmarnowany potencjał
Komentarze
2Jestem fanem serii gier, kazda przeszedlem z wielka satysfakcja, bohaterowie sa wedlug mnie bardziej ujmujacy niz seria z Tomb Raider. Ba, nawet stwierdzam ze pod wieloma aspektami seria Nathana Drakea przewyzsza wszelkie produkcje z Lara Croft, choc to moze byc tez miejscem dyskusji. Ale powrocmy do sedna: nie znam zadnej adaptacji czy to gier czy to ksiazek ktora by czerpala z zrodla w 100%. Zawsze sa jakies zmiany, jakies pominiecia itd. Grunt zeby te zmiany mialy efekt czysto kosmetyczny, a nie zmienialy calego sensu czy calkowicie przestawialy zarys powieści/fabuly czy calkowicie usuwaly "ducha produkcji". Fakt ze Sully z gier jest zupelnie inny niz fipmowy, to jednak nie ujmuje to samej postaci nadajac orginalnego na swoj sposob tonu postaci. Poczatkowo moze i jest on samooubny (UWAGA! DELIKATNY SPOJLER WIEC POMIN DO NASTEPNEGO AKAPITU JESLI NIE CHCESZ TEGO ZNAC), na koncu jednak doznaje w pewnej formie przemiany i jest to postac nieco bardziej podobna do tej z gier.
Sam Nathan moze i tez nie jest w 100% tym z gier ale mozna to uznac ze dopiero sie ksztaltuje na tego kasliwego twardziela z niesamowitym urokiem osobistym. I tutaj Tom Holland swietnie wpasowuje sie w ta postac. Tutaj dokonam porownania do Wiedzmina gdzie Henry Cavil w pierwszym sezonie wygladal jak by cierpial na zatwardzenie i z tego powodu byl zly i obrazony na caly świat, a w 2 sezonie juz znacznie lepiej wpasowal sie w postac i ocenilbym go na 7,5/10.
Generalnie mamy nadal mocny trzon wokol ktorego zostala zrobiona cala otoczka fabularno-wizualna, i stwierdzam ze jest to godny nastepca serii Indiany Johnsa.
Jedyna zmiana ktora sie rzuca w oczy na serio jest Sully, ale nie zmienia to konceptu reszty w zadnym stopniu. No moze poza kolejnoscia opowoadania i przyblizania historii bohaterow, gdzie tak jak aitor tekstu wspomnial- o sierocincu dowiadujemy sie w 3 czesci a w 4 jak oboje bohaterowie sie poznali.
Podsumowujac calosc nie jest moze w samych superlatywach, ale autor tez troche zbyt surowo ocenil calosc, bo nie jest tez to sredniak, nawet w porownaniu do serii gier.
I tu znowu porownam do Wiedzmina ktory zostal przez Showrunnerke skopany jesli porownamy do serii ksiazek- totalna zmiana kluczowych postaci przy jednoczesnej zmianie przebiegu historii czy calkowicie wymyslanie innych, ktore sa conajwyzej powoerzchowne lub nawet calkowicie pozbawione glebii politoczno-etycznej jaki