Sorry, o co tu się strzela?
Okiem Jakuba
Jakub Jakubowicz
Ależ nie trzeba przecież być od razu fanem MOBY, żeby się dobrze bawić przy Battleborn. Mówisz o tym, że porażki skutecznie zniechęcają. Ale czy to kwestia „mobowych” elementów? Problemem jest chaos na polu bitwy i parę innych mankamentów. Jedno z drugim wcale nie musi być powiązane.
A chyba przyznasz, że poza frustrującymi trybami „versus” najmłodsze dziecko Gearbox Software obsypuje nas podarkami jak Święty Mikołaj dzieci swojego ulubionego renifera. I dzięki temu bardzo skutecznie przykuwa do ekranu!
W końcu każdy gracz czasem upodabnia się do zombie. Komu nie zdarzało się siedzieć przed ekranem z rozdziawioną gębą i jęczeć przeciągle „Looot”? Taka prawda, że niewiele rzeczy równie mocno motywuje do dalszej gry, co dobrze dystrybuowane skarby. W Battleborn nie będziemy kolekcjonować „bazylionów” sztuk broni, jak to miało miejsce w Borderlands, ale za to od czasu do czasu zdarzy nam się znaleźć element ekwipunku.
To nic innego, jak odpowiednik znanych z innych gier „perków”. Z tą różnicą, że ekwipunek odpalamy w trakcie misji za zebraną z ciał wrogów i ciemnych zakamarków mapy walutę. Być może na papierze wygląda to dosyć skromnie, ale wierzcie mi, że naprawdę nieźle motywuje do dalszego przedzierania się przez zastępy kosmicznych przeciwników.
Rzecz jasna, to nie jedyny sposób, w jaki twórcy zachęcają nas do kontynuowania rozgrywki. Chyba jeszcze skuteczniejszym rozwiązaniem jest nagradzanie nas nowymi postaciami. Naszą przygodę z Battleborn zaczynamy mając dostęp zaledwie do kilku bohaterów. Dopiero kolejne zwycięstwa powiększają zabójczy skład naszej ławki rezerwowych.
Oprócz tego, walczymy też między innymi o skórki, pozy i inne drobiazgi. Ktoś powie, że tego nie należy bagatelizować. Zgoda, jednak mnie osobiście znacznie silniej motywuje nowa postać, niż – dajmy na to – nabyta przez mojego drwala z minigunem umiejętność klepania się po tyłku.
Okiem starego zgREDa Barona
Maciej Piotrowski
Postacie w Battleborn to jak dla mnie czysty majstersztyk. Niesamowity rozstrzał, zarówno pod względem koncepcji jak i rządzących nimi mechanik. Góra miecha z minigunem, Jednooki „Muchomor”, niebieski pseudo krasnolud z toporem nader chętnie pokazujący swój pośladek, robot-dżentelmen-snajper i wiele, wiele innych - tu po prostu nie da się nie znaleźć czegoś dla siebie.
Szczególnie, że każdy bohater dysponuje swoimi unikalnymi umiejętnościami. Pomysł z osadzeniem ich na helisie, z której w momencie zdobycia poziomu możemy wybrać tylko jedną zdolność z danej nam pary jest równie genialny. Sprawia, że chcemy wypróbować i inne konfiguracje. Dodatkowym impulsem są alternatywne umiejętności dodawane do każdej pary.
I tu w zasadzie moje zachwyty się kończą, bo tam gdzie Ty widzisz deszcz nagród ja dostrzegam jedynie zmarnowany potencjał. Dobra, mamy perki. Do tego łakomie podzielone na zwykłe, niepospolite, rzadkie, unikatowe, w standardowych dla tego typu rzeczy kolorach – od białej, poprzez fiolet, po złotą. Faktycznie wygląda to zachęcająco.
I byłoby takie gdyby – a) perków nie było od groma, b) nie były tak do siebie podobne, c) – zużywałby się. A tak, mamy pełną skrzynie specjalnych zdolności, z którymi tak naprawdę nie ma co robić. Jedno jest pewne – nagrodą za granie z pewnością żaden z nich nie jest. Podobnie jak skórki czy nowe pozy postaci. OK, są miłym bonusem, ale żeby od razu traktować je coś co mnie zmotywuje do dalszej zabawy?
Pod tym względem Destiny było dużo lepsze, choć i ono bardziej kusiło niż nagradzało. Ważne jednak, że była w grze jakaś marchewka, coś co chciało się zdobyć i po co było grać. Battleborn tego niestety nie posiada.
Z jajem lub na jaja, ale nigdy bez jaj
Okiem Jakuba
Jakub Jakubowicz
Oj, faktycznie marudzisz jak jakiś stary ramol… Zdobywany w czasie misji ekwipunek może rzeczywiście nie jest najłatwiejszy do opanowania przez co jego wartość nagradzająca nieco spada. Jednak na pewno nie do zera!
Nawet, kiedy nie do końca byłem w stanie oszacować, który z „perków” najlepiej będzie mi służył na polu bitwy i który powinienem wrzucić do plecaka, to i tak sprawiało mi radość zdobycie tego czy innego gadżetu. Także wtedy, kiedy nie do końca wiedziałem, co z nim zrobić. Jasne, jasne, to dziecinne... ale też satysfakcjonujące!
Dość jednak o porównywaniu elementów ekwipunku, bo czas na zupełnie inne zestawienie. Chodzi, rzecz jasna, o końcowy bilans plusów i minusów Battleborn. Ja to widzę tak:
Infantylny humor z najwyższej półki, banda najbardziej pokręconych zadymiarzy we wszechświecie, wciągające misje, potwory równie przerażające, co zabawne i potężne eksplozje wstrząsające planetami. To kładziemy na jednej szali.
Drugą obciążają przede wszystkim nieco przekombinowane i chaotyczne tryby „versus”. Dorzućmy jeszcze do tego kulejący marketing i sprawdźmy, co pokaże wskaźnik naszej wagi.
Z mojej strony werdykt może być tylko jeden! Gearbox Software udowodnił po raz kolejny, że potrafi stworzyć doskonale zaprojektowany produkt, uwodzący lekkimi dowcipami i ciężkimi spluwami. Misje trybu opowieści wprost domagają się powtarzania ich wciąż od nowa, a kolejni bohaterowie zachęcają, żeby ćwiczyć się w wykorzystywaniu ich talentów.
Okiem starego zgREDa Barona
Maciej Piotrowski
I tak i nie. Owszem, zgadzam się że Battleborn to gra nieprzeciętna, świetnie zaprojektowana, z olbrzymim poczuciem humoru, całą masą różnorodnych postaci i tonami czystej frajdy podczas kolejnych misji pokonywanych z grupą innych graczy. Problem w tym, że albo szwankuje matchmaking albo po prostu chętnych do zabawy nie ma za wiele. Nie raz zdarzało mi się czekać po 5 minut i dłużej na skompletowanie drużyny.
Powiecie pewnie – nie ma co się dziwić, bo ludzie siedzą w multiku - trybie versus. Niestety, tu też ze znalezieniem sparing partnerów zbyt różowo nie jest. Trudno mi orzec gdzie jest pies pogrzebany – czy w słabym kodzie sieciowym czy faktycznie małej nośności Battleborn.
Recenzując grę nie ma co oceniać jej kampanii reklamowej. Nie od tego jesteśmy. Nie da się jednak nie zauważyć, że bliskie „sąsiedztwo” zupełnie odmiennego Overwatch (beta testy i premiera gry) odebrało nowej grze Gearbox Software należne jej 5-minut. Wszędzie widać nową grę Blizzarda, a Battleborn zupełnie gdzieś zniknął. Szkoda, bo potencjał Battleborn dopiero się odkrywa, a wiele wskazuje, że moc drzemie w nim potężna. W mojej osobistej kolekcji gier do „koopa” tytuł ten wskoczył właśnie do pierwszej trójki.
Okiem Jakuba
Jakub Jakubowicz
I tymi prostymi, ale szczerymi wnioskami kończymy ten recenzencki dwugłos. Battleborn wciąż werbuje nowych graczy, a obecni rekruci już ładują pukawki i uzbrajają ładunki wybuchowe. Czas wracać do układu Solus! W końcu wszechświat sam się nie ocali. Trzeba paru świrów, którzy mu w tym pomogą.
Ocena końcowa:
- dające niebywałą frajde misje trybu opowieści
- zgraja oryginalnych i pokręconych postaci
- zmyślnie zaprojektowane mapy
- satysfakcjonujący system rozwoju bohaterów
- spora "regrywalność" misji
- możliwość zabawy w kooperacji z 5 innymi graczami
- ciekawa, rysunkowa grafika
- pełne chaosu i przesadnie złożone tryby "versus"
- brak polskich napisów
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
bardzo dobry
Komentarze
4