Siedem gadżetów, bez których studiowanie jest możliwe, ale o wiele mniej wygodne
Jakie elektroniczne gadżety mogą przydać się na studiach? Co można kupić dla studenta, żeby ułatwić mu życie na uczelni? Przetestowaliśmy siedem urządzeń, bez których studiowanie jest możliwe, ale znacznie mniej przyjemne.
Początek roku akademickiego to czas powszechnej radości. Nareszcie koniec trwającej trzy miesiące nudy i nieróbstwa - będzie można zacząć chodzić na zajęcia, uczyć się, zaliczać wejściówki... Cieszycie się, prawda? Tak myslałem. Natomiast jest to też całkiem dobra okazja do tego, żeby kupić sobie kilka fajnych gadżetów... Znaczy, kilka rzeczy, które są niezwykle wręcz pomocne w studiowaniu. Serio. Poniżej subiektywy przegląd i krótka recenzja kilku takich właśnie gadżetów, wraz z podpowiedzią, dlaczego to się może tak bardzo przydać na studiach, jakby się ktoś pytał.
Tablet e-ink reMarkable 2
Na czym polega studiowanie? Poza imprezowaniem, rzecz jasna? Oraz urywaniem się z wykładów? Oraz... Nie, wystarczy. Przekaz jest taki, że studiowanie polega głównie na robieniu notatek. Każdy student wie, że dobre notatki to prawdziwy skarb, który umożliwia zaliczenie najtrudniejszych nawet zajęć. Klasyczne, "papierowe" notatki pozwalają na dużo więcej swobody, niż robione na komputerze - można zakreślać, podkreślać, tworzyć mapy myśli, łączyć ważne akapity strzałkami czy dodać coś na marginesach. Co z tego, skoro potem nie da się tego wyeksportować, żeby zarobić punkty u kumpli dzieląc się z nimi notatkami, papierowe zeszyty czy skoroszyty są ciężkie, a znalezienie czegoś graniczy z niemożliwością. Odpowiedzią na ten dylemat jest reMarkable 2, e-inkowy tablet do notowania rozwijany przez firmę, która wystartowała z tym pomysłem na Kickstarterze i nie robi poza tym nic innego.
Tak jak napisałem, reMarkable 2 powstał do robienia notatek i jest w tym - nie waham się tego powiedzieć - najlepszy na świecie. Testowałem kilka innych urządzeń e-ink z funkcją notowania, a także wiele tabletów i żadne z tych urządzeń nie dorównuje reMarkable 2 jeśli chodzi o wrażenie pisania na papierze, szybkość, intuicyjność i wygodę użytkowania. Notatki można organizować w notesy i foldery, tagować, nakładać warstwy i podkłady - chcesz zeszyt w kratkę? Proszę bardzo. Pięciolinia? Nie ma sprawy. A może checklistę, kalendarz na tydzień albo na dzień, kropki...? Dostępnych podkładów jest zatrzęsienie. Oprogramowanie pozwala na zaskakująco skuteczne rozpoznawanie pisma odręcznego, także po polsku. Jest integracja z dyskami chmurowymi Google'a, Microsoftu i Dropboxa oraz synchronizacja chmurowa i dostęp (z możliwością edycji) do notatek na urządzeniach mobilnych i PC. Czego chcieć więcej? Na przykład klawiatury. Ostatnio firma reMarkable wypuściła niesamowicie cienką i bardzo wygodną klawiaturę do swojego tabletu, która pozwala używać go także do pracy bez rozpraszaczy pisania. Jest naprawdę niesamowita!
Wady? Cóż, reMarkable 2 jest najlepszym na świecie e-inkowym notatnikiem, ale w każdej innej ustępuje konkurencji. Z czytaniem PDF-ów radzi sobie bardzo dobrze, ale już e-booki obsługuje słabo, a innych funkcji - przeglądarki, maila, czytania komiksów czy instalowania aplikacji po prostu nie ma. Problem, który zapewne zostanie niedługo poprawiony - bo tak działa reMarkable, powoli, ale stale rozwijając oprogramowanie i możliwości tabletu - jest brak możliwości wpisywania polskich znaków z klawiatury. Po prostu nie ma odpowiedniego kodowania. Podczas testów okazało się natomiast, że Bing AI bez problemu przerabia tekst napisany bez “ogonków” na taki, który ma wszystkie potrzebne polskie znaki tam, gdzie powinien. Ot, taka łatka na już.
Powerbank do laptopa Rivacase VA1080
Niezależnie od tego, czy stoisz po stronie Imperium, czy sympatyzujesz z Rebelią, warto, żeby moc była z tobą. To kluczowe zarówno dla rycerzy Jedi, jak i studentów, którzy potrzebują korzystać z laptopa przez wiele godzin wykładów i ćwiczeń, często bez dostępu do gniazdka… albo oglądając seriale w pociągu. Tak czy inaczej, bardzo pomocny może się okazać dobry powerbank, a dokładniej, powerbank o pojemności i przede wszystkim mocy wystarczającej, żeby zasilać laptopa. Odpowiednia moc to w tym przypadku nie mniej niż 40W, a bezpieczniej - 65W. To w sam raz tyle, żeby ładować ogromną większość notebooków zasilanych z USB-C.
Przetestowałem powerbank Rivacase VA1080 i muszę powiedzieć, że zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Pojemność 30 000 mAh wystarczy, żeby napełnić baterię typowego laptopa, a moc do 65W sprawia, że większość urządzeń nie ma z takim ładowaniem żadnych problemów. Powerbank ma cztery wyjścia, w tym dwa USB-C obsługujące standard Power Delivery w wersji 3.0 oraz dwa USB A, do ładowania mniej wymagających sprzętów. Wyświetlacz podaje szacunkowo pozostałą pojemność z nieco przesadną dokładnością do 1% - bardzo pożyteczny drobiazg. Co cię nie ucieszy? Oczywiście, to kawał cegły i swoje waży - aż 630 g. No ale, czego się spodziewałeś po powerbanku o tej pojemności? Co ciekawe, rozmiary Rivacase VA1080 są przy tym całkiem kompaktowe. Przykro patrzeć natomiast na to, jak łatwo rysuje się jego obudowa. Dwa, trzy dni w plecaku i wygląda tak, że aż wstyd wyciągnąć przy ludziach.
Ładowarka Belkin BoostCharge Pro GaN
Nie będę powtarzał żartu z mocą, ale wiesz jak to działa: ty potrzebujesz laptopa, laptop potrzebuje prądu, prąd, żeby trafić do laptopa, potrzebuje odpowiedniej ładowarki. Odpowiedniej? Z punktu widzenia laptopa to taka, która jest w stanie zapewnić potrzebne mu 65W mocy. Z punktu widzenia użytkownika - czyli ciebie - to taka, która zajmie jak najmniej miejsca w twoim codziennym plecaku czy torebce. Belkin BoostCharge Pro GaN to ładowarka odpowiednia z obu tych perspektyw.
Dzięki zastosowaniu obwodów wykorzystujących azotek galu, czyli ten słynny GaN, jest zarazem bardzo kompaktowa (to kostka o wymiarach mniej-więcej 5x3,5x3,5cm) i bardzo wydajna, pozwalając uzyskać moc 65W, jeśli w użyciu jest jedno wyjście USB-C. Jak to, jedno? No właśnie, jedno - bo są dwa, co ogromnie ułatwia życie, kiedy oprócz notebooka trzeba naładować też i smartfon albo słuchawki. Jeśli w użyciu są oba wyjścia, jedno dostaje do 45W, a drugie - do 20W, a więc wciąż można mówić o szybkim ładowaniu. Naprawdę niexle. Warto zwrócić tu uwagę na kable, które często okazują się najsłabszym ogniwem systemu ładowania, ograniczającym wydajność całości. Nie warto oszczędzać, kup dobry kabel i tyle.
Dysk zewnętrzny WD MyPassport SSD
Jeśli zaczyna ci brakować miejsca na informacje, które przekazują ci wykładowcy, to… może przestać zapamiętywać bzdury, takie jak numer uniwersum, w którym dzieje się akcja Avengers Endgame, albo odmiana rzeczowników w Klingońskim?? Żartuję, są rzeczy ważne i ważniejsze i te powyżej zdecydowanie należą do tych ważniejszych. Więc, tak na prawdę nie mam dobrej rady. Ale jeśli masz problem z miejscem na dysku twojego notebooka, w pamięci tabletu lub smartfonu, albo po prostu chciałbyś wygodnie dzielić się z kolegami filmami, zdjęciami czy nawet nagraniami z zajęć, polecam zewnętrzny dysk SSD. Dlaczego SSD? Jest nieporównywalnie lżejszy, mniejszy i wytrzymalszy, niż zewnętrzne dyski talerzowe, a przy tym dużo szybszy i pojemniejszy, niż większość pendrive’ów.
Testowany przeze mnie WD My Passport w wersji o pojemności 500GB dobrze ilustruje zalety, o których pisałem. Jest cieniutki i bardzo mały, mierząc tylko 10 na 5,5 centymetrów (to mniej-więcej tyle, co rozmiar karty kredytowej) i niecałe 9 mm grubości, a do tego jest tak lekki (46 g), że praktycznie znika w kieszeni czy plecaku. Jeśli chodzi o szybkość, to jak sprawdziłem WD wyciska około 464 Mbps przy sekwencyjnym zapisie i 463 Mbps takiegoż odczytu, a tak w praktyce, to kopiowanie pięciu 2-gigabajtowych plików trwało 35 sekund, przy szybkości sięgającej momentami 600 Mbps. Rzeczą trudną do przecenienia jest dodane oprogramowanie, pozwalające zabezpieczyć dostęp do dysku hasłem, skonfigurować automatyczne backupy czy przeprowadzić diagnostykę i zarządzać napędem. To się naprawdę przydaje!
Spodziewaj się natomiast, że będziesz przeklinał brak sensownego sposobu na przenoszenie dołączonego kabelka C-C (z przejściówką do USB A) - ale to problem dotykający większości dysków przenośnych. Przeszkadza też trochę uginanie się pod naciskiem aluminiowej obudowy. Zaszkodzić nie zaszkodzi, ale drażnić - drażni.
Hub LINQ by Elements 6-in-1
Jest taki dowcip: przychodzi buddyjski mnich do stoiska z hot-dogami i mówi “Make me one with everything” (ang. "Zrób mi jednego ze wszystkim", lub "Uczyń mnie jednością ze wszystkim"). Dobre, prawda? Prawda…? No cóż. Mnie śmieszy. Ale do rzeczy. Problem ze współczesnymi ultralekkimi notebookami jest taki, że coraz częściej w ich supercienkich obudowach brakuje miejsca na rzeczy tak podstawowe jak porty i złącza. I kiedy chcesz podpiąć takiego do sieci po kablu, podłączyć zewnętrzny monitor oraz mysz i klawiaturę, albo czasem nawet użyć pendrive'a z "dużym" USB, to okazuje się, że niestety, nie ma takiej możliwości. I co wtedy? Wtedy pojawia się ten sprzęt. Jeden, ze wszystkim.
Hub LINQ by Elements 6-in-1 wybrałem ze względu na połączenie łatwości noszenia i dużych możliwości, jakie reprezentuje. Jest niewielki i lekki, ważąc zaledwie 50 g - większe huby bywają po prostu za duże, więc szybko przestaje się chcieć zabierać je ze sobą. A kiedy nie masz go ze sobą, to już naprawdę nieważne, jak wiele ma złącz… No ale, LINQ 6-in-1 ma niemal wszystko, co może się przydać: są dwa gniazda USB A oraz jedno USB-C, wszystkie trzy obsługujące standard 3.2 gen 2, a więc pozwalające na przesyłanie do 10 Gbps, jest złącze HDMI z obsługą 4K przy 60 klatkach na sekundę i jest gniazdo RJ45, Gigabit Ethernet. Wreszcie, jest też drugie gniazdko USB-C - to służy tylko do zasilania, za to jest zgodne z Power Delivery 100W, może więc zasilić zarówno podłączony do hubu laptop, jak i kilka innych podpiętych peryferiów. O to chodzi!
Jeśli chodzi o ciemniejsze strony, to w czasie testów najbardziej dawał się we znaki brak gniazda kart pamięci. Jest wersja LINQ 7-in-1 wyposażona w czytniki SD i microSD, ale zostały one zainstalowane kosztem gniazdka Ethernet-u - trudny wybór. Oczywiście, wymaksowany hub LINQ 8-in-1 ma i jedno i drugie, tyle, że kosztem rozmiarów, wagi i… kosztów, rzecz jasna.
Słuchawki Technics EAH-AZ40M2
Na jedno na studiach nie możesz liczyć, czy to w drodze na zajęcia, czy w akademiku, czy nawet, niestety, na sali wykładowej, gdzie ten gość przy tablicy cały czas nawija i nie daje spać… Żarcik. Ale całkiem serio, możliwość odcięcia się od otoczenia, kiedy ty potrzebujesz się uczyć, a koledzy bawią się w najlepsze, albo skoncentrowania się na powtórkach w autobusie w drodze na egzamin jest na wagę złota. Wiadomo, idealnie sprawdzają się tu słuchawki z aktywnym tłumieniem hałasu - nic dziwnego, że i one są na mojej liście!
Przetestowane przeze mnie słuchawki Technics EAH-AZ40M2 mają wszystko to, co jest naprawdę ważne - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jest wspomniany system aktywnej eliminacji hałasu przez emisję przeciwfali, czyli ANC, i co ważne, jest towarzysząca mu, bo wykorzystujący te same elementy sprzętowe funkcja świadomości otoczenia, czyli tryb przejrzystości. Pozwala on, w teorii, słyszeć wszystkie dźwięki otoczenia tak, jakby nie miało się w uszach słuchawek. W praktyce nie jest aż tak różowo, ale ta funkcja działa dobrze i bardzo się przydaje. Jak na swoją półkę cenową, Technicsy EAH-AZ40M2 grają naprawdę ładnie, na co znaczący wpływ ma obsługa kodeka LDAC. Czegokolwiek słuchasz, będzie brzmiało dobrze. Świetną sprawą jest też możliwość utrzymania aktywnego połączenia z dwoma urządzeniami na raz, na przykład komputerem i telefonem, a jeśli zdecydujesz się poświęcić trochę jakości brzmienia, wyłączając obsługę LDAC, będziesz mógł w zamian połączyć się z jeszcze jednym urządzeniem! Trzy na raz - nieźle…
Technics EAH-AZ40M2 kosztują około 600 zł, co sytuuje je na średniej półce. Pakując do nich jak najwięcej zaawansowanych funkcji ewidentnie trzeba było oszczędzić tu i ówdzie, na przykład etui sprawia wrażenie niemal zabawkowego, wydając się bardzo delikatne. Podczas moich testów nie udało mi się go w żaden sposób zepsuć, ale samo odczucie nie jest przyjemne. Trzeba też powiedzieć, że skuteczność ANC wyraźnie ustępuje temu, co oferują słuchawki kosztujące o jakieś 400-600 zł więcej, a więc flagowe modele dużych marek. To chyba nie dziwi, prawda? No i, szczerze mówiąc, jakbym nie miał porównania, to pewnie bym nie narzekał. Także przez porównanie brakuje mi trochę takich bajerów jak czujnik obecności w uchu czy ładowanie bezprzewodowe, ale znów - to rzeczy, bez których da się żyć.
Plecak Rivacase 7523 EKO
W czymś to wszystko trzeba nosić, prawda? W czym - to już zależy od twojego podejścia. Są tacy, którym zależy, żeby było stylowo, a reszta się nie liczy. Inni chcą wygody, jeszcze inni - ergonomii. Są też i ci, dla których liczy się wpływ na środowisko… albo wszystkie wymienione rzeczy na raz. Ci, którym nie zależy na niczym też są, ale im można zostawić torby z Biedronki.
Do testu wybrałem plecak Rivacase 7523 EKO, bo zapowiadał się na taki, który może spełnić oczekiwania każdej z grup, które opisałem wyżej. W testach wyszło, że nie do końca, ale było blisko. No dobra, to pora na konkrety - zacznijmy od stylu. Jak dla mnie, jest zdecydowanie dobrze, bo styl jest neutralny, nie będąc jednocześnie nijakim. Szary kolor pasuje niemal do wszystkiego, ale materiał o grubym splocie ma ciemniejsze włókna, które rozbijają monotonię. Nosiłbym. Jakość wykonania jest bez zarzutu, zamki działają płynnie a szwy są równe i dobrze wykończone. Na docenienie zasługuje moim zdaniem użycie intensywnego koloru podszewki - to prosty trik, który sprawia, że wnętrze plecaka staje się jaśniejsze i bardziej kontrastowe, pozwalając dużo łatwiej zorientować się i znaleźć to, czego się szuka. Wracając do materiału - jest w pełni wodoodporny (sprawdzałem!) i nienasiąkający, a do tego "eko", ponieważ powstał ze zrecyklingowanych butelek PET.
Nie zachwyca ergonomia plecaka. Noszenie jest wygodne, przynajmniej przy średnim obciążeniu, ale w mniejszych komorach brak organizera pozwalającego… no, zorganizować przenoszone drobiazgi. Na szczęście w głównej komorze jest, oprócz kieszeni na laptopa, także druga, zamykana na zamek, a z przodu plecaka jeszcze jedna.
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
11Jak masz laptopa to go naładuj a nie targasz akumulator.
Świat zmierza ku końcowi.
Konsumpcjonizm poparty głupota plewi się w szybkości do sześcianu.
Brakuje na końcu artykułu oferty na raty wszystkich 7 urządzeń z zapłata za pół roku 0 % z ukrytą prowizja.
Kpiny sobie robią albo faktycznie szukają jeleni co się nabiorą na taki badziew.
BO TE REGUŁKI MNIE NIC NIE MÓWIĄ
WAT JEST MOCĄ PRZY KTÓREJ PRACA WYKONANA W CIĄGU JEDNEJ SEKUNDY JEST RÓWNA JEDNEMU DŻULOWI
CZYLI CO ŻARÓWKA KTÓRA POBIERA 60 WAT W CIĄGU JEDNEJ SEKUNDY RÓWNA SIE 60 DŻULI? CZYLI W SKLEPIE MOGE POWIEDZIEX ZAMIAST POPROSZĘ ŻARÓWKĘ 60 WAT TO POPROSZĘ ŻARÓWKĘ 60 DŻULI?
1. Remarkable2 jest fajnym sprzętem, jednak do wykorzystania jego pełnego potencjału potrzebna jest nie tak tania subskrypcja.
2. Z dyskami zewnętrznymi bywa zazwyczaj tak, że dość szybko pada kontroler USB. Problem polega na tym, że nie jest to element pośredni między portem USB a interfejsem samego dysku, więc jeśli kontroler padnie (a padać lubi) to odzyskanie danych jest możliwe tylko jeśli serwisant przelutuje kontroler z bliźniaczego modelu (o ile będzie on dostępny, ponieważ z reguły jest to element połączony z elektroniką samego dysku. Robi się problem. Dlatego też zawsze lepszym rozwiązaniem będzie zwykły dysk ssd i obudowa z interfejsem USB
3. Hub USB - PD na poziomie 65W potrafi zagrzać 4x większe stacje dokujące, a tu mamy w małej obudowie PD na poziomie 100W. Warto byłoby zrobić osobny test, bo nie wygląda to wiarygodnie.