Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, a Bethesda ze swoim DEATHLOOP, robi to w idealnym momencie
DEATHLOOP miał być wielkim hitem na PS5 i exclusive’em, którego ten sprzęt bardzo potrzebował. I choć nie da się zaprzeczyć, że jest to produkcja wyjątkowo udana, to jednak nie każdy będzie się przy niej dobrze bawił. Dlaczego? O tym przeczytacie w naszej recenzji DEATHLOOP!
Oj, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo czekałem na premierę DEATHLOOP. Od pierwszych zapowiedzi produkcja ta prezentowała się wręcz doskonale, a klimaty serii Dishonored czy BioShock czuć było w niej na kilometr. A jeśli dodamy do tego nieźle zakręconą fabułę, której głównym motywem jest przerwanie pętli czasu, niczym w kultowym filmie „Dzień Świstaka”, to na pierwszy rzut oka powinniśmy otrzymać grę, która może konkurować ze wspomnianymi przeze mnie wcześniej hitami.
Po cichu nawet liczyłem, że DEATHLOOP znajdzie swoje miejsce na liście najlepszych gier na PS5. I o ile zdaję sobie sprawę, że gra wychodzi również na komputery, to najnowszą produkcję Arkane Studios można uznać za swego rodzaju wizytówkę PS5. Dlaczego?
Głównie dlatego, że idealnie wykorzystuje ona wszystkie te „ficzery”, które oferuje nam kontroler DualSense, bo już na starcie muszę Wam powiedzieć, że DEATHLOOP garściami z nich czerpie (wibracje i adaptacyjne triggery to prawdziwy sztos). Chcecie poznać więcej szczegółów? W takim razie zapraszam do recenzji DEATHLOOP!
Zaskakująco, intrygująco, świeżo i z polotem
Kiedy po raz pierwszy ujrzałem DEATHLOOP, pomyślałem sobie „Kurczę, w końcu gra, która oferuje wciągający klimat, a jednocześnie prezentuje intrygującą fabułę”. Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że jeśli jakaś produkcja kręci się wokół przerwania pętli czasu, to raczej ciężko, aby wyszło to źle (zobaczcie choćby opisywane przez nas ostatnio 12 Minutes). I nie inaczej jest w przypadku najnowszej produkcji Arkane Studios.
W DEATHLOOP wcielamy się w Colta – gościa, o którym początkowo wiemy jedynie, że utknął gdzieś w pętli czasowej. Na dodatek, cały czas poluje na niego jakaś wariatka, która z lubością go morduje. Nikt nie chce stale umierać i wracać do punktu wyjścia, stąd i naszym zadaniem będzie przerwanie owej pętli czasu. W jaki sposób?
Ano poprzez zabicie ośmiu głównych celów (w grze określanych jako wizjonerzy). Zadanie, które z pozoru wydaje się proste, bardzo szybko przeradza się w istną łamigłówkę, której nie dałby rady niejeden detektyw. Już od pierwszych minut zabawy zaczynamy powoli odkrywać kim byliśmy, jak się tu znaleźliśmy i dlaczego nagle wszystko się posypało.
No i co tu takiego trudnego – pomyślicie. Ano już odpowiadam. Zacznijmy może od tego, że Blackreef, czyli wyspa, na której rozgrywana jest akcja DEATHLOOP, podzielona jest na cztery różniące się od siebie lokacje. Twórcy dodatkowo podzielili dzień na cztery okresy: rano, południe, popołudnie i wieczór. Owe pory dnia możemy w dowolnej chwili pominąć, jeśli na przykład w danym momencie nie ma nic ciekawego do roboty (co zdarza się bardzo rzadko).
Gdy zaś połączymy to wszystko w jedną całość, i dołożymy do tego fakt, że podczas każdej pory dnia możemy znaleźć nowe wskazówki, a samych wizjonerów spotkamy tylko w określonym czasie i w określonym miejscu, to otrzymujemy de facto 16 możliwych kombinacji, z których każda ma do zaoferowania co innego.
I tu już zaczyna się robić ciekawie, bowiem wielokrotnie przyjdzie nam powracać do danej lokacji (o innej porze dnia na przykład), aby zdobyć dalsze wskazówki, które doprowadzą do tego, że w jedno miejsce zbierzemy na przykład kilku wizjonerów. Żeby jednak „za prosto” nie było, musimy jeszcze regularnie mierzyć się z Julianną, ową szaloną dziewczyną, która za cel wzięła sobie likwidację Colta przy każdej nadarzającej się okazji.
W przeciwieństwie do naszego bohatera Julianna nie chce bowiem, aby ten przerwał pętlę czasu. I o ile wizjonerów czy licznych NPC-ów zabija się stosunkowo łatwo, o tyle z Julianną trzeba się już nieźle namęczyć. Nie dość, że dysponuje ona własnym, potężnym arsenałem broni i różnymi umiejętnościami, to jeszcze nawiedza naszą linie czasu przeszkadzając nam w zadaniu i zamykając dostęp do naszej kryjówki nie pozwalając tym samym zakończyć misji.
A musicie wiedzieć, że reset dnia następuje tu po trzeciej śmierci naszego bohatera. Dysponuje on bowiem specjalną umiejętnością, która pozwala nam cofnąć się w czasie do ostatniego bezpiecznego punktu.
Wszystkie drogi prowadzą do celu
Tak się rozpisałem o tej fabule, że w końcu pomyślicie, że jest to jedyna dobra rzecz, jaka spotkała mnie w DEATHLOOP. Na szczęście tak nie jest, bo pod względem samej rozgrywki produkcja również trzyma tutaj całkiem wysoki poziom. Wspominałem na początku, że klimat BioShock jest tutaj mocno odczuwalny. To, co najbardziej mnie urzekło (znowu) w DEATHLOOP to mnogość ścieżek, jakie gracz może obrać, aby dostać się do celu.
Lubisz się skradać? W takim razie w produkcji od Arkane Studios odnajdziesz się jak ryba w wodzie. Chcesz wjechać z buta do pokoju pełnego wrogów niczym Rambo? Droga wolna. Nie ukrywam jednak, że skradanie jest tutaj zdecydowanie lepszą opcją. Do dyspozycji dostajemy bowiem sporo bajerów, które nam to ułatwiają. Aż grzech byłoby więc ich nie użyć.
Przykład? A chociażby hakofalówka, która pozwala nam hakować wieżyczki, czujniki, czy chociażby krótkofalówki naszych przeciwników. Nie mogło oczywiście zabraknąć licznych „mocy”, dobrze wszystkim znanych z serii Dishonored. Przeskok, niewidzialność czy spętanie, to tylko kilka z nich. A jeśli dodamy do tego medaliony postaci/broni, które wpływają na przykład na rozrzut, czy na to, ile nasza postać może przyjąć obrażeń, to otrzymujemy arsenał, którego niejeden wizjoner powinien się obawiać.
Domyślam się, że część z Was może obawiać się obecnych tutaj elementów roguelike’owych. Wszak jakby nie patrzeć giniemy tu i powracamy do życia, bez dotychczasowych broni, z resetem misji. Twórcy przewidzieli jednak, że taka mechanika może z czasem coponiektórych z nas irytować i dlatego do swojej gry dodali patenty, które dość szybko sprawiają, że powroty nie są tak bolesne. Ba, bywają całkiem ciekawe, ze względu na wymianę uszczypliwości między Coltem a Julianną. Choć śmierć jest nierozłączną częścią tej produkcji, to nie jest ona aż tak bardzo uciążliwa, bowiem twórcy pomyśleli i o tym i, jak już wspominałem wyżej, dają nam kilka szans, aby koniec końców, zrealizować dane zadanie.
Grafika pnie się na wyżyny. Optymalizacja do poprawy
Wspominałem wyżej, że DEATHLOOP bardzo przypomina mi serię BioShock i to nie tylko pod względem czystego gameplayu. Już na początku czuć tutaj klimat retro-futurystycznych lat 60. Do samej grafiki przyczepić się nie mogę, bo ta prezentuje się wyśmienicie. Każdy model, czy to postaci, czy budynku został tu dopracowany z największą starannością i widać, że Arkane Studios odwaliło kawał dobrej roboty. Równie wyśmienita jest ścieżka dźwiękowa, która jeszcze bardziej buduje już i tak wciągający klimat. Gorąco polecam przesłuchać część kawałków w Spotify — naprawdę warto.
Zawodzi natomiast sama optymalizacja gry. W wersji na PS5, którą przyszło mi ogrywać, kilkukrotnie miałem znaczące spadki FPS-ów, a czasem ni stąd, ni zowąd gra zaliczała konkretną zwiechę. Na tyle konkretną, że musiałem ją ponownie ją uruchomiać. Nie mam pojęcia czy jest to wina samej gry, czy może konsoli, jeśli jednak mamy poczuć tego next-gena, to takie błędy nie powinny mieć miejsca.
Świeże podejście do multi? Może trochę
Nie ukrywam, że strasznie byłem ciekawy, jak w praktyce wypadnie w DEATHLOOP tryb wieloosobowy. Pierwsze zapowiedzi twórców sugerowały bowiem, że będzie to unikatowe, wręcz świeże podejście do tematu. Jak to wygląda w praktyce? To już zależy kim gramy. Jeśli wcielamy się w Colta naszym zadaniem jest zhakować antenę Julianny, która blokuje nam powrót do bazy, a następnie w zależności od tego, czy wykonaliśmy już zaplanowane na „dziś” zadanie, powrócić bezpiecznie do naszej kryjówki.
Jak już się pewnie domyślacie, jeśli wcielamy się w Juliannę, naszym zadaniem jest… eliminacja Colta. I tutaj pojawia się pierwsza bolączka, bowiem jeśli nie zdążymy dotrzeć do anteny przed Coltem, a temu uda się ją zhakować, to znalezienie go na mapie, może być jak szukanie igły w stogu siania.
Jedną „potyczkę” przyszło mi rozgrywać około 30 minut, bo zupełnie nie wiedziałem, gdzie należy się w danym momencie udać. Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że jeśli ktoś nastawia się na potyczki z innymi graczami, to starcia raczej unikać nie będzie. Fakt, jest to bardzo ciekawe podejście do tematu i sądzę, że jeśli w przyszłości studio dopracuje trochę wykonanie, to faktycznie może być z tego niezła frajda. Tymczasem w obecnym stanie, uważam to jedynie za fajny dodatek, który po pierwszych 2-3 godzinach zabawy może się po prostu nam przejeść.
Raz poczujesz pętlę, to nie będziesz chciał jej przerwać
Ech, ciekawi mnie, czy będzie jakaś gra na PS5, w której przestanę zachwycać się tym małym cudeńkiem, które zwie się DualSense. Jeśli macie zamiar zakupić DEATHLOOP w wersji na PS5, to gorąco polecam już na samym początku ustawić wibracje na najwyższy poziom. To co się potem wyprawia, to bowiem istny majstersztyk.
Każdy, nawet najmniejszy krok czuć pod palcami, a jeśli dodamy do tego opór stawiany przez triggery, czy to podczas hakowania, czy strzelania, to otrzymujemy wybuchową mieszankę, która potrafi znacząco podkręcić frajdę z zabawy. A wspominałem już Wam, że wymiana zdań z Julianną odbywa się przez głośniczek zamontowany w gamepadzie? Nie? No to teraz wspominam.
DEATHLOOP – czy warto kupić?
Zacznę od standardowego „to zależy”. Uważam bowiem, że DEATHLOOP to prawdziwy hit, który stanie w szranki o miano najlepszej gry 2021 roku. Sądzę jednak, że jest to produkcja dość specyficzna, w której nie każdy się odnajdzie. Komu zatem poleciłbym ten tytuł?
Zdecydowanie tym, którzy są fanami Dishonored, BioShock’a czy ogólnie produkcji, których fabuła intryguje, wciąga i zmusza mózg do bardziej wytężonej pracy. DEATHLOOP pełny jest bowiem różnych tajemnic, zagadek, znajdziek czy easter eggów. Produkcja od Arkane Studios nie jest może idealna i ma swoje bolączki, jednak koniec końców Bethesda bardzo udanie żegna się z PS5. Pozostaje mieć nadzieję, że firma ta nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, jeśli chodzi o gry na konsole Sony. Czas pokaże.
DEATHLOOP okiem growego dinozaura
Pewnie teraz myślicie, że powiem „Oj, jak bardzo się pomyliłem. Tak miłej niespodzianki dawno nie sprawił mi żaden tytuł”, co? No to Was zaskoczę i tego nie napiszę. Po zobaczeniu tego tytułu w działaniu wciąż uważam, że to raczej ciekawostka pozostająca poza kręgiem moich zainteresowań. Nie mogę jednak odmówić DEATLOOP pewnej świeżości. To naprawdę opus magnum studia Arkane – jest tu bowiem wszystko co do tej opracowali.
Pierwszy kontakt z tą grą to jak zobaczyć mix Dishonored, BioShocka i XIII (tak, tego starusieńkiego tytułu, który niedawno doczekał się bardzo przeciętnego odświeżenia). Fabuła faktycznie potrafi zaintrygować, przygotowane zagadki mile zaskoczyć, a teksty Colta i Julianny wywołać uśmiech na twarzy. No i jeszcze te mechaniki związane z pętlą czasową – całkiem to pomysłowe.
Tylko ten tryb wieloosobowy jakoś tak trochę od tego odstaje. Niby pomysł fajny, niby dorzuca dodatkową postać do odkrywania, a po kilku razach ma się go serdecznie dość. Szczególnie gdy ktoś nawiedza naszą linie czasową w trakcie naprawdę intrygującego zagadania. Podobne odczucia miałem w pierwszym Watch Dogs. Oczywiście, tu można tę opcję całkowicie wyłączyć (lub przełączyć tylko na znajomych) i jest to jakaś pociecha. Ganianie za Coltem może i początkowo sprawia frajdę, tyle że z czasem gdzieś się ona ulatnia.
A skąd to wszystko wiem, skoro ta gra to nie moja bajka? Ano stąd, że dałem zagrać mojemu synowi, który podobnie jak ja miał totalnie ambiwalentny stosunek do DEATHLOOP. I wiecie co? To był przykładowy model przemiany – od obojętności do miłości w trzy kwadranse. Ba, dał się tak temu tytułowi ponieść, że po kilku godzinach zabawy stwierdził kategorycznie, że DEATHLOOP to jego nowe numero uno do przejścia, poznania zakończenia i wbicia platyny. I choćby dlatego nie mogę wystawić tej grze innej oceny jak 4.5/5
Opinia o Deathloop [Playstation 5]
- wielowątkowa fabuła pełna intryg i spisków,
- multum ścieżek i przejść,
- wciągający klimat rodem z serii BioShock,
- złożony system rozwoju naszego bohatera,
- spora liczba poukrywanych easter eggów,
- motyw Julianny, to nie rzecz dodana na siłę, a całkiem interesujący tryb z osobnym arsenałem i drzewkiem umiejętności.
- prawdziwy audiowizualny majstersztyk,
- spora dawka humoru, choć dość rubasznego,
- pełna polska lokalizacja,
- dobrze wykorzystane nextgenowe możliwości PlayStation 5
- aż nazbyt widoczne zapożyczenia z Dishonored,
- strzelanie mogłoby być bardziej intuicyjne.
- momentami sztuczna inteligencja przeciwników bardzo zawodzi,
- tryb wieloosobowy, który z biegiem czasu potrafi być bardzo irytujący,
- Problemy z optymalizacją gry
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa DEATHLOOP
Grę DEATHLOOP na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Bethesda Softworks
Komentarze
22Jak grochem o ścianę te tłumaczenia. Co tydzień trzeba przypominać ? Po co po "DEATHLOOP" przecinek ? Każdemu z taką czkawką interpunkcyjną polecam posłuchanie pani z testowej rozmowy Skype - tego się nie da "odsłyszeć", jak ona wali tymi niemymi przecinkami... bo chyba stąd polazł ten idiotyczny przykład na całą Polskę.
Mi to wystarczy aby stwierdzić, że to raczej nie jest gra dla mnie.